ks. Mariusz Synak

Wprowadzenie Przenajświętszej Bogurodzicy do Świątyni

Zapraszam do przeczytania kilku słów refleksji na temat wydarzenia, które Kościół prawosławny świętuje 21 listopada, co w przełożeniu na kalendarz powszechnie używany (kalendarz gregoriański) przypada na 4 grudnia. Mowa o święcie Ofiarowania Przenajświętszej Bogurodzicy.



Święto to w naszym kalendarzu nosi nazwę Wwiedienija wo chram Prieswiatoj Bogorodicy, co tłumaczy się jako Wprowadzenie do Świątyni Matki Bożej. Kiedy, przez kogo i w jakim celu – o tym poniższy tekst.

Pierwsze wzmianki o istnieniu święta Ofiarowania Bogurodzicy pochodzą z przełomu I i II w., ale są to tradycje zdecydowanie lokalne – nie dotyczą jeszcze całego Kościoła. Jasne natomiast wskazówki daje nam niestrudzony tłumacz i badacz Palestyny, św. Hieronim, żyjący w IV w., znany z monumentalnego trudu przetłumaczenia Pisma Świętego na język mieszkańców cesarstwa zachodniorzymskiego, czyli łacinę. Dzieło to nosi nazwę Wulgata. Co ciekawe, nie był to pierwszy łaciński przekład Biblii – tych przed wspomnianą Wulgatą było wiele. Ale ich liczba nie przekładała się na jakość: tłumaczył, kto chciał i jak chciał, co dla tekstów natchnionych jest bardzo niebezpiecznym zabiegiem. Św. Hieronim dokonał ogromnego trudu, sprawdzając, poprawiając, korygując i redagując tekst, co zajęło mu 24 lata. Warto podkreślić, że szlifów teologicznych nabierał u wielkiego uczonego tamtych czasów, jednego z trzech wielkich Kapadocczyków, św. Grzegorza z Nazjanzu.

Do naszych czasów dotrwały również homilie innego wielkiego świętego – nawiasem mówiąc, towarzysza Hieronima – Grzegorza z Nyssy. Część z tych homilii dotyczy właśnie omawianego  wydarzenia. Wypada wspomnieć również o Palestynie, gdzie wśród tamtejszych chrześcijan żywa jest pamięć o miejscu, na którym niegdyś wznosiła się świątynia pw. Ofiarowania Matki Bożej, wzniesiona z polecenia św. cesarzowej Heleny, matki Konstantyna Wielkiego, a więc w IV w. Pamięć o tych wydarzeniach podtrzymywały dodatkowo tzw. ewangelie apokryficzne – Protoewangelia Jakuba, która wspomina o tych wypadkach w rozdziałach 7. i 8. oraz Ewangelia pseudo-Mateusza, w rozdziałach od 4. do 7.

Powróćmy jednak do św. Hieronima i jego relacji. Święci rodzice, Joachim i Anna, wraz z krewnymi przybyli do Jerozolimy, by wypełnić obietnicę złożoną Bogu – ofiarować swe jedyne dziecko na służbę do świątyni jako wyraz wdzięczności za otrzymane na jesień życia potomstwo. Trzymając w dłoniach zapalone świece, odprowadzili trzyletnią Bogurodzicę do pierwszego stopnia schodów prowadzących do świątyni, po czym postawili Ją na pierwszym ze stopni. Gdy zdjęli z Niej wierzchnie szaty, w których podróżowała i według zwyczaju przebrali w czyste, odświętne, Dziewica Pańska sama, niepodtrzymywana niczyją ręką, weszła po wszystkich stopniach tak sprawnie, jakby była dorosła. Arcykapłan Zachariasz, który wyszedł na spotkanie dziecka, prowadzony Duchem Świętym, uczynił rzecz niezwykłą – wprowadził Marię do miejsca zwanego „Świętym Świętych”, do którego nie tylko kobiety i dziewczęta, ale nawet kapłani nie mieli prawa wstępu. Sam zaś arcykapłan mógł wchodzić tam tylko raz do roku, by złożyć ofiarę za siebie i cały lud.

Podkreślając ten fakt, Tradycja Kościoła wskazuje na podobieństwo Bogurodzicy do starotestamentowej Arki Przymierza, która niegdyś przy wielkiej radości całego narodu była wniesiona właśnie do „Świętego Świętych”. Stąd też duża część tekstów liturgii tego dnia mówi o Arce, wskazując na nią jako na poprzedniczkę, prototypos, jakby powiedzieli Grecy, proobraz, czy może lepiej: zwiastun Matki Bożej. Oto tekst troparionu święta, czyli fragment  liturgii dnia Ofiarowania:

„Dziś znak Bożego upodobania
i zwiastowanie ludziom zbawienia.
W świątyni Bożej świetliście Dziewica się zjawia
I nadejście Chrystusa wszystkim zapowiada.
Więc i my na Jej cześć zawołajmy –
Bądź pozdrowiona, będąca wypełnieniem Bożego planu”.

Wydarzenia z historii Cerkwi – tak jak tekst Pisma Świętego – oprócz bezpośredniego znaczenia, dotyczącego swojej epoki, niosą również przesłanie dla przyszłych pokoleń. Jasne jest, że jesteśmy w stanie rozumieć Pismo Święte odpowiednio do naszego poziomu rozwoju duchowego. Na szczęście każdemu pokoleniu pomagają w tym prorocy, święci, teologowie, natchnieni kaznodzieje. Każde więc pokolenie odkrywa w tekstach objawionych coś nowego – i na tym polega uniwersalność Biblii. Podobnie jest z wydarzeniami biblijnymi. Pomyślmy chwilkę, czegóż to święto może nauczyć nas, współczesnych.

Życie dziecka jest darem Bożym, często prosimy o nie w naszych modlitwach. Kiedy zachoruje – kierowani miłością ku niemu, prosimy Boga o zdrowie. Kiedy w końcu dorasta, opuszcza nas, wyjeżdża do innego miasta, czasem za granicę – prosimy Boga o pomyślność, by nad nim czuwał. Bo, jak mawiamy, taki dzisiaj zły świat. I to on może zepsuć nasze dzieci. Ale w tym narzekaniu na czasy, w których przyszło nam żyć, nie jesteśmy tacy znowu pierwsi. O, tempora, o, mores! – „O zgrozo, co za czasy, co za zwyczaje!” – dawno temu grzmiał współczesnym, a było to przed naszą erą, rzymski filozof, pisarz i mąż stanu Cyceron.

Więc nie zrzucajmy tak pochopnie winy na czasy. To nas nie rozgrzeszy. W Liście do Efezjan św. Paweł napomina: „Wyzyskujcie chwilę sposobną, bo dni są złe” (Ef 5, 16). W tłumaczeniu interlinearnym brzmi to lepiej: „Wykupujcie okazję, bo dni niegodziwe są”. Tekst słowiański mówi: Iskupujuszczije wriemia, jako dnie łukawy sut'. Widzimy więc, że – niezależnie od tłumaczenia – mowa o kupowaniu, zdobywaniu, cenieniu czasu, by wykorzystać chwilę sposobną. Sposobną do czego? Do tego, co prawdziwe. Co ważne. Co dobre i mądre, słuszne i zbawienne. Ilu z nas marnuje życie, goniąc za czymś zupełnie odwrotnym? Marnujemy czas, przepuszczamy go przez palce, po to, by... coś zdobyć, nabyć, kupić. Postępujemy więc zupełnie na odwrót, niż radzi św. Apostoł! Mało tego, że dni są złe, to na dodatek sami marnujemy możliwość mimo wszystko dobrego ich wykorzystania. To samo dotyczy naszych relacji z dziećmi – bo to o nich mowa w dzisiejszym święcie. Marzy się nam, by dzieci coś od nas miały. By miały dobry start, możliwość rozwoju. Poniekąd słusznie, ale... Ale można zadać pytanie: czy bogaty oznacza mądry? Czy zamożny znaczy uczciwy? Czy zasobny będzie tym samym przyjazny, sumienny, skromny? Może lepiej zamiast marnować czas w pogoni za namiastką szczęścia, nauczmy nasze dzieci tego, czego brakuje współczesności: uczciwości, poczucia honoru, przyzwoitości, sumienności, szacunku do ideałów, poszanowania starszych, poczucia wstydu, w końcu wrażliwości, czułości, miłości i wiary. Bo tego, niestety, dzisiejszemu światu brak. Święci rodzice przywiedli Marię do świątyni. Dlaczego my często nie potrafimy? Dlaczego czasem nie dopuszczamy dzieci do Stwórcy? A przecież dzieci w sprawach wiary są o niebo mądrzejsze od nas. Są otwarte na Boga – do chwili, kiedy zaczną rosnąć i upodabniać się do nas, dorosłych. Przypomina mi się aforyzm Janusza Korczaka, mówiący o tym, że to nie dorośli powinni kształtować dzieci na swój obraz, lecz raczej dorastać do ich poziomu, poziomu dzieci. Więc dlaczego nie chodzimy z dziećmi do cerkwi? Bo Cerkiew jest zła? Bo często słyszymy o Kościele rzeczy mało pochlebne? Bo Goździkowa gadała, że dobrodziej proboszcz ma w garażu mercedesa, ale tylko nim po nocy jeździ, na baby, coby się nie wydało? Może i ma, kto go tam wie. Może i na baby, kto go tam wie. A może tylko gada, bo takie Goździkowe często od tego są... Ale nie zrzucajmy odpowiedzialności na innych. Kościół to my wszyscy – i nie oglądajmy się na nikogo. Przynajmniej spróbujmy. Dlaczego jednym odmawiamy prawa do słabości, a sami rozgrzeszamy się w swych wnętrzach praktycznie ze wszystkiego? Dlaczego „tamci” muszą być prawie świętymi, ale nas to nijakim prawem nie obowiązuje?

Kiedyś na mojej uczelni w stołówce wisiała tabliczka z napisem: „Żądasz czystości –  zachowaj ją sam”. Może tu nie tylko o stołówkę chodzi? Może to właśnie my sami, rodzice, jesteśmy dla swych pociech jednym z powodów kryzysu wartości? Mamo, tato! Jeśli chodzicie do cerkwi co niedziela, a mimo to Prawda i Pokój rzadko goszczą w domu, nie zasłaniajcie się przed odpowiedzialnością rewelacjami Goździkowej. To pewnie coś w nas samych skrzypi. Spytajmy kiedyś nasze dzieci, czy chciałyby być w przyszłości takie jak my. Spytamy czy się nie odważymy, bojąc się szczerych odpowiedzi? Czując, jak wiele mamy do nadrobienia, zaufajmy Bogu, powierzmy Mu swoje pociechy. Czy Ewangelia nauczy je czegoś złego? Czy staną się przez to gorsze? A może to właśnie takie spotkanie jest szansą na normalność w tym naszym zakręconym świecie? Spytacie, dlaczego zakręconym. A jak można nazwać świat, który zamiast zabraniać dzieciom pić, układa się z nimi o maksymalną liczbę puszek piwa: „Słuchaj Wojtusiu, dobrze, ale błagam, nie więcej niż trzy”? Jak inaczej można określić dzisiejsze porady dla karmiących mam, które palą? Zamiast „przestań palić” mówi się „przestań karmić”? Zamiast „Zwolnij tempo” mówi się: „Wrzuć dopalacz, rób wyniki. A to, że potem będziesz nadawał się już tylko na śmietnik, to już nie nasz problem. Przyjdą inni”. Albo ostatnio zasłyszane: „Mnie interesują wyniki. Strona moralna to twój problem i najlepiej, jakbyś sobie z nią jakoś poradził. Inni nie mają takich rozterek i osiągają lepsze rezultaty. Moja rada – wciskaj produkt i się nie zastanawiaj”. Zwłaszcza przez telefon.

I być może dlatego nie możemy się opędzić od różnej maści dystrybutorów koców gaśniczych, pościeli z merynosów, kart kredytowych, pożyczek na super preferencyjnych warunkach, operatorów telefonów komórkowych i stacjonarnych, tak zwanych „badaczy rynku”, przedstawicieli wydawnictw kartograficznych, ubezpieczycieli, „obłatwiaczy” dotacji unijnych... Większość tych ludzi po chwili rozmowy, czując, że niewiele wskóra, zaczyna przyjmować rolę nie drapieżcy, lecz ofiary, pragnąc zapewne wzbudzić w trudnym kliencie poczucie winy i być może podejść go w taki właśnie sposób. „To ksiądz nie kupi koca ppoż? Nie leży księdzu na sercu bezpieczeństwo ukochanej świątyni? Bo nam tak, i to jeszcze jak! Co z księdza za ksiądz? Bo ja dzwonię ze straży pożarnej ze Słupska, dlaczego ksiądz taki nieufny”. Albo: „Halo, halo! Jak to, ja mam księdzu nie przeszkadzać? Przecież ja księdzu nie przeszkadzam, ja prowadzę badania marketingowe. To ksiądz mi przeszkadza je prowadzić, kiedy nie chce ze mną rozmawiać, albo utrudnia nawet, rozmawiając ze mną w taki sposób”. „Kredycik może na parafię? Dodatkowa gotóweczka? Rozumiem, ksiądz proboszcz zajęty. Oczywiście, zadzwonię później. Nie ma problemu przecież, proszę księdza proboszcza. Miłego dnia, z Panem Bogiem, proszę księdza proboszcza”. Następny telefon z zasady brzmi już nieco inaczej: „Ależ proszę pani, ksiądz proboszcz kazał mi zadzwonić, jesteśmy umówieni na rozmowę. W ważnej sprawie. Jak to nie ma księdza proboszcza? To ksiądz proboszcz prosił, chciał ze mną porozmawiać. No trudno, proszę numer na komórkę księdza proboszcza, jakoś sobie poradzę”. 

Dlaczego społeczeństwo chrześcijańskie, o wysokim stopniu rozwoju, dojrzałe, cywilizowane w takiej sytuacji nie bije na alarm? A może takie postępowanie uznawane jest dziś za dopuszczalną normę? Dlaczego każdy, kto nie zgadza się na takie postawienie sprawy, jest uznawany za dziwaka, mówi się o nim: „jest taki staroświecki”? A może coś stało się ze społeczeństwem, a przynajmniej z jego częścią? Ciekawe, jak wypadłby eksperyment, gdyby przy kasach w jakimś hipermarkecie sprzedawać cukier z napisem: „Super okazja! Pół kilo cukru w cenie kilograma. Do wyczerpania zapasów!” Poszedłby z klientem do domów jak nic.

Czy nasze dzieci też muszą takie być? Pozwólmy im wziąć się za rękę i zaprowadzić do domu Bożego, odkrywając Ewangelię i zmieniając się w głębi. Dajmy Bogu szansę zadziałać. Ktoś powie – agituję. I dobrze powie. W dobie rozpasanej agitacji przeciwko Kościołowi i wierze kilka słów „za” nie zaszkodzi. Ale jeśli Cerkiew ma być lepsza, to sami ją zmieńmy. Zaczynając od siebie. Bo chyba rację miał prymas Wyszyński, mówiąc: „Dajcie mi święte rodziny, a ja wam dam świętych księży”.

Jak widzimy, święto Ofiarowania przygotowuje nas do spotkania Dziecięcia-Boga, które przychodzi na świat. Jak słyszeliśmy w troparionie: „W świątyni Bożej świetliście Dziewica się zjawia i nadejście Chrystusa wszystkim zapowiada”. Od tego również dnia Cerkiew wplata w swą liturgię pieśni traktujące o Bożym Narodzeniu. I takim akcentem pozwólcie mi zakończyć niniejsze rozważania, życząc, by łaska i radość, którą otrzymujemy podczas świąt, cementowały nasze rodziny, pomagały budować mocny fundament, na którym nie tylko nasze dzieci, ale również my sami będziemy mogli budować własne życie, takie niezakręcone. Wiecie, co mam na myśli.

Fot. Mozaika z cerkwi w Dafne, ok. 1100 r. (www.pravmir.ru).