ks. Mariusz Synak

Wielki Post – św. Efrem Syryjczyk

Okres Wielkiego Postu niesie zachętę do poprawy. Przyjrzyjmy się zatem naszym słabościom i sposobom walki z nimi. Pomogą nam w tym teksty i rozważania jednego z pisarzy i ascetów wczesnochrześcijańskich, św. Efrema Syryjczyka.


Kim był św. Efrem Syryjczyk? Niewiele o nim wiemy. Kilka faktów: urodzony ok. 306 r. w Nisibis (dziś miasto tureckie, położone przy granicy z Syrią), prawdopodobnie w rodzinie chrześcijańskiej. Jego edukacją kierowali ludzie wykształceni i pobożni zarazem – biskupi Jakub i Vologeses. Efrem był nauczycielem kościelnym i diakonem. Po zdobyciu miasta przez Persów wraz z wieloma uciekinierami, w tym również z personelem i uczniami tamtejszej szkoły teologicznej, udał się do Edessy (obecnie – turecka Urfa), znajdującej się wówczas pod panowaniem Rzymu. Zmarł w roku 373, pozostawiając po sobie obszerną spuściznę literacką, która świadczy o ogromnej pracowitości autora. Nawiasem mówiąc, lista jego dzieł nie jest jeszcze zamknięta – wciąż odkrywamy nowe utwory św. Syryjczyka. Zresztą – samo imię Efrem (w jęz. hebrajskim brzmiące Ephraim) oznacza kogoś płodnego, urodzajnego, przynoszącego dobre owoce. Nasz bohater uchodzi za klasyka Kościoła syryjskiego – to szanowany egzegeta, apologeta, kaznodzieja i poeta. O ile dwa ostatnie słowa brzmią swojsko, o tyle dwa pierwsze mają prawo brzmieć trochę obco i – co za tym idzie – niezrozumiale. 

Otóż egzegeta to teolog, uczony zajmujący się komentowaniem, objaśnianiem tekstów Kościoła, poświęcający się wyszukiwaniu tego, co jest zapisane w sposób ukryty, za pomocą symboli, obrazów, pewnych odwołań czy też myśli, odnoszących się do konkretnych realiów. Ujmijmy rzecz praktycznie – gdy czytamy na przykład w Ewangelii pytanie apostoła Piotra: „Ile razy mam odpuścić bratu memu, jeśli przeciwko mnie zgrzeszy? Czy aż do siedmiu razy?” i odpowiedź Jezusa: „Nie powiadam ci do siedmiu razy, lecz do siedemdziesięciu siedmiu razy”, to dziwimy się, dlaczego powinniśmy przebaczać akurat tyle razy, rozumiejąc tym samym, że siedemdziesiąty ósmy raz to już wręcz ewangeliczna okazja do odegrania się. Natomiast egzegeta wie, że liczba siedemdziesiąt siedem oznaczała w ówczesnej kulturze narodu biblijnego nieskończoność. Jeśli słyszymy słowa o ogniu Gehenny, to egzegeta widzi tu odwołanie do pełnego ognia, dymu i fetoru wąwozu Ge Hinnom, znajdującego się poza miastem – miejsca, które służyło do wysypywania śmieci, kremacji zwłok przestępców i wyrzutków społecznych i – w pewnym okresie historii Izraela – do składania ofiar bogu Molochowi. Gorszego, posępnego i bardziej przeklętego miejsca wówczas już nie znano.

Natomiast apologetą jest ten, kto zajmuje się przedstawianiem i wręcz obroną pewnych poglądów w konfrontacji z innymi opiniami czy odmiennym, czasem wręcz przeciwnym światopoglądem. Przykładem apologety może być Mojżesz – przekazuje faraonowi polecenie Boga, aby wypuścił lud izraelski z „ziemi egipskiej, z domu niewoli” i, chcąc przekonać zatwardziałego egipskiego władcę, musi bronić prawdziwości Bożych słów. Plagi egipskie, wywołane przez Mojżesza to kolejne (nie ukrywam, drastyczne, ale tym samym przekonujące) argumenty w tym sporze.

Ale powróćmy do Syryjczyka. W liturgii Kościoła prawosławnego, w okresie Wielkiego Postu, czytana jest modlitwa autorstwa św. Efrema. W polskim przekładzie brzmi ona następująco:

„O Panie i Władco życia mego, nie daj mi ducha lenistwa, zniechęcenia, pożądania władzy i próżnych słów.

Daruj zaś słudze Twemu ducha czystości, pokory, cierpliwości i miłości.

O Panie, Królu, pozwól mi widzieć moje grzechy i nie osądzać brata mego, albowiem błogosławiony jesteś na wieki wieków. Amen”.

Przyjrzyjmy się temu tekstowi. Po pierwsze, mamy do czynienia z tłumaczeniem, a – jak mawiał św. Hieronim – każdy tłumacz jest po trosze kłamcą. O ile lenistwo, pożądanie władzy i słowa próżne to rzeczy nam znane, o tyle „zniechęcenie” trochę tu nie brzmi. W języku cerkiewno-słowiańskim, używanym w liturgii Kościoła prawosławnego (warto podkreślić, że nie jest to język rosyjski) widnieje tu słowo unynije, a więc raczej beznadziejny smutek, upadek na duchu, trwanie w beznadziei – stany głębsze, bardziej duchowe. Jak widzimy, unynije to sprawa o wiele bardziej poważna i niebezpieczna niż zwykłe zniechęcenie. W tekście greckim należałoby się spodziewać słowa akidija – acedia, synonimu znanego nam już unynija. Ale nie – w greckiej, a więc w starszej wersji modlitwy widnieje słowo apergija, czyli brak działania lub też działanie bezużyteczne, odrętwienie, ciągłe bezcelowe zastanawianie się nad sobą, czasem połączone z wtrącaniem się w cudze sprawy, życie życiem innych, przemyśliwanie problemów innych zamiast konkretnego rozwiązywania swoich kłopotów. Niestety, do tekstu syryjskiego nie dotarłem, ale chyba i tak niewiele by to dało...

Po wtóre, tekst (a przynajmniej jego forma literacka) po dokładnej analizie przypomina inny, pochodzący z dwudziestego trzeciego rozdziału starotestamentowej Księgi Syracha, zwanego też Eklezjastykiem. Czytamy w nim: „Panie, Ojcze i Władco życia mego, nie daj mi wyniosłego oka, a żądzę odwróć ode mnie! Niech nie panują nade mną żądze zmysłowe i grzechy cielesne, nie wydaj mię bezwstydnej namiętności!”. Oczywiście, nie wolno tych tekstów sobie przeciwstawiać; porównywanie i szukanie różnic w kilku zdaniach, zaczerpniętych z obszernych dzieł nie jest metodą naukową. Spróbujmy więc potraktować je jako całość. Porównując do siebie oba teksty, można zauważyć, że bardzo dobra znajomość Starego Testamentu i pewna specyficzna duchowość stąd płynąca, jakże różna od bizantyjskiej, owocuje przejęciem przez Efrema i formy, i charakteru rozmowy z Bogiem. Ale różnica prawie sześciu wieków, dzieląca obu autorów, wyciska swoją pieczęć, gdyż chrześcijaństwo zapoznaje się już powoli z doświadczeniem Ojców Pustyni – mnichów, badających własne wnętrza, obnażających własne słabości i szukających sposobu walki z nimi. Młody Kościół przyswaja wysiłki tytanów ducha – genialnych i doświadczonych psychologów, badaczy ludzkiego wnętrza.

Tekst Syryjczyka jest też bardzo zwarty – to, co u Syracha znajdujemy w wielu rozdziałach jego księgi, św. Efrem wyraża zaledwie w kilku zdaniach. Syryjczyk jest poza tym bardziej antropologiczny, a więc ludzki – autor zdumiewająco wnikliwie wyciąga z cienia ludzkie słabości. Sięga głęboko, wiedząc, że w człowieku kryje się wiele innych wad, znacznie bardziej niebezpiecznych niż opisywane przez Eklezjastyka. Z pełną odpowiedzialnością twierdzę, że syryjski pisarz i asceta nie był teoretykiem. Genialna przenikliwość i znajomość zakamarków duszy musiała być owocem wnikliwej obserwacji życia duchowego bliźnich, uważnej lektury Pisma i powstałych już wówczas – przypomnijmy: około połowy IV w. – wielu dzieł literatury wczesnochrześcijańskiej. Ale przede wszystkim jest to owoc wytężonej pracy nad sobą.

Postawmy pytanie: skąd św. Efrem znał słabą ludzką naturę? Skąd taki wielki autorytet – asceta, nauczyciel, znawca Biblii, egzegeta, apologeta (te słowa są już nam znane) i świetny teolog – zna słabe strony człowieka? W odpowiedzi zerknijmy na roboczy przekład dwóch cytatów, dokonany na potrzeby niniejszego tekstu. Oba mogą zabrzmieć dość szokująco... 

Pierwszy z nich to fragment wstępu, jakim opatrzony jest tom I Dzieł św. Efrema; w zasadzie jest to odpowiedź Syryjczyka na pytania, z jakimi zwrócili się do niego nieznani przybysze. Co to byli za przybysze i skąd przybyli – pozostanie chyba zagadką, ale ogromnie się cieszę, że dzięki temu tekstowi przypomnimy słowa ascety, o którym świat kościelny jeszcze pamięta, ale kultura świecka już zupełnie zapomniała. Święty Efrem pisze tak, jakby tłumaczył się przed czytelnikami z faktu spisania swych myśli i rozważań (co w efekcie dało genialny traktat teologiczny), adresując swe słowa do owych przybyszów: 

„Wychwalam wasze życie, którzyście ukochali Chrystusa, dlatego że przepełnione jest śmiałością i ufnością, ale moje własne życie jest godne pożałowania, gdyż jest zupełnie nieprzydatne. Wychwalam was, umiłowani, którzy waszym życiem pełnym sprawiedliwości staliście się przyjemnymi Bogu i aniołom. Ale kto uroni łzę nade mną, który rozgniewał Boga swymi uczynkami, pełnymi rzeczy bezsensownych? Dziwię się wam, którzy dla uzyskania korzyści duchowej zdecydowaliście się udać w tak długą drogę. Jeszcze bardziej dziwię się temu, że przyszliście do człowieka, który nic nie jest wart, który już jest osądzony za grzechy, w dodatku domagacie się od niego jakiegoś słowa dla waszego własnego pożytku. Zadziwiająca rzecz  nasyceni przyszli do cierpiącego głód, oroszeni wilgocią Ducha przyszli do usychającego z pragnienia, posiadający słodycz dobrych uczynków przybyli do napełnionego grzeszną goryczą, bogaci do biednego, mądrzy do biedaka, czyści do zbrukanego, zdrowi do człowieka z chorym sumieniem; ci, którzy czynią dobro przed obliczem Boga, przybyli do tego, który Go gniewa, ci, którzy gromadzą, do tego, kto marnotrawi. Ale ponieważ kierujecie się pokorą i domagacie się słów dla was pożytecznych, oczekując ich ode mnie – człowieka nic nie wartego, i chcąc obnażyć słabości życia mego nakazujecie uczynić to mnie samemu, to, aby przynieść owoc godny posłuszeństwa, powiem wam słowo, ale uczynię to ze wstydem. I jeśli zacznę obwiniać [w nim] innych, to sam siebie zacznę oskarżać. Wtedy to rzeczywiście do mnie będą skierowane słowa Zbawiciela: «Lekarzu, ulecz samego siebie» (Łk 4, 23). Ale ponieważ ten sam Pan i Pomazaniec wszystkich powiedział: «Wszystko więc, cokolwiek by wam powiedzieli, czyńcie i zachowujcie, ale według uczynków ich nie postępujcie» (Mt 23, 3), to, choć i jestem nieczysty, to jednak potrafię udzielić prawej rady1

Czy to tylko fałszywa skromność i zabieg literacki? Chwyt retoryczny? Odpowiedzmy na te pytania, posługując się drugim fragmentem. Tym razem jest to zbiór cytatów pochodzących z różnych dzieł świętego, ale wszystkie one dotyczą refleksji Syryjczyka nad stanem własnej duszy, są nie tylko samooceną, lecz prawie że spowiedzią. Święty Efrem mówi: 

„Uważaj – sieci wroga nasmarowane są miodem; człowiek zwabiony słodyczą miodu zaplątuje się w sieci i napełnia się wszelką goryczą. Ja zaś, po tym, gdy już zdobyłem poznanie prawdy, stałem się skory do bitki i niesprawiedliwy, kłócę się z powodu błahostek, stałem się zawistny i okrutny wobec tych, którzy ze mną mieszkają. Stałem się niemiłosierny dla biednych, jestem człowiekiem gniewnym, kłótliwym, upartym, leniwym, wybuchowym, żywię złe myśli, kocham ozdobne szaty, i do teraz wiele we mnie nieczystych myśli, wybuchów egoizmu, obżarstwa, łakomstwa, chełpliwości, pychy, nieżyczliwości, obgadywania, plotek, objadania się w czasie postu, rozpaczy, rywalizacji i niezadowolenia. Nie znaczę nic, a mam o sobie wysokie mniemanie, stale kłamię, a gniewam się na łgarzy, bezczeszczę świątynię ciała pożądliwymi myślami i jednocześnie surowo osądzam rozpustników, osądzam też tych, którzy upadają, a sam stale czynię to samo. Osądzam złodziei i tych, którzy złorzeczą, a sam jestem i złodziejem, i tym, który złorzeczy. Przybieram jasny, czysty wygląd, choć cały jestem nieczysty. W świątyniach i za stołem w refektarzu chcę zajmować pierwsze miejsca. Widzę nowicjuszy i wynoszę się ponad nich, widzę mnichów i nadymam się. Dążę do tego, by być przyjemnym dla kobiet, majestatycznym dla obcych, rozsądnym i mądrym dla swoich, doskonałym dla rozsądnych; z pobożnymi obchodzę się jak najmądrzejszy, nierozumnymi pogardzam, jak zwierzętami. Gdy ktoś mnie obrazi, mszczę się, jeśli ktoś okazuje mi szacunek, czuję do niego wstręt, jeśli ktoś wymaga ode mnie czegoś zgodnie z prawem, wszczynam sprawy sądowe, a jeśli ktoś mówi mi prawdę, traktuję go jak wroga. Jeśli ktoś mi coś wypomina, czuję gniew, ale jeśli podlizują się, nie do końca jestem niezadowolony. Nie chcę okazać szacunku temu, komu się on należy, a sam, będąc niegodnym, oczekuję zaszczytów. Nie chcę się utrudzać, a jeśli ktoś mi nie usłuży, na tego się gniewam. Gdy brat popadnie w tarapaty, wyniośle mu odmawiam, ale gdy sam potrzebuję pomocy, zwracam się do niego. Nienawidzę chorego, a gdy sam zachoruję, pragnę, by wszyscy mnie kochali. Możniejszych ode mnie nie chcę znać, a niższymi pogardzam. Jeśli uda mi się powstrzymać od jakiegoś nierozsądnego pragnienia, zaczynam się chełpić, jeśli przoduję w modlitewnym czuwaniu, wpadam w sieci krnąbrności i sprzeciwiania się, jeśli powstrzymam się od jadła, tonę w chełpliwości i pysze, jeśli zdołam się pomodlić, zwyciężając sen, z łatwością zwycięża mnie gniew i wybuchowość, jeśli dostrzegam w kimś cnoty, nie zwracam na niego uwagi. Wzgardziłem [morskimi] przyjemnościami, ale nie porzucam świeckiego ich pragnienia. Gdy dostrzegam kobietę, czuję radość. Na zewnątrz udaję pokornego, ale w duszy jestem pyszny, z wyglądu biedny i skromny, a naprawdę ogarnia mnie chciwość.

I po cóż się nad tym wszystkim rozwodzę? Otóż z wyglądu wyrzekłem się świata, ale naprawdę nieustannie myślę o rzeczach świeckich. Podczas nabożeństw rozmawiam, błądzę myślami, przywołuję bezsensowne wspomnienia. Podczas posiłku wdaję się w puste rozmowy, jestem łasy na podarki, uczestniczę w cudzych upadkach, wdaję się w zgubną rywalizację. Tak wygląda moje życie!  I przy tym wszystkim ja, nieszczęsny, chciałbym zasłynąć świętością! Żyję w grzechach, a chciałbym, by uważano mnie za sprawiedliwego. Mam jedno wytłumaczenie na to wszystko – diabeł zbił mnie z tropu! Ale to nie usprawiedliwiło Adama. Oczywiście, również Kaina podkusił diabeł, ale i on nie uniknął kary. O, Panie! Daruj nam ujść ode złego, rozrywając pęta, którymi nas związał za naszym przyzwoleniem. Daruj pokajanije mnie, grzesznemu, ducha życia tchnij w obumarłą mą duszę. Przepędź zatwardziałość z mojego biednego serca i daruj mi źródło skruchy. Ale nie padaj duchem, moja duszo, nie rozpaczaj, nie wydawaj na siebie ostatecznego wyroku z powodu mnóstwa grzechów, nie ściągaj na siebie ognia, nie mów: odrzucił mnie Pan od Swego oblicza! Bogu nie są miłe takie słowa. Czy ten, kto upadł, nie może powstać? Ten, kto się wyparł, czy nie może się nawrócić? Nie słyszałaś, duszo, jak Ojciec jest miłosierny względem marnotrawnego? Nie wstydź się nawrócenia, lecz ze śmiałością, zdecydowanie powiedz: wstanę i pójdę do swego Ojca. Wstań więc i idź! Przyjmie cię i nie będzie czynił ci wyrzutów, lecz więcej nawet – uraduje się z twego nawrócenia. Czeka na ciebie”2

Ale – zaznacza święty Efrem – musisz dać coś od siebie. Proś Boga, by dał ci potrzebne łaski: O Panie i Władco życia mego, nie daj mi ducha lenistwa, zniechęcenia, pożądania władzy i próżnych słów. Daruj zaś słudze Twemu ducha czystości, pokory, cierpliwości i miłości. O Panie, Królu, pozwól mi widzieć moje grzechy i nie osądzać brata mego, albowiem błogosławiony jesteś na wieki wieków. Amen3.

Analizując przytoczone słowa, jednego możemy być pewni – Pan, Król życia św. Efrema, wysłuchał jego prośby. Pozwolił mu widzieć jego własne grzechy, a jeśli Syryjczyk miał już kogoś osądzić, osądził samego siebie. I uczynił to – jak mogliśmy się przekonać – z pełną surowością. Ale ten dramat świętego przyniósł dobry owoc – do dziś może być przykładem szczerości wobec samego siebie. I co ciekawe – taka szczerość nie spowodowała w Syryjczyku załamania czy depresji, jak prognozowałaby dzisiejsza parapsychologia. Wręcz przeciwnie – jak widzimy, aby się oczyścić, trzeba te brudy wyciągnąć, a nie dzień w dzień utwierdzać się w przekonaniu o własnej doskonałości, o prawie do samooszukiwania się. Gdy skończy się dywan, pod który radzi się nam dziś zamiatać wady, słabości i grzechy, dopiero zaczyna się problem...

Historię świętego męża z Syrii już znamy. A my? Czy stać nas na to, by choć w jakiejś drobnej części prosić Boga o ukazanie nam naszych grzechów? Czy raczej na bliźniego skierujemy swą lupę bezlitosnego inkwizytora? Tak będzie bezpieczniej. Ale czy przez to staniemy się lepsi?


_______________________________
Sw. Jefrem Sirin, Tworienija, Izd. Otd. Mosk. Patr., Moskwa 1993, reprint, t. I, s. 5.
Sw. Jefrem Sirianin, Bogomyslennyja razmyszlenija...Synod. Typogr., Warszawa 1938, s. 18, 33 i n.
3 Tamże.