ks. Mariusz Synak
Przypowieść o biednym bogaczu
Ponieważ publikacja niniejszego tekstu wypadła na dzień 11 listopada, można by nazwać go rocznicowym, ale przemowy i refleksje na tę okoliczność niech wolno mi będzie pozostawić właściwym czynnikom – politykom, działaczom, aktywistom, ludziom zasłużonym... Nie oznacza to, że kiepski ze mnie obywatel, że nie czuję dumy z okazji tak wielkiego święta, nie odprawię wraz z moimi parafianami Eucharystii w intencji naszej Ojczyzny, nie wywieszę flagi – wręcz przeciwnie. Wszystko to miało i wciąż ma miejsce, centralne rocznicowe uroczystości z udziałem wszystkich hierarchów naszej Cerkwi odbyły się w warszawskiej katedrze prawosławnej już 28 października. Ponieważ bardzo wielu z nas w ten dzień, przepraszam, w te dni odda cesarzowi to, co cesarskie, w obfitości tego oddawania dla odmiany pozwólcie mi skupić się na rzeczy ponadczasowej, nie związanej z rocznicami, polityką i wzniosłymi hasłami. To jest związanej, ale nieco inaczej, głębiej. A postaram się zrobić to dla dobra naszej Ojczyzny właśnie – aby choć w drobnym stopniu dzisiejsze rozważania uczyniły nas lepszymi. Lepszymi ludźmi, obywatelami, członkami społeczeństwa, które - choć tak mocno zróżnicowane, wcale nie musi być podzielone, które mimo wzajemnej ku sobie niechęci może przecież czuć się wspólnotą, które mimo wielu niedobrych zaszłości może mieć wspólną przyszłość. Czy 100-lecie niepodległości to wystarczająca okazja do złagodzenia podziałów i sporów? Nie sądzę. Tu trzeba sięgnąć głębiej, do ludzkiego wnętrza, do serca.
Dlatego też sięgnijmy po przypowieść, jak ją nazywam – o biednym bogaczu, czyli o bogatym i Łazarzu, zaczerpniętą z tekstu św. Łukasza, z rozdziału 16-go. Dla porządku zacytujmy fragment tej przypowieści:
„Żył pewien człowiek bogaty, który ubierał się w purpurę i bisior i dzień w dzień świetnie się bawił. U bramy jego pałacu leżał żebrak okryty wrzodami, imieniem Łazarz. Pragnął on nasycić się odpadkami ze stołu bogacza; nadto i psy przychodziły i lizały jego wrzody. Umarł żebrak, i aniołowie zanieśli go na łono Abrahama. Umarł także bogacz i został pogrzebany. Gdy w Otchłani, pogrążony w mękach, podniósł oczy, ujrzał z daleka Abrahama i Łazarza na jego łonie. I zawołał: 'Ojcze Abrahamie, ulituj się nade mną i poślij Łazarza; niech koniec swego palca umoczy w wodzie i ochłodzi mój język, bo strasznie cierpię w tym płomieniu'. Lecz Abraham odrzekł: 'Wspomnij, synu, że za życia otrzymałeś swoje dobra, a Łazarz przeciwnie, niedolę; teraz on tu doznaje pociechy, a ty męki cierpisz” (Łk 16,19-25).
Tyle tekst wzięty z Biblii Tysiąclecia. Ale ponieważ przypowieść była pierwotnie adresowana do słuchacza znającego realia epoki, współczesnemu uchu należy się dodatkowy komentarz.
Bogacz. Co o nim wiemy? O dziwo, bardzo mało. Przynajmniej na razie. Już przy pierwszym, pobieżnym czytaniu rzuca się w oczy jaskrawa polaryzacja. Bogacz może nie jest przesadnie bogaty - tego tekst nam nie mówi, ale w przerysowany sposób korzysta ze swego bogactwa. Czymże ów człowiek się zajmował? Przytoczony tekst mówi: „świetnie się bawił”. Tekst grecki, a za nim słowiański używa tu słowa: „co dzień radował się, świętował, weselił się”, Biblia Warszawska mówi o codziennym wystawnym, czy też wspaniałym ucztowaniu, natomiast ks. Wujek przełożył to „hojnym sobie używaniem”. Jak zwał, tak zwał, z pewnością sobie nie odmawiał. Brał z życia pełną garścią i dbał o to, by nic nie psuło jego dobrego nastroju. Już na wstępie przypowieści ucho i sumienie ówczesnego słuchacza musiała razić codzienność owego „sobieużywania”. Owszem, znano uczty, organizowano spotkania towarzyskie, chętnie zapraszano się nawzajem na posiłki, które na modłę rzymską zaczęły przeradzać się w czasach Chrystusa co najmniej w festiwale obżarstwa, ale nie codziennie. Były okresy wstrzemięźliwości i dni świąteczne, wydarzenia smutne, o charakterze postnym i radosne. Wszystkie aspekty życia były określone, obwarowane przepisami, powiązane z Bogiem. Izraelita rodził się, żył, pracował, żenił się, chorował i umierał przed Panem. Księga Powtórzonego Prawa, a więc piąta księga Pięcioksięgu Mojżeszowego, podkreśla z całą mocą: „Strzeż się, byś nie zapomniał o Panu, Bogu twoim, lekceważąc przestrzeganie Jego nakazów, poleceń i praw, które ja ci dzisiaj daję. A gdy się najesz i nasycisz, zbudujesz sobie piękne domy i w nich zamieszkasz; gdy ci się rozmnoży bydło i owce, obfitować będziesz w srebro i złoto, i gdy wzrosną twe dobra, niech się twe serce nie unosi pychą, nie zapominaj o Panu, Bogu twoim” (Pwt 8,11-14).
Prawowierny bogacz zatem, zasiadając do posiłku, powinien złożyć dzięki Bogu. Na wszelki wypadek przypominali o tym rabini, którzy uważali, że posiłek bez modlitwy jest przeklęty. Dziwnie to brzmi w naszych uszach, gdy modlitwa przed i dziękczynienie po posiłku przechodzi w większości naszych domów do lamusa, ale w czasach Chrystusa proszono i dziękowano za pokarm Temu, od którego pochodził: „Proszę Cię o dwie rzeczy, nie odmawiaj mi, nim umrę – żyw mnie chlebem niezbędnym, bym syty nie stał się niewierny […] lub abym z biedy nie zaczął kraść i nie targnął się na imię mego Boga” (Prz, 30,8-9), jak pisze autor starotestamentowej Księgi Przysłów. Zresztą dokładnie to samo powie Chrystus: „Chleba naszego powszedniego (niezbędnego) daj nam dziś”, co pozwala odczytać głębszą myśl zawartą w tych słowach – daj nam tyle, ile niezbędne. Nie za mało, nie za dużo. Jakże niedzisiejsza prośba… W kontekście tych informacji możemy wysnuć wniosek, że obawy powyższych autorów próśb o chleb miały swoje uzasadnienie – obrośnięte tłuszczem dobrobytu serce bogacza zamknęło się na Boga i na bliźniego. Wyraźnie nadmiar mu zaszkodził. Czy cieleśnie – możemy tylko przypuszczać, że prędzej czy później raczej tak, ale duchowo z pewnością. Czy nie postąpił ów anonimowy bogacz jak podobny jemu, z innej przypowieści? Tamten szczęśliwiec, któremu nad wyraz, nieoczekiwanie obrodziło pole, patrząc na swoje dobra, napawając się ich widokiem nagle w duchu stwierdza: „Masz wielkie zasoby dóbr, na długie lata złożone; odpoczywaj, jedz, pij i używaj!” Ale Bóg mówi do niego: „Głupcze! Jeszcze tej nocy zażądają twojej duszy od ciebie; komu więc przypadnie to, coś przygotował?" Tak dzieje się z każdym, kto skarby gromadzi dla siebie, a nie jest bogaty przed Bogiem”(Łk 12,19-21).
Spróbujmy zajrzeć do domu owego utracjusza. Tekst ewangeliczny nie zdradza nam szczegółów, ale pamiętajmy, że słuchacze tej przypowieści musieli znać je nad wyraz dobrze, wszak znane im to warunki i zwyczaje. Po kolei. Gdzie odbywały się uczty? Cytowany na wstępie tekst Tysiąclatki podaje, że w „pałacu”. Jest to o tyle dziwne sformułowanie, że inne warianty tekstu, poczynając od przekładu ks. Wujka, poprzez Biblię Warszawską, Gdańską, interlinearny tekst grecki i wersję słowiańską na temat owego „pałacu” milczą. Mogłoby się wydawać, że redaktorom Tysiąclatki mało było hiperbolizacji, polaryzacji tekstu, dokonanej przez samego Jezusa, więc dodatkowo obciążyli biednego bogacza posiadaniem pałacu. My pozostańmy przy jedynym wskazaniu miejsca, zawartym w tekście: „przy bramie jego, przy jego bramie, u jego (bogacza) wrót...”. Niezależnie od tego możemy z dużym prawdopodobieństwem przypuszczać, że dom musiał być okazały. Archeolodzy znajdują ślady takich domów, należących do wyższych warstw, w starożytnych ekskluzywnych dzielnicach, literatura na ten temat jest dość obszerna. Nas interesuje jedno – gdzie ucztowano? Okazuje się, że zwyczajowo na zewnątrz – na podejściu do domu lub na górnym tarasie z balkonem, mając widok na okolicę. Bardzo rzadko jadano w pomieszczeniu zwanym triclinium, tj. w sali wewnątrz budynku, ale ten zwyczaj panował rzeczywiście w pałacach, gdzie próbowano już żyć na modłę rzymską. Tak np. ucztował Herod Wielki, ale to, jak to się dzisiaj mówi, raczej nie ta liga.
U jego (bogacza) wrót leżał Łazarz, który „pragnął nasycić się odpadkami, spadającymi ze stołu bogatego”. Przy łamaniu chleba, a tak go wówczas dzielono, z pewnością powstawała spora ilość okruchów. Jeśli miały już wielkość oliwki – należało je zbierać z powrotem, mniejsze pozostawiano zwierzętom lub zmiatano po posiłku. Na stole bogacza z pewnością łamano chleb pszenny, z drogiej mąki, wypiekany w formie okręgu. On też był podstawą posiłku. Po hebrajsku „jeść chleb” oznacza „spożywać posiłek”. Biedota – a tej w Izraelu było aż nadto – musiała zadowalać się chlebem jęczmiennym. Do tego musiały jej wystarczyć woda i sól, czasem nieco jarzyn w rodzaju soczewicy i bobu, rzadziej ryba. Inaczej było z bogatymi. Ci rzeczywiście mieli spory problem z wyborem dań. Placki z szarańczy, wszelkiego rodzaju mięsiwa z najdroższą dziczyzną włącznie (oczywiście, z wyłączeniem wieprzowiny, zajęcy i kilku innych rodzajów mięsa), przepiórki, kuropatwy, gołębie, pawie, masło i sery z koziego mleka, solone tuńczyki z Hiszpanii, suszone śledzie. Jaja – nie bardzo, były niezmiernie rzadkie i co za tym idzie – dość drogie. Drób sprowadzono do Palestyny zaledwie kilkaset lat przed Chrystusem, więc nie był jeszcze tak popularny i powszechnie dostępny. W dodatku jajka były przysmakiem rzymskiego okupanta, stąd (niezależnie od wygórowanej ceny) nie cieszyły się zbytnim wzięciem. Do tego wszelkiej maści oliwa i oliwki. Poza tym dogadzała bogatym podniebieniom cała masa przypraw, takich jak sól, musztarda, kapary, kminek, ruta, szafran, kolendra, anyż, rozmaryn, czosnek, cebula, szalotka. Do tego bardzo drogi pieprz, sprowadzany karawanami z odległych Indii i cynamon z jeszcze odleglejszych Chin bądź Cejlonu, ale cóż taki drobiazg mógł znaczyć dla naszego bogacza… Owoce – melony, figi, winogrona, granaty, owoce sykomory, orzechy, migdały, pistacje, jeżyny, ogórki, daktyle, figi pod różnymi postaciami, morele, miód, cukierki, podobne do dzisiejszego lukumi, ciasta w fantazyjnych formach...
To jedzenie, jakie natomiast napoje serwowano? Tu wybór był niewiele mniejszy. Przede wszystkim czysta woda ze studzien bądź źródeł, która doskonale gasiła pragnienie. Ale wszyscy wiemy, że to nie o nią tu chodzi. Dość powszechnym napojem było kozie mleko, potem popularny napój rzymskich żołnierzy, plebsu i niewolników, zwany posca, czyli ocet, rozcieńczony wodą, sok z daktyli lub granatów, przefermentowany w mniejszym lub większym stopniu, szechar, czy szekar (zwany inaczej sycerą) – rodzaj lekkiego piwa z jęczmienia i prosa... Niekiedy na stołach bardzo bogatych ludzi pojawiało się piwo z Medii, czyli terenów dzisiejszego północno-wschodniego Iranu. Ale wszystkie te napoje ustępowały przed trunkiem, o którym Biblia wspomina aż 141 razy, sławiąc go w sposób niezwykle entuzjastyczny: „wino, co rozwesela serce ludzkie” (Ps 104,15). Winorośl wszak była symbolem Izraela. Serca rozweselano, oczywiście, winem czerwonym i to o nim mówi Pismo. Białego wina nie znano. Pijano wina ciężkie, mocne, bardzo gęste i bogate w alkohol i taninę. Eklezjastyk, wskazując na dobroczynny wpływ wina, zapytuje w Księdze Syracha: „Jakie ma życie ten, który jest pozbawiony wina? Stworzone ono jest bowiem dla rozweselenia ludzi” (Syr 31,37) Jak i dziś, produkowano wina lepsze i gorsze. Czasem je ze sobą mieszano, ale przeważnie na ucztach podawano najpierw lepsze, następnie – jak czytamy w opowieści z Kany Galilejskiej słowa starosty weselnego: „gdy się napiją, wówczas gorsze.” (J 2,10). Na stołach bogaczy królowały wina aromatyzowane – z domieszką tymianku, cynamonu, kwiatów róży i jaśminu; prosty lud zadowalał się winem czystym. Pito również wino miodowe, czyli dosładzane miodem, syropem z winogron bądź daktyli. Spożywano je w czarkach z metalu bądź ceramiki, gdyż na szklane naczynia niewielu wówczas mogło sobie pozwolić.
Ale nawet cytowani już entuzjaści wina wiedzieli, że co za dużo, to niezdrowo: „U kogo 'Ach!', u kogo 'Biada!', u kogo swary, u kogo żale, u kogo rany bez powodu, u kogo oczy są mętne? U przesiadujących przy winie, u chodzących próbować amfory. Nie patrz na wino, jak się czerwieni, jak pięknie błyszczy w kielichu, jak łatwo płynie [przez gardło]: bo w końcu kąsa jak żmija, swój jad niby wąż wypuszcza; twoje oczy dostrzegą rzeczy dziwne, a serce twe brednie wypowie”, jak czytamy w Księdze Przysłów (Prz 23,29 i n.).
Poznając stosunki społeczne w starożytnym Izraelu można stwierdzić, iż najprawdopodobniej nasz bogacz nie zasiadał do uczty w pojedynkę. Jedzenie, ucztowanie zwłaszcza, traktowano jako ceremonię nie tylko rodzinną, ale wydarzenie społeczne, jedzenie celebrowano – wspólna modlitwa, błogosławieństwo, dziękczynienie. Zaproszonych kompanionów musiało być co najmniej dwóch – zasiadali z lewej i prawej strony gospodarza. Rodzina zajmowała dalsze miejsca, przy kolejnych stołach. Jadano albo siedząc na niskich zydelkach, albo – wraz z rozpowszechnieniem się mody rzymskiej – półleżąc, opierając się na lewym łokciu w taki sposób, by prawą ręką można było łatwo sięgać po jedzenie. Uwaga – przynajmniej ta jedna ręka musiała być obowiązkowo umyta. Na stole obrus, na nim naczynia srebrne lub złote, różnej wielkości noże, łyżki z kości słoniowej lub bogato zdobionych cennych gatunków drewna, czasem nieco skromniejsze – z kości bądź terakoty. Nie dawano gościom serwetek – te każdy przynosił z domu.
Na ucztę trzeba było się odpowiednio przyodziać. Bogacz z przypowieści, jak podaje ewangelista: „ubierał się w purpurę i bisior” (Łk 16,19). Cóż to było, owa purpura? Barwiona na kolor purpurowy delikatna, wytworna tunika, wykonana z wełny lub w przypadku ludzi bardzo bogatych – z jedwabiu. Kolor nie jest przypadkowy – choć nie należał do zwyczajów żydowskich, w całym basenie Morza Śródziemnego uważany był za kolor potęgi i władzy, nie tylko w Rzymie, ale i w Kartaginie, później również w Bizancjum, gdzie był zarezerwowany wyłącznie dla członków rodziny cesarskiej. Dla barwienia tkaniny potrzebny był ślimak z gatunku Murex, występujący na wschodnim wybrzeżu Morza Śródziemnego. Z połowów tegoż mięczaka, a następnie pozyskiwania z niego barwnika i produkcji tkanin słynęli przede wszystkim Fenicjanie z Tyru.
Bisior natomiast sprawia badaczom dużo więcej problemów. Czymże był? Wiele zachodnich źródeł podaje, iż chodzi o rodzaj tzw. lnu morskiego, materii, splecionej z organicznych nici kilku rodzajów skorupiaków, za pomocą których przytwierdzają się one do morskiego dna. Produkcja tej materii była niesłychanie żmudna, pracochłonna, więc efekt końcowy tkackich mistrzów osiągał niebotyczną cenę. Niewielu ludzi mogło sobie pozwolić na kupno tego wymyślnego produktu - faraonowie, cesarze… Te same źródła podają, że materiał ten był znany już w czasach Mojżesza i z polecenia Pana został użyty do budowy ołtarza. Rzeczywiście, sporo wzmianek znajdziemy w Księdze Wyjścia, zacytujmy choćby jedną, z rozdziału 38: „Następnie [Besaleel na polecenie Mojżesza] urządził dziedziniec przybytku po stronie południowej: zasłony dziedzińca były z kręconego bisioru, długie na sto łokci” (Wj 38,9). Sto łokci bisioru – skąd takie bogactwo na pustyni u Żydów, uciekających z Egiptu? Nawet biorąc po uwagę anachronizmy, spotykane w tym opisie, czyli wtrącenia późniejszych autorów, ta relacja musi dziwić. Dodajmy do tej liczby inne wykonane z bisioru zasłony, przegrody, ozdoby…
Nie wierzę. Mogą być dwa wytłumaczenia. Pierwsze, najbardziej prawdopodobne to takie, że z początku bisiorem nazywano subtelnie wykonaną, najwyższego gatunku tkaninę lnianą lub bawełnianą i to o niej pisał autor Pięcioksięgu. Grecy pod tym terminem wisson rozumieli bardzo delikatną, wytworną tkaninę wykonaną z lnu. Tak też znajdziemy to słowo przetłumaczone w tekście interlinearnym i w słowniku greki Nowego Testamentu: „lniany strój, lniana szata, cienki len”. Istnieje również przypuszczenie, że termin „bisior” mógł oznaczać nie tyle samą materię, ile sposób jej tkania – bardzo gęsto bardzo cienkimi, delikatnymi nićmi. We wspomnianym już wydarzeniu, opisanym w Księdze Wyjścia, przy pospolitym ruszeniu przy budowie przybytku Bożego co robią kobiety? Same sporządzają bisior: „Wszystkie zaś kobiety biegłe w tej pracy przędły własnoręcznie przędzę na fioletową i czerwoną purpurę, karmazyn i bisior” (Wj 35,25). Wracając do przypowieści o bogaczu i Łazarzu - być może chodzi tu o albo o rodzaj koszuli, wdziewanej pod tunikę, a wykonanej z cienkiego lnu, lub na odwrót - rodzaj koszuli, narzucanej na tunikę, wykonanej z delikatnego lnu i złoconej na modłę już wówczas rzymską. Tak mniej więcej wyglądał strój, nazwijmy go dziś – wieczorowy, czy wizytowy, w którym chadzano na uczty. Na uroczystości wielkiej rangi nakładano na siebie rodzaj bogato przybranych opończy, pochodzących z Persji, ale mogli to czynić wyłącznie znamienite osobistości i książęta.
U bramy bogacza leżał owrzodzony, pokryty strupami, ranami, zapewne roztaczając wokół siebie fetor gnijącego ciała, Łazarz. Nawet nie leżał – grecki tekst mówi, iż był tam: „rzucony”. Nie przyszedł więc sam, ktoś go prawdopodobnie podrzucił. Może inny bogacz, pozbywając się w ten sposób problemu spod swojej posesji? Jak jest rola naszego nędzarza w przypowieści? Przecież dla Izraelitów taki obrazek nie był czymś dziwnym. Żebraków, kalek, trędowatych było wówczas tak wielu, że bez przesady można powiedzieć, iż cały Izrael rozbrzmiewał ich wołaniami o łaskę. I tę łaskę im okazywano – wobec tak wielkiej nędzy danina, i to niemała, była nakazana przez religię. Ofiarowanie pieniędzy czy kawałka chleba żebrzącemu było jednym z najczęstszych gestów palestyńskiej ulicy. Dodatkowo do nich należało prawo oczyszczania pól po zbiorach z opadłych kłosów i zapomnianych gron pod warunkiem wszakże, że robili to bez pomocy sierpa i bez koszyków. Zresztą, taką właśnie pomoc i życzliwość, ludzką solidarność wymienia Chrystus jako coś wręcz kluczowego w przypowieści o Sądzie Ostatecznym: „Bo byłem głodny, a daliście Mi jeść; byłem spragniony, a daliście Mi pić; byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie; byłem nagi, a przyodzialiście Mnie" (Mt 25,35 i n.). Rolą Łazarza jest zaistnienie w świecie zadowolonego z siebie bogacza i ukazanie na jego zatwardziałość. Dlaczego akurat przy bramie? Aby nie było okoliczności łagodzących – nie widziałem, nie zauważyłem… Trudno nie zauważyć człowieka, leżącego przy wejściu na posesję. Musieli się o niego prawie potykać...
Na czym więc polega wina bogatego? Że był bogaty? To nie jest powód, dla którego staje się bohaterem negatywnym tej przypowieści. Tu każdy, kto zamyka oczy na cudze nieszczęście, jak w przypowieści o miłosiernym Samarytaninie, mógłby grać rolę antybohatera. Nawet człowiek biedny. A bogactwo, traktowane i użyte mądrze, może stać się wręcz cnotą. Wszak takie podejście sprawia, że nasza parafia, ale i Cerkiew w ogóle funkcjonuje dzięki ofiarności ludzi życzliwych. Bogaczowi więc stawia się zarzut tym większy, że taka drobna pomoc nic by go nie kosztowała – chodziło o odpadki, okruchy, natomiast nieszczęście bliźniego nie wywoływało żadnej reakcji, bogaty nie dostrzegał Łazarza troszcząc się o swój ciepły, beztroski świat. Ale przecież tak niewiele trzeba – jakiś drobny gest, trochę uwagi, gest życzliwości, nakazany zresztą przez Prawo. Ale cały problem w tym, że bogacz o nakazie zapomniał. Zamknął swoje serce, uczynił twardym, czerstwym. Wpadł w pułapkę bogactwa dla samego bogactwa. Zacytujmy raz jeszcze przestrogę z początku naszego spotkania: „A gdy się najesz i nasycisz, zbudujesz sobie piękne domy i w nich zamieszkasz; gdy ci się rozmnoży bydło i owce, obfitować będziesz w srebro i złoto, i gdy wzrosną twe dobra, niech się twe serce nie unosi pychą, nie zapominaj o Panu, Bogu twoim”. (Pwt 8,11-14).
Moi Drodzy, zmodyfikuję te słowa – gdy się najesz, napijesz, nabawisz – nie zapominaj o potrzebujących. „Bądźcie miłosierni”. To naprawdę niewiele, a ile dobrego możemy tym uczynić. I nie mam tu na myśli pomocy wyłącznie materialnej – wzajemna życzliwość, zrozumienie, szacunek należny każdemu, niezależnie od wyznawanych poglądów czy statusu społecznego. A o to często o wiele trudniej… Czy bogaty naprawdę był bogaty? Nie, był bardzo biednym człowiekiem. Biednym w miłosierdzie, współczucie, człowieczeństwo, okazał się głuchym i ślepym na potrzeby bliźniego. Budując swój świat bez trosk mocno i skutecznie zamykał oczy na potrzeby innych w przekonaniu, że „to ich problem”, zagłuszając wyrzuty sumienia muzyką, śpiewem, wesołym, towarzyskim gwarem. Biedni stają się ludzie, gdy to, co posiadają, nie sprawia, że stają się lepsi, a czasem wręcz odwrotnie.
I tą refleksją, brzmiącą szczególnie w kontekście solidarności społecznej w dzień 100-lecia niepodległości, nadchodzących Świąt i świątecznej pomocy potrzebującym niech wolno mi będzie zakończyć niniejsze rozważania.
grafika: www.biblia.wiara.pl