ks. Aleksander Pikaliow

Postne zabobony – rozważania pewnego kapłana

Jestem praktycznie pewien, że każdy albo też prawie każdy kapłan, niosący swą posługę na parafii w czasie Wielkiego Postu bądź na krótko przed nim, zasypywany jest przez swoich parafian lub też ludzi postronnych, przypadkowo zaglądających do cerkwi, dokuczliwymi pytaniami. Pytaniami o wszystko: jak pościć, co jeść, a czego nie jeść, kiedy można spożywać olej, a kiedy rybę, kiedy zaś nie wolno ani jednego, ani drugiego, ile razy dziennie jeść, o jakiej porze itp. itd.


Łatwo wtedy można wyciągnąć wniosek, że prawosławny post jest tak skomplikowaną i wyrafinowaną dietą, która nawet w najgorszym śnie nie przyśniłaby się żadnemu dietetykowi. Tak, niestety, często się zdarza, że czas postu staje się wyłącznie czasem skrupulatnego badania napisów na opakowaniach z żywnością: czy w ich skład wchodzą mleko, jajka itp. Niechby nawet w minimalnych ilościach, lecz ich obecność nawet na poziomie 0,001% już czyni dany produkt nieprzydatnym do spożycia. Gdy sam, zachodząc kiedyś do supermarketu, postanowiłem spojrzeć na otaczające mnie obfitości okiem właśnie takiego „gastronomicznego faryzeusza”, to już napis na pudełku z płatkami ryżowymi zagonił mnie w kozi róg. Napis głosił: „Produkt MOŻE zawierać niewielkie ilości mleka”. I tu rodzi się dylemat, wcale nie mniej ważny od hamletowskiego „być albo nie być” – „zawiera czy nie?” Z napisu wynika, że może zawierać mleko; logiczne jest, że może również NIE zawierać. A jak ma tu postąpić biedny asceta bez przeprowadzenia poważnych badań i ekspertyz – nie wiadomo…

Być może powyższe słowa mogą wydać się komuś naśmiewaniem się z chrześcijańskiej wstrzemięźliwości i pobożności, ale to, co opisałem, to tylko najmniej szkodliwy z postnych przesądów. Krąży, na przykład, opinia, że w poście nie wolno spożywać pokarmów smacznych, tj. słodkich, solonych, przyprawionych – niczego, co byłoby źródłem przyjemnych doznań smakowych, pachnie to już bowiem grzechem łakomstwa (cs. gortanobiesije). Dlatego również niechętnie zaleca się spożywanie „mięsa” sojowego [ciekawe, komu przyszło do głowy nazwać to ohydztwo mięsem? – przyp. aut.], z tej przyczyny, jakoby podobne jest (?) do mięsa, a więc człowiek spożywający produkt roślinny myśli o mięsie i w ten sposób w myślach łamie post. Ale to również drobiazgi. Bywają przypadki bezlitosnego aż do bólu prawdziwego postnego masochizmu, gdy poszcząc ponad miarę, osoba poszcząca doprowadza się w najlepszym przypadku do zawrotów głowy z powodu wycieńczenia. Zdarza się to najczęściej w pierwszym tygodniu postu, gdy nie pozwala sobie na wypicie przed zachodem słońca nawet łyka wody. Sam osobiście znałem jedną „wielką ascetkę”, która po nadgryzieniu bułeczki i połknięciu tego kawałka odkryła w bułeczce krem. Biegiem rzuciła się do toalety, gdzie za pomocą ogólnie znanej metody wydobyła z powrotem na światło dzienne pokarm „niemiły Bogu”.

Do takich kwiatków można zaliczyć również, niewiążące się bezpośrednio z okresem Wielkiego Postu, zalecenia: nie spożywać mięsa w dzień, w którym przystąpiliśmy do Eucharystii (nawiasem mówiąc, takie zalecenia można czasem usłyszeć również od duchownych), niczego nie jeść dwie godziny po przystąpieniu, aby odczekać, aż przyjęte Ciało i Krew zostaną „strawione”, nie jeść po tym ryb, a jeśli już mimo wszystko zdarza się czasem komuś zapomnieć i zjeść, to oczywiście, wyplute ości powinny zostać spalone z takim namaszczeniem i ceremonią, z jakimi zapewne nie była przynoszona ofiara całopalna w starotestamentowej świątyni. Istnieje zadziwiająco silna tradycja (również nierzadko podtrzymywana przez duchowieństwo) poszczenia przed planowanym przystąpieniem do św. Eucharystii kilka dni (zazwyczaj trzy), nawet w te dni, w których post zabroniony jest Regułą (ros. Ustaw) w sobotę i niedzielę. Absurdalność takiej tradycji pogłębia jeszcze fakt, iż księża zalecający taki post sami go nie przestrzegają i z czystym sumieniem jedzą mięso przed niedzielnym całonocnym czuwaniem, nie bacząc na to, iż nazajutrz celebrują Boską Liturgię. (…)

O ile wszystko powiedziane wyżej można nazwać przykrym nieporozumieniem, funkcjonującym albo dzięki ignoranctwu czy też pobożności na pokaz, albo nierozumnej gorliwości w wierze, to chciałoby się jednak szczególnie podkreślić jeden antykościelny i bluźnierczy przesąd – niedopuszczanie wszystkich chętnych wiernych do Eucharystii na Paschę i przez cały Paschalny Tydzień pod pretekstem: no, oni przecież cały post pościli, przystępowali do Czaszy, a teraz nie ma postu, i do Eucharystii przystępować nie trzeba. Dlatego widzimy, że paschalne liturgie w ciągu całego Paschalnego Tygodnia – czas szczególnej radości, czas Święta wszystkich świąt i Uroczystości nad uroczystościami (a uroczystość kościelna poza Eucharystią jest uroczystością niekościelną) – przekształcają się w „teatr jednego aktora”, a słowa ektenii: „Za przedłożone i oświęcone czcigodne Dary” brzmią w pustej przestrzeni – nie ma komu się za nie modlić, w te dni bowiem (jakże nadrzędne w stosunku do całego roku liturgicznego!) nikt do Darów nie przystępuje.

Powróćmy jednak do Wielkiego Postu i do tej przykrej sytuacji, gdy post sprowadza się dla nas do badań zawartości własnego talerza. W związku z tym mimowolnie nasunęła mi się myśl: jeśli teraz, dziś, doszliby do władzy jacyś tajni wrogowie Kościoła, to po to, by demoralizować wierzących, nie musieliby, jak to czynił niegdyś Julian Apostata, skrapiać wszystkiego pod rząd krwią ofiar przynoszonych bożkom. Wystarczyłoby na wszystkich produktach spożywczych umieścić napis – im większy, tym lepszy – że w skład wchodzą mleko i jaja. Oj, gwarantowany zamęt w skali wcale nie mniejszej niż niedawna epidemia „NIP-izmu” [ros. – „INN”, ks. autor ma na myśli żywą niechęć niektórych środowisk prawosławnych do numerów NIP i spowodowany tym społeczny chaos – przyp. tłum.].

Oczywiście, nie wolno mówić, że post pokarmowy jest czymś mało ważnym i trzecioplanowym, gdyż o ważności i pożytku wstrzemięźliwości w jedzeniu piszą wszyscy święci Ojcowie, a każdy, kto prawdziwie pości, i czyni to nieobłudnie, wie, jak wiele mają racji. Chodzi o coś innego – o jednostronne, wyłącznie kulinarne rozumienie postu bez odpowiedniej podstawy moralnej i duchowej, jaką jest skrucha (pokajanie), Eucharystia i wypływająca z nich pokora. Post bez pokory przeradza się w zaprzeczenie postu, w jego przeciwieństwo. Wszystkim wiadomo, że człowiek zły i głodny jest znacznie gorszy niż tylko zły. I tu jakoś sama przychodzi na myśl jedna anegdota: zbóje zabili w nocy na trakcie mężczyznę, obszukali ciało, pieniędzy nie znaleźli. Znaleźli za to węzełek, a w nim chleb i słoninę. Chleb zabrali, a słoniny nie ruszyli, bo był to czas Wielkiego Postu.

Niemniej jednak post jest niezbędny i, tak jak wszystko w Kościele, jest regulowany Regułą i właśnie tam, w Typikonie, napisano, kiedy jeść z olejem, kiedy bez oleju, kiedy można rybę itd. Ale zanim obierzemy sobie Typikon za ostateczne i niezachwiane źródło wskazówek, trzeba przypomnieć, że owa reguła jest starą regułą monastyczną, przepisami starożytnych, prawdziwych, nie obłudnych i nie na pokaz, pełnych poświęcenia ascetów, dla których surowość postu cielesnego w pełni współgrała z ich wstrzemięźliwością duchowną i moralną. Życie cielesne i duchowe przebiegało tam w pełnej symfonii. Dlatego post przebiegający ściśle według Typikonu współcześni amatorzy kolorowych tygodników i entuzjaści teleturniejów odbierają jako zgorszenie. Koniecznie trzeba jeszcze pokreślić fakt, że post ściśle według Reguły adresowany jest do człowieka zdrowego, i przez to samo przez się zrozumiałe jest, że nie może być stosowany w stosunku do chorych, dzieci, kobiet brzemiennych lub karmiących albo też do ludzi wykonujących ciężką pracę fizyczną. W takiej sytuacji Ustaw ustępuje miejsca obiektywnym ludzkim potrzebom. I nie ma w tym niczego antyprawosławnego, że rolnikom pracującym wiosną na roli w czasie postu pozwala się na spożywanie produktów mlecznych, a uczącym się – nawet seminarzystom  ryby, dlatego że Typikon przecież „nie spadł z nieba”, układali go ludzie z krwi i kości. Jednym z najbardziej jaskrawych świadectw jego „humanitarności” są słowa rozpoczynające rozdział o Świętej Czterdziesiątnicy: W poniedielnik pierwyja siedmicy znamienajet parajekklisiarch k swietu kosnieje, wieczerniaho radi utieszenija („W poniedziałek pierwszego tygodnia [postu], rano, uczyniony brat zwołuje braci na modlitwę później [niż zwykle], z powodu wczorajszej biesiady”). W języku Typikonu słowem „uciecha, biesiada” (utieszenije) określa się obecność wina podczas monasterskiego posiłku, i czysto ludzkich względów zrozumiałe jest, że temu, kto wypił w przeddzień nieco więcej alkoholu niż zwykle, następnego dzionka nie zaszkodzi pospać nieco dłużej. I właśnie o takiej „ludzkiej twarzy” Typikonu warto byłoby przypomnieć jego rygorystycznym zwolennikom. Poszcząc cieleśnie, nie wolno zapominać, w jakim celu pościmy, jakiemu celowi służy ten środek. Post to bohaterski przejaw naszej kościelnej jedności – nie tradycjonalistycznej, nie tylko przejawu jedności naszych przekonań, ale przede wszystkim manifestacja jedności eucharystycznej, bez której post przekształca się z prostu w pustą formę zewnętrzną. Przepięknym przykładem prawidłowego stosunku do Eucharystii jest historyczny przekaz o prześladowaniach rzymskiego cesarza Dioklecjana (III/IV w.). Prześladowania te były najbardziej zaciekłymi w ciągu całej trzystuletniej historii prześladowań. Nikt przed Dioklecjanem nie przelał tyle chrześcijańskiej krwi. Cesarz, będąc człowiekiem inteligentnym, zdołał odnaleźć najczulszy punkt Kościoła i uderzyć w niego. Swoim dekretem uznał za chrześcijańskie zgromadzenia eucharystyczne za nielegalne, a tych, którzy w nich uczestniczą, winnymi zdradzie stanu, zasługującymi na karę śmierci. Dioklecjan wydał takie rozporządzenie, świetnie wiedząc, że chrześcijanie nie będą w stanie nie zebrać się na Eucharystię, nie będą w stanie żyć bez Komunii, i oczywiście nie pomylił się. Możliwość uczestniczenia w Eucharystii była dla pierwszych chrześcijan cenniejsza niż życie. Łatwo można sobie wyobrazić, jaki miałby problem ów wielki prześladowca, jeśliby spróbował dokonać takiego zabiegu dziś. Wydaje się, wokół sami chrześcijanie, a wyłapywać i rzucać lwom na pożarcie nie ma kogo.

Niezwykle wiele tracimy, widząc w poście wyłącznie dietę, która poprzedza obfity wielkanocny stół. Post to przypomnienie nam o naszej grzeszności, przypomnienie o tym, jak bardzo jesteśmy zależni od świata materialnego, od obfitości, sytości, i jak w tej zależności łatwo przestajemy być sługami Chrystusa. Post przypomina nam o utraconej niebiańskiej Ojczyźnie; nie na próżno podczas całonocnego czuwania rozbrzmiewają słowa psalmu 136 (137 według Wulgaty), płaczu Izraelitów więzionych w Babilonie. To przypomnienie, że jesteśmy na ziemi obcej, na której nie można śpiewać pieśni Panu. Sens postu – nie w samym poście, lecz w Passze, a sens Paschy – w zbawieniu, w przebóstwieniu ludzkiej natury ofiarowywanym nam przez Ciało i Krew. Prawosławny post – jak i w ogóle życie chrześcijańskie – powinien więc świadczyć o tym, że chrześcijanin żyje w celu, dla którego nie szkoda jest umierać. I dlatego też Dioklecjan się nie pomylił.



Tłum. ks. Mariusz Synak