ks. Mariusz Synak
Biblizmy Wielkiego Tygodnia
Wydarzenia biblijne, rozgrywające się od dnia Wjazdu Chrystusa do Jerozolimy po Zmartwychwstanie (wszystkiego siedem dni) głęboko zapadały w pamięć kolejnych pokoleń. Na tyle głęboko, że dziś powszechnie używanych jest wiele zwrotów, pochodzących z Nowego Testamentu, które funkcjonują w dzisiejszej nie tylko polskiej, ale i co najmniej europejskiej kulturze. Ale stosując je, albo często się nad nimi nie zastanawiamy, albo nie do końca zdajemy sobie sprawę z ich pochodzenia bądź prawdziwego, pierwotnego znaczenia. I o tym poniższy tekst. Przyjrzymy się biblizmom, czyli związkom frazeologicznym, wywodzącym się z biblijnej relacji przebiegu wydarzeń Wjazdu Chrystusa do Jerozolimy i Wielkiego Tygodnia.
Scena będąca treścią Niedzieli Palmowej pozostawiła ślad w kulturze językowej naszych czasów. To nie tylko tajemniczo brzmiące, radosne „Hosanna”, które wznoszono na powitanie władców, oznaczające nadchodzące wybawienie. Wkraczający do starożytnej stolicy pokorny król, w odróżnieniu od wiwatujących tłumów, nie ma oblicza przepełnionego triumfem i radością. Dlaczego? Jezus, widząc Jerozolimę, wzdycha: „Przyjdą na ciebie dni, gdy twoi nieprzyjaciele otoczą cię wałem, oblegną cię i ścisną zewsząd. Powalą na ziemię ciebie i twoje dzieci z tobą, a nie zostawią w tobie kamienia na kamieniu” (Łk 19, 42 i n.). To samo powtórzy po wejściu do miasta, na świątynnym placu: „Przyjdzie czas, kiedy z tego, na co patrzycie, nie zostanie kamień na kamieniu, który by nie był zwalony” (Łk 21, 6). Nie pozostanie kamień na kamieniu... Dziś mówimy tak, chcąc opisać totalne zniszczenie.
Zbawiciel wie, co stanie się z tym miastem za kilkadziesiąt lat, gdy dławiące żydowskie powstanie legiony rzymskie pod wodzą Tytusa staną w maju 70 roku u wrót miasta i zaczną otaczać obronne mury wałem, ułatwiającym atak za pomocą machin oblężniczych. W dniu 11 września legioniści zameldują Tytusowi o zdobyciu ostatniego punktu oporu. Batalia ta będzie kosztować miasto – według Tacyta, nadwornego historyka rzymskiego żyjącego w czasach tego powstania – 600 tysięcy ofiar. Miasto ze świątynią na czele na długie lata popadnie w ruinę.
Powróćmy jednak do czasów Ewangelii – przenieśmy się na Górę Oliwną, dokąd udał się Jezus ze swymi uczniami po zakończeniu uczty paschalnej. Oddaliwszy się od uczniów – jak precyzuje tekst św. Łukasza – „na odległość około rzutu kamieniem” (kolejne znane skądinąd powiedzenie), Chrystus modli się do Ojca: „Ojcze mój, jeśli nie może mnie ominąć [ten kielich] i muszę go wypić, niech się stanie wola Twoja” (Mt 26, 42). Nieco wcześniej, przed wjazdem do Świętego Miasta, w rozmowie z synami Zebedeusza, apostołami Jakubem i Janem, proszącymi Nauczyciela o chwałę w Jego królestwie, Jezus używa tego samego zwrotu: „«Nie wiecie, o co prosicie. Czy możecie pić kielich, który ja mam pić […]?» Odpowiedzieli: «Możemy». Lecz Jezus rzekł do nich: «Kielich, który ja mam pić, wprawdzie pić będziecie […]. Nie do Mnie jednak należy dać miejsce po mojej stronie prawej lub lewej [...]»” (Mk 10, 38 i n.).
Kielich, który trzeba wypić, kielich goryczy – dziś opisujemy tak jak coś, co musi się dokonać, coś tragicznego, czego nie można uniknąć.
Co w tym czasie robią uczniowie? Choć Zbawiciel jak nigdy dotąd bardzo potrzebuje ich wsparcia, ci... śpią. Czemu „ich oczy były zmorzone snem?” Tłumaczy to sam Jezus, mówiąc, że „duch wprawdzie ochoczy, ale ciało słabe” (Mt 26, 41). Ile razy słyszymy to powiedzenie, czy też sami tłumaczymy własne słabości? Jakże trafnie oddaje ludzkie zachowanie – mam zamiar, ale nie jestem w stanie go zrealizować, brak mi sił, jestem zbyt zmęczony...
Scena pojmania Jezusa w ogrójcu jest źródłem kolejnych zwrotów. Powiedzenia „pocałunek Judasza”, „Judaszowe srebrniki”, „Judasz” to echo tamtych wydarzeń. O Judaszu można powiedzieć wiele. Czasem można odnieść wrażenie, że na jego temat powiedziano i napisano zbyt wiele. Bez wątpienia jest to postać tragiczna. Być tak blisko wcielonej Miłości, być świadkiem tak wielu cudów, mieć za przyjaciela Boskiego Mistrza i po tym wszystkim zdradzić. Wydać, sprzedać, oszukać. Łatwo pochopnie ferować wyroki, ale trzeba pamiętać, że „takim sądem, jakim sądzicie, i was osądzą, taką miarą, jaką wy mierzycie, wam odmierzą” (Mt 7, 2). Poprzestańmy na strasznych słowach Jezusa: „Wprawdzie Syn Człowieczy odchodzi, jak o Nim jest napisane, lecz biada temu człowiekowi, przez którego Syn Człowieczy będzie wydany. Byłoby lepiej dla tego człowieka, gdyby się nie narodził” (Mk. 14, 21). Nie chcę rozgrzeszać Judasza. Tym bardziej nie posunę się do tego, do czego posunęli się autorzy gnostyckiego papirusu, tzw. Ewangelii według Judasza, który wypłynął na wody światka handlarzy antykami w roku 1983, a który ostatecznie odrestaurowano i prawie w całości przetłumaczono w roku 2006. Owszem, tekst narobił trochę szumu, ale raczej w mediach i sferach finansistów i antykwariuszy niż w świecie biblistów i teologów. Tam Judasz miał „czynić swą powinność”, okazując Jezusowi, swemu najdroższemu przyjacielowi, przysługę w postaci pozornej, bo ukartowanej wcześniej z Boskim Mistrzem, zdrady. Miał być bohaterem, ponieważ ceną za to miało być przekleństwo następnych pokoleń chrześcijan. Cóż, z pewnymi poglądami się nie dyskutuje..
.
Judasz przychodzi do grupy apostołów pod postacią przyjaciela. Mało tego, wskazuje swego Mistrza, składając pocałunek i komplementując Go tytułem „Rabbi! Nauczycielu!”. Nawiasem mówiąc, Judasz złożył swój pocałunek nie na policzku Chrystusa, lecz na dłoni. Tak uczniowie – według zaleceń Talmudu – okazywali szacunek swym mistrzom. Ikonografia tej sceny z klasycznym już pocałunkiem w policzek to owoc fantazji włoskich mistrzów Renesansu...
Powróćmy jednak do pocałunku. Straż musiała działać szybko, spodziewała się bowiem zbrojnego oporu ze strony apostołów bądź całej rzeszy tych, którzy mogli podążać za Jezusem. A w mroku nocy, w zamieszaniu zbrojni mogli pochwycić nie tego, kogo trzeba! Więc pocałunek był bardzo praktycznym posunięciem, w dodatku z pobranych pieniędzy – trzydziestu srebrników – trzeba się było przecież rozliczyć. Czy była to wielka kwota? Nie, niewielka. W czasach obecnych zapewne można by się było za nią kompletnie, aczkolwiek skromnie ubrać. Wówczas można było również odkupić winę za śmierć niewolnika. Być może kwota ta była wyrazem pogardy ze strony kapłanów, ponieważ to oni wyznaczyli wysokość zapłaty za wydanie Jezusa: „Wtedy jeden z Dwunastu, imieniem Judasz Iskariota, udał się do arcykapłanów i rzekł: «Co chcecie mi dać, a ja wam Go wydam?» Oni odliczyli mu trzydzieści srebrników (Mt 26, 14 i n.)”. Powody tego postępku pozostają tajemnicą; ewangelista Łukasz tłumaczy, iż to: „szatan wstąpił w Judasza” (Łk 22, 3). Święty Jan Teolog, autor czwartej Ewangelii, precyzuje: „Judasz był złodziejem i mając trzos wykradał to, co wrzucano” (J 12, 6). Czy szatan opętał Judasza całkowicie? Czy nie zostało w duszy Iskarioty czegoś czystego, jasnego, dobrego? Po tym, gdy zdrajca zobaczył, co się stało z Jezusem, obudziły się w nim wyrzuty sumienia: „Wtedy Judasz, który Go wydał, widząc, że Go skazano, opamiętał się, zwrócił trzydzieści srebrników arcykapłanom i starszym i rzekł: «Zgrzeszyłem, wydając krew niewinną». Lecz oni odparli: «Co nas to obchodzi? To twoja sprawa». Rzuciwszy srebrniki w stronę przybytku, oddalił się. A potem poszedł i powiesił się” (Mt 27, 3 i n.). Jak powiadają, nie ma na świecie nic sroższego niż własne sumienie. W taki oto sposób Judasz staje się synonimem zdrajcy, cynicznego obłudnika, człowieka chciwego, gotowego sprzedać wszystko to, co drogie, czyste i piękne.
Scena pojmania Jezusa rodzi jeszcze jedno powiedzenie. Gdy strażnicy świątynni i żołnierze rzymscy – jak pisze św. Mateusz – „podeszli, rzucili się na Jezusa i pochwycili Go” (Mt 23, 50), wówczas „jeden z uczniów”, czy też „jeden z tych, którzy tam byli” (a święty Jan precyzuje, że chodziło o Szymona Piotra), dobył miecza i uderzył sługę arcykapłana, odcinając mu ucho. Zaraz po tym padły słowa Jezusa: „włóż miecz na swoje miejsce, bo wszyscy, którzy za miecz chwytają, od miecza giną” (Mt 26, 52). Kto mieczem wojuje, od miecza ginie...
Jezusa pojmano. Dokąd Go prowadzono? Synoptycy, a więc Mateusz, Marek i Łukasz podają, że do arcykapłana Kajfasza, gdzie odbyło się przesłuchanie. Święty Jan przekazuje dodatkową informację: „Wówczas kohorta oraz trybun wraz ze strażnikami żydowskimi pojmali Jezusa, związali Go i zaprowadzili najpierw do Annasza. Był on bowiem teściem Kajfasza, który owego roku pełnił urząd arcykapłański” (J 18, 12 i n.). Kim był Annasz? W roku, w którym dzieją się opisywane wydarzenia, mijało piętnaście lat, jak Chanaan ben Szet – bo tak brzmiało pełne imię Annasza – został usunięty przez Rzymian z urzędu arcykapłańskiego. Otrzymawszy ten urząd od cesarskiego legata Syrii, Kwiryniusza w roku 7 po Chrystusie, piastował go aż do roku 14, a więc – jak zauważa historyk Józef Flawiusz – „przez czas bardzo długi”. Istotnie, jeśli wziąć pod uwagę ówczesne tempo zmian na ważnych stanowiskach – ciągłe pasmo intryg, morderstw, powstań, buntów, korupcji... Mimo że został przez rzymskiego okupanta zdjęty z urzędu, to miał się zupełnie dobrze, czego dowodem jest to, że do arcykapłańskich zaszczytów zdołał doprowadzić aż pięciu swoich synów i zięcia, czyli Kajfasza. Bez wątpienia był przebiegłym człowiekiem i bardzo zręcznym politykiem. Józef Flawiusz pisał o nim: „Nikt nie jest tak chytry, jeśli chodzi o wzbogacanie się”. Bez wątpienia Annasz był moralnym przywódcą społeczności żydowskiej, tym bardziej że pozostawał w pewnej opozycji do Rzymu. Ta dodatkowa informacja o Annaszu, zawarta w tekście Janowym wnosi trochę zamieszania do całego ewangelicznego opisu przesłuchania Jezusa u arcykapłana. Nie wiemy, o co pytał Annasz i co mówił Jezus. Być może nie było żadnej wymiany zdań, być może Annasz chciał się tylko przekonać o tym, czy na pewno pochwycono właściwego człowieka. Archeolodzy i egzegeci, a więc uczeni zajmujący się wieloaspektowym wyjaśnianiem tekstu Pisma Świętego, skłonni są przypuszczać, że obaj arcykapłani (były i obecny) zamieszkiwali w jednym pałacu ze wspólnym dziedzińcem lub też to właśnie dziedziniec rozdzielał obie posiadłości, więc w gruncie rzeczy mogło chodzić o jeden pałac, do którego przyprowadzono Jezusa.
Dalej synoptycy relacjonują: „Ci zaś, którzy pochwycili Jezusa, zaprowadzili Go do najwyższego kapłana Kajfasza, gdzie zebrali się uczeni w Piśmie i starsi” (Mt 26, 57).
Kim był Kajfasz? Joseph Kaiapha był oficjalnie urzędującym arcykapłanem, zięciem Annasza. To na jego barki spadło przeprowadzenie procesu Jezusa. Na urząd najwyższego kapłana wprowadził go prokurator Waleriusz Gratus w 18 roku po narodzeniu Chrystusa. Przez cały czas rządów Piłata zajmował swe stanowisko, z którego ostatecznie został złożony decyzją legata syryjskiego, Witeliusza, w roku 36 – zauważmy, że w tym samym roku został odwołany Poncjusz. Mimo obszerności opisów przesłuchania Chrystusa przez arcykapłana i starszych nie można mieć pewności, gdzie miały miejsce opisywane przez ewangelistów fakty. U Annasza czy u Kajfasza? Głęboką nocą czy o poranku? Czy było tylko jedno przesłuchanie, czy może dwa? Nie to jest ważne. Ważne jest, że niezależnie od wyniku przesłuchania i procesu wyrok zapadł już dawno. To Kajfasz na długo przed opisywanymi wydarzeniami ostrzegł Sanhedryn: „Wy nic nie rozumiecie. Lepiej jest dla was, aby jeden człowiek umarł za lud, niżby miał zginąć cały naród” (J 11, 50). Niezależnie od tego, czy była to decyzja Annasza, czy Kajfasza, Sanhedryn nie mógł wykonać wyroku, ponieważ – jak przypominali Żydzi Piłatowi – „Nam nie wolno nikogo zabić” (J 18, 31). Mimo więc chodzenia od jednego urzędnika do drugiego, w pewnym sensie sprawy Jezusa nie można było uznać za zakończoną. I tak do dziś, zwłaszcza w urzędach, chodzimy często od Annasza do Kajfasza...
Ten ostatni przeszedł również do historii jako jeden z tych, którzy na kartach Biblii rozdzierali swe szaty. Podczas przesłuchania Kajfasz zapytał Jezusa: „«Powiedz nam: ty jesteś Mesjasz, Syn Błogosławionego?» «Ja jestem» – odpowiedział Jezus […] Wówczas najwyższy kapłan rozdarł swoje szaty i rzekł: «Na cóż nam jeszcze trzeba świadków?»” (Mk 61 i n.). Rozdarcie nie było tak do końca dosłowne – Talmud zalecał, by rozdarcie szat, np. w sytuacji stwierdzenia bluźnierstwa, było większe niż 8 cm w miejscu widocznym, np. na piersi. Co ciekawe, podczas sceny przesłuchania Jezusa tylko Kajfasz rozdziera swe szaty, choć Talmud zalecał wszystkim obecnym świadkom czynić to samo. Czyżby to retoryczny i populistyczny zarazem chwyt arcykapłana, do którego reszta starszych Rady nie była w pierwszej chwili przekonana?
Nadszedł czas na wprowadzenie na scenę naszych rozważań kolejnej, ostatniej już postaci. To rzymski urzędnik, Poncjusz Piłat, sprawujący nadzór nad prowincją Judei w imieniu legata Syrii. Mała uwaga – wbrew powszechnemu mniemaniu Poncjusz to imię, Piłat to przydomek. Niewiele o nim wiemy, choć wspominają o nim liczący się ówcześni historycy – Tacyt, Józef Flawiusz i Filon. Pontius Pilatus został mianowany szóstym z kolei nadzorcą Judei przez Tyberiusza „w dwunastym roku jego panowania”, czyli w roku 26. Urząd swój pełnił przez 10 lat, do roku 36. Tu małe sprostowanie – oficjalnym tytułem rzymskich zarządców Judei do roku 44 po narodzeniu Chrystusa był „prefekt”, a nie „prokurator”. Prefektura była niższa rangą niż urząd prokuratorski. Świadczy o tym jedyny odnaleziony przez archeologów zabytek, potwierdzający istnienie Poncjusza (tzw. kamień Piłata), wymieniający jego oficjalny tytuł – prefekt. Nasz bohater należał pewnie do stanu rycerskiego. Niektórzy uważają, że przydomek „Pilatus” pochodził od słowa „pileatus”, oznaczającego tego, kto nosi czerwoną czapkę – „pileum”, właściwą dla wyzwolonych niewolników. Inni wywodzą to słowo od „pilum”, rodzaju lancy, używanej przez legionistów. Jeszcze inni mają podstawy przypuszczać, że Piłat mógł być synem oficera, który otrzymał odznakę honorową tejże nazwy.
Próbując odrzucić uprzedzenia i w miarę bezstronnie przeczytać Ewangelię, zwłaszcza Janową, można odnieść wrażenie, że Piłat nie był złym człowiekiem. Szorstki, czasem porywczy, wyniosły – ale czy urzędnik wielkiego imperium miałby być inny? Dostała mu się pod opiekę najtrudniejsza prowincja ze wszystkich okupowanych przez Rzym terenów. Musiał być silnym urzędnikiem, ale też zręcznym dyplomatą. Takim jednak nie był. Potrafił swoim mało dyplomatycznym zachowaniem rozdrażnić Żydów na tyle, że nie tylko groziło to wybuchem buntu, ale skutkowało również skargami u samego Tyberiusza. Gniewu tego władcy cesarscy urzędnicy i arystokracja bali się jak ognia. Prefekt wiedział, że Jezus jest niewinny, a przynajmniej nie jest winny tego, co zarzucają mu kapłani. Na początku w ogóle nie chce sądzić Jezusa: „Weźcie go sobie i osądźcie według waszego prawa” (J 18, 31). Potem, po krótkim przesłuchaniu, stwierdza publicznie mocą swego urzędu: „Ja nie znajduję w nim żadnej winy”. Jego wnioski potwierdza liścik od żony, który otrzymał w czasie przesłuchania Chrystusa: „Nie miej nic do czynienia z tym Sprawiedliwym, bo dzisiaj we śnie wiele nacierpiałam się z Jego powodu” (Mt 27, 19). Wobec powyższego podpowiada zręczne rozwiązanie tej trudnej sytuacji. Wiedząc, że kapłani wydali go „przez zawiść”, proponuje zgodne z tradycją uwolnienie więźnia: „Jest zaś u was zwyczaj, że na Paschę uwalniam wam jednego [więźnia]. Czy zatem chcecie, abym wam uwolnił Króla żydowskiego?” (J 18, 39). Święty Łukasz w swej relacji stwierdza, że Poncjusz aż trzykrotnie wołał do zgromadzonego tłumu, iż Jezus jest niewinny. Mało tego, ewangelista dodaje: „Piłat, chcąc uwolnić Jezusa [...] zapytał ich po raz trzeci: «Cóż on złego uczynił? Nie znalazłem w nim nic zasługującego na śmierć. Każę go więc wychłostać i uwolnię»” (Łk 23, 20 i n.). Kapłani byli przygotowani na taki obrót sprawy, więc sięgnęli po ostateczny argument, który cytuje święty Jan: „Piłat usiłował go uwolnić. Żydzi jednak zawołali: «Jeżeli go uwolnisz, nie jesteś przyjacielem cezara. Każdy, kto się czyni królem, sprzeciwia się cezarowi»” (J 19, 12). Czy człowiek, którego lud nazywał prorokiem, przyprowadzony przez grupę wzburzonych Żydów, miał być zagrożeniem dla kariery Poncjusza? Czy może była to pułapka zastawiona przez przebiegłych kapłanów? Czy znów groziło to skargą u samego Tyberiusza? Poncjusz nie chciał wpaść w ręce Tyberiusza. W zamian za to wydał niewinnego człowieka w ręce katów: „Widząc, że nic nie osiąga, a wzburzenie raczej narasta, wziął wodę i umył ręce wobec tłumu, mówiąc: «Nie jestem winny krwi tego Sprawiedliwego. To wasza rzecz»” (Mt 27, 24). Umywa ręce... Praworządność, na straży której stał jako prefekt, przekonanie o niewinności oskarżonego, w końcu zwykła ludzka uczciwość i przyzwoitość ustępują przed tchórzostwem urzędnika wobec cezara. Do samorozgrzeszenia wystarczy jakże efektowne publiczne umycie rąk. Rąk, splamionych krwią niewinnego człowieka.
Rzecz zastanawiająca – obaj uczestnicy tego dramatu – Judasz i Poncjusz – mają świadomość, że Jezus jest niewinny. I obaj to publicznie potwierdzają. I obaj, przekonani o krzywdzie, jaką wyrządzili Jezusowi, jakże różnie reagują... Nie wiem, komu bardziej współczuć – Judaszowi, dla którego ciężar wyrządzonej krzywdy był nie do uniesienia, czy Poncjuszowi, który go z siebie po prostu zmył... Co ciekawe (choć nie jest to chyba dobre słowo), prefekt Poncjusz wygrał w jakiś sposób z Tyberiuszem. Po pierwsze, mimo wszystko udało mu się przeżyć cezara; po drugie, w Ewangelii imię Tyberiusza pada tylko raz, natomiast imię Poncjusza czterej ewangeliści odmieniają przez wszystkie przypadki. W dodatku Piłat z punktu widzenia historii zasłużył na pamięć (niechby i niechlubną, ale zawsze pamięć) każdego pokolenia chrześcijan. Za każdym razem, gdy odmawiamy Symbol Wiary, Credo, wyznajemy, iż „wierzymy w Jezusa Chrystusa, Syna Bożego, […] ukrzyżowanego pod Poncjuszem Piłatem”.
Pozostały nam jeszcze trzy z biblijnych powiedzeń: „nieść, dźwigać swój krzyż”, „jak z krzyża zdjęty” i „Golgota” – ale proszę pozwolić mi już ich nie wyjaśniać. Lepiej wziąć udział w liturgiach Wielkiego Tygodnia i spróbować choć w drobnym stopniu odczuć grozę i tragizm omawianych wydarzeń.
ks. Mariusz Synak, Słupsk
korekta Katarzyna Tynkiewicz
zdj. www.talks.su