metr. Antoni (Bloom)

Spotkanie w Galilei I


Spotkanie w Galilei (cz. I)


Referat wygłoszony na konferencji żon kapłanów w Peterborough w dniach 11-12 maja 1971 roku




Królestwo Boże a próżne wysiłki

Chciałbym pomówić o tym, co to znaczy być małżonką kapłana. Jak się domyślacie, moja wiedza pochodzi z drugich ust i prawdopodobnie nie jest zbyt wielka. Chciałbym natomiast podkreślić jeden lub dwa trudne aspekty w życiu żon naszych prawosławnych kapłanów, które wstrząsnęły mną, a zwłaszcza kwestie, które poraziły mnie w sposób bolesny. Zebrawszy wszystko to, o czym dowiedziałem się od różnych ludzi, doszedłem o wniosku, że w życiu żony kapłana istnieją dwie wielkie trudności - ale nie w sferze działalności, lecz w sferze bytu. Jedna wiekowa kobieta, wieloletnia żona wspaniałego kapłana, powiedziała mi, że pierwszy problem polega na tym, że kiedy Abraham ofiarował swego syna tylko jeden raz, każdy kapłan czuje, że jego powinnością, powinnością jako dobrego kapłana, jest składanie w krwawej ofierze całej swojej rodziny, i to codziennie. Powiem więcej – w przypadku Abrahama Bóg przygotował w zamian jagnię, a za żonę i dzieci duchownego nie proponuje żadnego wykupu. Dzień po dniu mąż lub ojciec składa rodzinę w ofierze temu, co uważa za swój obowiązek: budowaniu Królestwa Bożego i działalności na polu cerkiewnym. Kiedy żona i dzieci mogą dostrzec realną wartość wysiłków męża i ojca, wtedy ofiara, choć bolesna – ma sens. Lecz znacznie częściej zdarza się, że obiektywna wartość tych wysiłków nie jest wyraźnie dostrzegalna. 

Często dzieje się tak dlatego, że w działalności duchownego istnieje zawsze taki aspekt, którego innym nie może ani wytłumaczyć, ani przekazać, ale w dużej mierze zdarza się też dlatego, że wiele z trudu, który kapłan podejmuje sądząc, że buduje Królestwo Boże, w ogóle nie ma sensu i okazuje się daremnym wysiłkiem. W drugim przypadku żona powinna wykazać się czujnością i rozumieniem, powinna pomóc mężowi w odróżnieniu między Królestwem Bożym a wieloma staraniami, nie mającymi z tym Królestwem niczego wspólnego; staraniami, które obok modlitwy w Getsemani, ofiary na Krzyżu, chwały Zmartwychwstania i Wniebowstąpienia okazują się prawie że bluźniercze.

Jednak w pierwszym przypadku od żony wymagana jest wiara, prawdziwa wiara, która pomaga mężowi działać, daje mu odczuć zaufanie i wsparcie żony, nawet wtedy, gdy ona w żaden sposób nie może w pełni zrozumieć jego wysiłków. Są problemy, związane z prywatnym życiem ludzi, o których żona nie ma prawa wiedzieć, są problemy, związane ze spowiedzią i dalszym rozwojem międzyludzkich relacji, w których żona może wziąć udział, ale bardzo niewielki, uboczny. I tu podobnie wymagana jest od niej wiara – wiara, opierająca się na zaufaniu, wyrażająca się słowami: „Nie rozumiem, dlaczego tak postępujesz, ale wiem, że jesteś człowiekiem prawdziwym, człowiekiem Bożym, człowiekiem kochającym, i nie mieszam się do Twych działań, a nawet więcej – podtrzymuję Cię modlitwą i ofiarnością, ze wszystkich sił strzegąc pokoju i stabilności w rodzinie”. Najmniej mam tu na myśli zewnętrzną stabilność rodziny, mówię o sile, o zaufaniu; dlatego że bardzo łatwo działać, gdy ktoś ci wierzy i prawie niemożliwym jest zrobienie czegokolwiek w przypadku, gdy człowiek, którego ty kochasz najbardziej ze wszystkich, wątpi w ciebie gdzieś w samym twoim rdzeniu. 


„Jak bardzo chciałbym być sierotą, wtedy tata znalazłby dla mnie czas!”

Istnieją i inne problemy w życiu żony kapłana. Każdy inny człowiek, gdy coś układa się nie tak, może zwrócić się do Boga. Żona kapłana często nie może zwrócić się do Boga w sposób wolny i z odkrytym sercem, dlatego że to właśnie On jest przyczyną jej duchowych cierpień. To przecież z powodu służenia Jemu, w Jego Imię, przez Niego rodzą się problemy, których w innym przypadku mogłoby w ogóle nie być. I to powinni rozumieć i zwracać na to uwagę oboje – i mąż, i żona i powinni zanosić swoje problemy Bogu w sposób prostu i szczery. I oprócz Bożego kierownictwa czasem wymagane jest jeszcze czyjeś zdanie i ingerencja: przewodnika duchowego [duchownika – ros., przyp. tłum.], przyjaciela lub biskupa.

Dobrze pamiętam rodzinę jednego księdza, w której pojawiły się duże problemy we wzajemnych relacjach, zniknęła gdzieś radość, zaufanie, i nie z powodu grzeszności, lecz pobożności małżonków. Mąż był wyjątkowo dobrym kapłanem, a ponieważ był to rosyjski kapłan, to on i jego rodzina żyli bardzo biednie. Cały swój czas i życie oddawał swej owczarni, natomiast rodzina czuła się zupełnie porzucona. Pewnego razu któreś z dzieci powiedziało: „Jakże bym chciał być sierotą, wtedy znalazłby dla mnie czas!”. To bardzo tragiczne słowa i kiedyś zwróciłem się do tego kapłana ze słowami: „Słuchaj - sądzisz, że budujesz Królestwo Boże, ale dla wszystkich jest jasne, że niszczysz własną rodzinę, a przecież to właśnie rodzina jest Cerkwią, według słów apostoła Pawła i według wzoru, jaki wskazuje. Powinieneś zrezygnować z połowy kapłańskich wysiłków, aby ponownie stworzyć własną rodzinę”. Lecz on odpowiedział mi zupełnie świadomie, że takim jest powołanie kapłańskie: „Jak tak można? Przecież Bóg posłał mnie do tych ludzi. Czy naprawdę mógłbym ich zostawić?”. Wtedy wykorzystałem swój przywilej przewodnika duchowego i powiedziałem: „Zrobisz to kierując się posłuszeństwem i jeśli komuś ma grozić osąd Boży, to osąd biorę na siebie, ale ty od tej chwili oddajesz rodzinie pół życia”. Tak uczynił, zrobiwszy to w sposób zadziwiająco sumienny. Po jakimś czasie jego żona przyszła do mnie i spytała: „Władyko, co zrobiliście z moim mężem? Jesteśmy szczęśliwi!”. Wtedy z kolei ja spytałem: „W jaki sposób wpłynęło to na życie parafii? Czy się rozpada?”. Wtedy ona, a zaraz potem i mąż odpowiedzieli: „Na odwrót. Nie wiem, czemu, ale teraz nie muszę biegać od rodziny do rodziny, ludzie przychodzą do nas do domu dlatego, że, jak mówią, znajdują nas pokój i szczęście i świadectwo tego, że jeśli pozwolić Bogu być w domu gospodarzem, wtedy dom staje się rajem.” Sądzę, że jest to bardzo ważna rzecz do zapamiętania. Być może powinienem był powiedzieć to bardziej waszym mężom, niż wam, ale sądzę, że wszyscy powinni zdawać sobie sprawę z tego problemu, dlatego że w przeciwnym wypadku głównym wrogiem żony duchownego staje się Bóg. Dlatego że to przez Niego, w Jego Imię, codziennie jest składana ofiara Abrahama, to przez Niego niszczona jest radość, szczęście i stabilność w rodzinie. 


Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie

Chciałbym przedstawić wam obraz dotyczący kapłana, a zwłaszcza jego żony, w kontekście ludzkich relacji; specjalnie nie posługując się scenką z życia parafialnego, lecz opisując sytuację ludzką w jej uniwersalnym, głęboko humanitarnym aspekcie. Uniwersalnym w tym sensie, że może być zastosowana do każdego bez wyjątku. Nie gorzej ode mnie znacie drugi rozdział Ewangelii według  Jana, opowieść o Kanie Galilejskiej. Chciałbym zwrócić waszą uwagę na rolę, jaką gra w tym wydarzeniu Matka Boża; nie na całą przypowieść, a tylko na miejsce w niej Matki Bożej i na to, w jaki sposób działa. Dlatego, że nie była zwyczajnie „pożyteczną” z sensie zewnętrznym, ale grała rolę decydującą i nieprzemijającą. 

Kana – wioseczka w Galilei. Wesele w biednej rodzinie: goście, wieśniacy, przyjaciele z sąsiednich wiosek, być może kilku przyjaciół z maleńkich, prowincjonalnych miasteczek w okręgu – diecezja Peterborough; wśród wielu zaproszono również Marię, Matkę Jezusa i Jezusa z uczniami. Uczta biedoty. Oznacza to, że wszystko, co mieli, było już na stole, wystawili wszystko, co mogli, a serca gości są jeszcze głodne. Pragną jeszcze radości, wesela jeszcze większego niż to, którego już doświadczyli i nie wystarcza im wina. I wtedy Matka Boża zwraca się do Syna i mówi: Nie mają wina. Czy można uwierzyć, że Matce Bożej chodziło tylko o to, aby zapas wina stał się  niewyczerpany i aby goście mogli pić, póki się nie upiją i aby święto miłości zakończyło się ogólną hulanką z całą jej szpetotą? Oczywiście że nie. Ale pamiętacie obraz wina w Piśmie Świętym: wino raduje serce człowieka (Ps 103,15), wino pokrzepia ludzi. I na innym biegunie tego wątku opowieść o Pięćdziesiątnicy, o zejściu Ducha Świętego, słowa ludzi, którzy słyszeli pierwsze zwiastowanie apostołów: jeszcze zbyt wcześnie, aby mogli być pijani słodkim winem, a jednak oni mówią, jak ludzie pijani (patrz Dz 2,12-15). Wszędzie w Piśmie Świętym obraz wina jest obrazem tego, co Boży dotyk, pojawienie się Ducha Świętego może uczynić z ludzką duszą, rozpalić ją tak, że bucha płomieniem pełnym życia, światła, zapału, ciepła i blasku. 

Matka Boża zwraca się do swego Boskiego Syna nie po to, by Ten dokonał przyziemnego cudu, który zakończy się ziemską hulanką, ale po to, by Boskie dotknięcie przydało temu wydarzeniu czegoś, co nigdy się nie ulotni, co nada radości wymiar głęboki i wieczny. Ale zwróćcie uwagę na rozmowę, będę korzystał z tłumaczenia, które wydaje mi się najbliższe greckiemu oryginałowi tekstu: Nie mają wina. Jezus odwraca się do Matki i mówi Jej: Czyż to Moja lub Twoja sprawa, niewiasto? Godzina Moja jeszcze nie nadeszła. I następnie, wbrew wszelkiej logice, nic nie odpowiadając, przecząc Jego słowom każdym swym słowem i gestem, Matka Boża zwraca się do sług i mówi: Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie. Przecież Chrystus przed chwilą powiedział, że nie ma zamiaru niczego czynić. Przecież dopiero co spytał Ją, dlaczego, na jakiej podstawie, jakie ma w ogóle prawo zwracać się właśnie do Niego. A Ona poleca sługom, aby wypełnili to, cokolwiek Jezus powie, i jakby przecząc Samemu Sobie, Pan czegoś dokonuje. Czyni w Kanie cud.
 
Nie jest to szereg bezsensów, nie można też wyjaśnić tego błędem w tekście, nie wolno tego przyjąć również dlatego, że jest to Pismo Święte, tłumacząc się nadzieją, że kiedyś będziemy w stanie zrozumieć to, co na razie wydaje się nam zupełnie niezrozumiałe. Autorzy chrześcijańscy dokonywali wysiłków, aby zrozumieć ten tekst, i z głębi cerkiewnego doświadczenia wynikło pewne wytłumaczenie. Święty Jan Złotousty przyjął pesymistyczny punkt widzenia. Mówi, że widzimy tu przykład zwykłego zachowania się matek: ponieważ przyzwyczaiły się do wydawania poleceń dzieciom, kiedy te były jeszcze małe, matki sądzą, że mogą wydawać rozkazy również w  dalszym, dorosłym życiu swych dzieci i nawet Matka Jezusa zasłużyła tu na wyrzut. W świetle tego, co nastąpi za chwilę, to tłumaczenie wydaje mi się błędne. 

Pozwolę sobie zrekonstruować tekst; to oczywiście tylko parafraza i próba wyjaśnienia sensu. Matka Boża przejęta współczuciem, znająca, czym jest radość zupełna, radość ducha, zwraca się do Syna i mówi: „Nie mają wina. Radość blaknie, uczta zbliżą się do końca, ale – popatrz – ich serca są otwarte, otwarte szeroko w oczekiwaniu radości”. On odpowiada: „A cóż my mamy z tym wspólnego? Dlaczego zwróciłaś się do Mnie? Czy dlatego, że jesteś moja Matką według ciała i przez to czujesz się bliższa Mi niż inni? W takim wypadku pozostajemy jeszcze w sferze relacji naturalnych, a to nie jest sfera łaski, nie jest sferą Królestwa i tu cuda się nie zdarzają. I dlatego też Moja godzina jeszcze nie nadeszła”. Następnie nie odpowiadając Mu, lecz zaświadczając, że Królestwo Boże w pewien sposób już nadeszło, Matka Boża dokonuje aktu wiary „Cokolwiek wam powie, to uczyńcie”. I ponieważ Ona jest Tą, o której Elżbieta kierowana Duchem, natchniona przez Niego w najsilniejszym sensie tego słowa powiedziała: „Jesteś błogosławiona, Ty, która uwierzyłaś, że zgodnie ze Słowem Bożym, według wiary Twojej będzie Ci dane (Łk 1,42-45), dokonuje aktu absolutnej wiary, i Królestwo Boże nadchodzi, ponieważ wszędzie, gdzie ofiaruje  się Bogu wiarę absolutną, to jest całkowitą wierność i zaufanie, Bóg może działać: Królestwo nadeszło. Według starej hebrajskiej maksymy Bóg może działać wszędzie, jeśli tylko człowiek Mu na to pozwoli. I Chrystus reaguje na to wołanie; już nie wchodzą w grę naturalne relacje, to bliskość  według łaski, według Królestwa, które zostało ogłoszone i które nadeszło, które osiągnęło pełnię i stało się widoczne. Zgodnie z prawami Królestwa Bóg działa w sposób wolny, i woda, zwykła woda zwykłego życia staje się winem Królestwa Bożego. 

Powiedziałem, że chciałbym zwrócić Wasza uwagę tylko na jednego człowieka, na Matkę Bożą, dlatego że w wielu sytuacjach życiowych to właśnie wy zajmujecie Jej miejsce. To wy możecie być tym człowiekiem, który zdolny jest okazać uwagę, zainteresowanie, współczucie, delikatność, rozumienie, miłość, to wy możecie rozpoznać potrzebę, o której nie powiedzą ludzie, nie wierzący w możliwość wyjścia z sytuacji. Jeśli zwyczajnie usiądziecie do stołu z tymi, którzy się cieszą, jeśli po prostu posiedzicie u łóżka chorego, jeśli to wy zwyczajnie okażecie się wśród nieszczęśliwych, wątpiących, zrozpaczonych – płaczcie, słuchajcie, bądźcie uważni, uczcie się też rozróżniać. W jakiejś chwili okażecie się zdolni do tego, by zwrócić się do Boga i powiedzieć: „Panie, ci ludzie są w potrzebie. Ukazałeś mi ją dlatego, że - mówiąc po ludzku - wszyscy jesteśmy zbyt egoistyczni, zbyt ślepi, zbyt egocentryczni, zbyt zamknięci w sobie, i nie dostrzegamy potrzeby, która istnieje obok nas. I wierzę w Ciebie, ufam Ci bezwarunkowo. Wiem, że tak, jak rozmawiałeś z Abrahamem o Sodomie i Gomorze, zapalając go miłością, na którą mógłbyś odpowiedzieć, tak jak odpowiedziałeś na modlitwę Twej Matki, tak odpowiesz i na moją modlitwę. Wierzę w to i dlatego wśród ludzi, którym wydaje się, że Królestwo Boże jest daleko – Królestwo Boże już tu jest, ono już przyszło w swej mocy. Panie, możesz działać, dlatego że jest tu człowiek, który wierzy w sposób bezwarunkowy i woła: „Przyjdź, przyjdź, Panie Jezu!”. I tak możemy postępować zawsze, wszędzie, nie ma chwili, nie ma sytuacji, w której nie moglibyśmy być tym, kim była Matka Boża w Kanie Galilejskiej, kim były miliony chrześcijan w podobnej lub zupełnie różnej sytuacji. Obecność wiary pozwala Bogu na działanie.


Koniec części I. 


Tekst pochodzi z Czasopisma Studenckiego „Wstrecza”, Nr 1 (22)/2006, wyd. ChPP Sofrino, Sergijew Posad, Ławra, 2006. Tłumaczenie z angielskiego na rosyjski M.W. Szmaina pod red. E. Majdanowicz.

Tłum. z ros. ks. Mariusz Synak, korekta Piotr Makal.