Bogosłużebnyje ukazanija

Żywot św. Marii Egipcjanki

Mnich Zosima


Nie wolno ukrywać wielkich dzieł Bożych. Ten, kto je przemilcza, kto skrywa Boże cuda, związane ze świętymi ludźmi, ten przynosi wielką szkodę duchowemu zbawieniu bliźnich. „I ja – powiada święty Sofroniusz, patriarcha Jerozolimy - nie mogę przemilczeć świętej historii o życiu Marii z Egiptu. Oto opowiadanie, które do mnie doszło:

W jednym z palestyńskich monasterów, położonych w okolicach Cezarei, od wczesnej młodości niósł trudy „posłuszanija” pewien mnich imieniem Zosima. Bogobojny w życiu, rozumny w mowie, znany z cudów i daru przepowiadania, mając już 53 lata wytrwale niósł ciężar postu, wypełniając wszelkie wskazówki, pozostawione przez jego poprzedników – przewodników duchowych. I z chwilą, gdy Zosima wypełnił wszystkie te wskazówki, pomału zaczęła go męczyć grzeszna myśl, jakoby już osiągnął wszelką doskonałość.

Kiedyś, gdy już cały był ogarnięty tą grzeszną i diabelską myślą, pojawił się przed nim anioł i rzekł: „Zosimo, rzeczywiście wytrwale niosłeś trudy i chwalebnie przeszedłeś wyrzeczenia postu. Ale wiedz przy tym, że nikt z ludzi nie może powiedzieć o sobie, że osiągnął doskonałość. Również i ty. Są zmagania, których jeszcze zupełnie nie znasz, a które jednocześnie są znacznie trudniejsze od tych, które przeszedłeś. Aby je ujrzeć, skieruj swe kroki ku monasterowi nad Jordanem”.

Zosima zamieszkał w tym monasterze, spędzając czas wśród dziwnych starców, którzy oddali się w zupełności na służbę Bogu. Ich życie biegło bądź to w modlitwach i śpiewaniu psalmów, które przynosili Bogu od całej pełni swych serc, bądź to w trudach ciała, skierowanych ku poskromieniu swej cielesności i wywyższeniu ducha. Usta jordańskich starców nigdy nie wymawiały słów niepotrzebnych. Nie troszczyli się o zdobycie chwilowych dóbr materialnych, pragnęli jedynie osiągnąć panowanie duszy nad ciałem. Pouczenie w słowie Bożym było dla nich najlepszym i najważniejszym pokarmem, swe ciała zaś karmili tylko wodą i chlebem.

W monasterze tym istniał następujący zwyczaj. W pierwszą niedzielę Wielkiego Postu, podczas Boskiej Liturgii, bracia przystępowali do sakramentu tajemnicy Ciała i Krwi Pańskiej, po czym, nieco posiliwszy się postną strawą, wszyscy zbierali się w świątyni dla wzmożonej, pokornej modlitwy. Następnie mnisi zegnali się ze sobą, po czym każdy z nich, padając do nóg namiestnikowi monasteru, prosił o błogosławieństwo na mające nastąpić zmagania. Otwierały się monasterskie wrota i przy śpiewie psalmu: „Pan jest moim oświeceniem i Zbawicielem, kogóż mam się lękać?” mnisi opuszczali zgromadzenie i przeprawiali się przez Jordan. I tylko jeden lub dwaj starcy pozostawali w klasztornych murach, ale nie po to, by chronić majątek - tam nie było co ukraść - lecz dla odprawiania stosownych nabożeństw. Każdy z odchodzących zabierał ze sobą trochę suszonych daktyli, fig, moczonej w wodzie pszenicy, a niektórzy w ogóle niczego ze sobą nie zabierali, ufając w to, że będą mogli pożywić się rosnącymi na pustkowiach trawami.

Za Jordanem mnisi rozchodzili się po pustyni w różne strony, spędzając czas Wielkiego Postu w samotności, surowym poście i nieustannej modlitwie. Na tydzień przed Wielkanocą, w święto Niedzieli Palmowej, wszyscy na powrót zbierali się w klasztorze. I żaden z nich nie dociekał, jak inny spędził czas postu w pustyni - u każdego z nich jedynym świadkiem jego duchowych i cielesnych zmagań winno być tylko własne sumienie.

Takim zwyczajem Zosima również skierował swe kroki za rzekę. Przez dwadzieścia dni wędrował w głąb pustyni, próbując znaleźć kogoś, kto będzie mógł nauczyć go owych wyższych tajemnic poświęcenia i walki duchowej.

Spotkanie ze świętą


I oto kiedyś w południe, gdy Zosima zatrzymawszy się na chwilę, zwrócił swą twarz ku wschodowi i pogrążył we wzmożonej modlitwie, ujrzał ze swej prawej strony jakby cień człowieka. Obawiając się diabelskiej pokusy, starzec przeżegnał się zamaszyście i trwał w modlitwie. Gdy modlitwa była zakończona, zwrócił swe oczy na południe i ujrzał podążającego ku niemu obnażonego człowieka. Ciało przybysza było czarne od palących promieni słońca, a białe, niczym śnieg, włosy, opuszczały się do samej ziemi. Zosima, myśląc, że to jeden z mnichów - mieszkańców pustyni, szybko, jakby mu ubyło lat, podążył w tę stronę, ale owa postać, widząc zbliżającego się człowieka, pobiegła w stronę przeciwną, wzdłuż koryta rzeki. Starzec biegł za nią i ze łzami w oczach krzyczał: „Sługo Boga Prawdziwego! Zmiłuj się nad słabym starcem. Dlaczego uciekasz ode mnie, biednego grzesznika? Zatrzymaj się, pomódl się za mnie i błogosław przez wzgląd na Pana Boga, który nikogo nie odrzuca!”. Wtedy nieznajomy zatrzymał się na skraju skarpy i odpowiedział: „Błogosławiony Zosimo! Nie zbliżaj się do mnie. Rzuć mi, nagiej niewieście, twą mantię (płaszcz), abym okryła swą nagość, a wtedy poproszę Cię o błogosławieństwo”. Zosima, wielce zdziwiony faktem, że była to kobieta, znająca na dodatek jego imię, zrozumiał, że dzieje się to dzięki Objawieniu Bożemu. Pośpiesznie wypełnił więc jej prośbę. Wtedy kobieta, przykryta płaszczem starca, przeszła na brzeg, gdzie stał Zosima. Tutaj pokłonili się sobie aż do ziemi, prosząc o błogosławieństwo, przy czym żadne z nich nie odważyło się błogosławić pierwsze, co wynikało z wielkiej pokory. Niewiasta mówiła, że jest wielką grzesznicą, Zosima zaś wskazywał na swe ogromne przewinienia i niedostatki. U obojga usta wymawiały jedno i to samo słowo: „ Błogosław!” W końcu nieznajoma przypomniała Zosimie, iż błogosławieństwo jest obowiązkiem starca, gdyż jest kapłanem. Taka znajomość rzeczy jeszcze bardziej zdumiała mnicha i tylko utwierdziła w przekonaniu, że ma przed sobą wielką wybrankę Bożą. „O, błogosławiona matko! -wykrzyknął Zosima - umartwiwszy niemoce ciała, zbliżyłaś się do Boga twą bogobojnością. Czyż to nie On objawił ci me imię i godność kapłańską? Jesteś miła Bogu. Dlatego błagam cię o błogosławieństwo i modlitwę za mnie, grzesznika.” Nieustępliwość starca zwyciężyła, i kobieta modlitewnie wykrzyknęła: „Miłosierny Bóg, chcący zbawienia dla dusz ludzkich, niech będzie błogosławiony na wieki!”. Po chwili oboje podnieśli się z ziemi. „Amen”- odrzekł Zosima. Kobieta, wskazawszy na to, iż sam Bóg przywiódł w to miejsce starca, aby ten opowiedział jej o życiu w świecie, pytała, w jakim stanie znajduje się teraz chrześcijaństwo, w jaki sposób żyje i działa Kościół Boży. „Dzięki dobroci Jezusa Chrystusa Bóg darował Kościołowi lata spokoju”- odpowiadał starzec i z jeszcze większą siłą prosił niewiastę o modlitwę za cały świat. Ona zaś zwróciła się ku wschodowi, podniosła ręce i cichym szeptem rozpoczęła modlitwę. Trwało to dłuższy czas, przy czym nieznajoma zaczęła lekko unosić się ponad ziemią. W chwili, gdy wzniosła się już ponad łokieć, zdumiony Zosima zatrząsł się w strachu, rzucił na ziemię i bez ustanku powtarzał: „Panie, zmiłuj się. Panie, zmiłuj się!” Był bowiem przekonany, że to duch, przywidzenie. „Nie jestem duchem - odpowiedziała, skończywszy swą modlitwę i odgadując myśli starca – mam ciało i kości. Bądź pewien, że jestem tylko kobietą, grzesznicą, którą oczyściła święta skrucha. Niech wybawi nas Bóg od wielkich pokus diabelskich siłą Świętego Krzyża”. Tu niewiasta zaczęła żegnać się zamaszyście znakiem Krzyża. Wtedy Zosima rzucił się do nóg świętej osoby prosząc ją, by opowiedziała, kim jest, od jakiego czasu wiedzie żywot na pustyni, aby to opowiadanie posłużyło dla zbawienia jego własnej duszy i było przykładem dla innych.

Oto, co opowiedziała o sobie nieznajoma:


Opowieść Marii


„Urodziłam się w Egipcie. Mając dwanaście lat, odrzuciwszy miłość rodziców, poszłam do Aleksandrii i tam straciłam dziewiczą czystość. Bez wstydu i zgrozy nie mogę nawet wspominać o tych bezeceństwach, jakich się dopuszczałam. Siedemnaście lat oddawałam się straszliwym grzechom. I oto raz ujrzałam tłum ludzi z Egiptu i Libii, kierujący się w stronę morza. Spytałam jednego z nich, dokąd podążają? Ten odpowiedział, że odpływają do Jerozolimy na święto Podniesienia Krzyża Pańskiego. Zabrałam się z nimi, nie mając niczego, czym mogłabym zapłacić za przejazd i wyżywienie. Byłam pewna, że moje zepsucie dostarczy mi wszystkiego, co będzie potrzebne, dlatego bez cienia wstydu przystałam do grupy młodych ludzi i wraz z nimi weszłam na statek. Tonęłam wręcz w bezeceństwach, a potem tego samego, jeśli nie w większym stopniu, dopuszczałam się w Jerozolimie.
Nadszedł dzień święta. Ludzie szli do świątyni. Ja również udałam się ze wszystkimi i stanęłam w przedsionku. Ale kiedy doszłam do drzwi, niewidzialna siła Boża odrzuciła mnie od wejścia. Wszyscy wchodzili, i nikomu nikt nie przeszkadzał, a ja trzy - cztery razy próbowałam wejść do świątyni, i za każdym razem niewidoczna ręka nie wpuszczała mnie. Ciągle tkwiłam w przedsionku. W wielkim zmieszaniu stałam u drzwi, zastanawiając się, z jakiej przyczyny nie mogę wejść do środka. I w końcu zbawcza siła Boża oświeciła oczy mej duszy, i gdy ogarnęłam spojrzeniem dotychczasowe obrzydliwe życie, wszystko zrozumiałam. Płacząc, uderzałam się w piersi i gorzko łkałam. W końcu podniosłam oczy i ujrzałam na ścianie ikonę Matki Bożej. Długo kierowałam swe błagania ku Władczyni Niebios, aby zmiłowała się nade mną, wielką grzesznicą, i otworzyła mi wejście do świątyni. Potem z drżeniem i nadzieją podeszłam do drzwi, które tym razem minęłam bez żadnych przeszkód, po czym mogłam wraz z innymi wejść i pokłonić się Życiodajnemu Krzyżowi. Dzięki temu upewniłam się, że Bóg nie odrzuca skruszonego grzesznika, jakim by wielkim grzesznikiem nie był. Pocałowawszy Święty Krzyż powróciłam do ikony Przenajświętszej Bogurodzicy, i tam, podziękowawszy za niezmierzone miłosierdzie, poprosiłam o wskazówki wiodące ku pokucie. I wtedy, jakby z oddali, dał się słyszeć głos: „Za Jordanem odnajdziesz pełne ukojenie”. Ze łzami wykrzyknęłam, aby Najświętsza Bogurodzica mnie nie opuszczała, po czym podążyłam wypełnić wskazania. Po drodze ktoś dał mi trzy monety, mówiąc: „Przyjmij to, matko”. Z trzema chlebami, które kupiłam za te pieniądze, podążyłam za rzekę Jordan, i drogą, wskazaną mi przez ludzi doszłam o zachodzie słońca do cerkwi świętego Jana Chrzciciela, położonej nad samą rzeką. Po modlitwie w świątyni umyłam w tej oświęconej wodzie twarz i ręce, po czym powróciwszy do świątyni przyjęłam Tajemnicę Ciała i Krwi Pańskiej.
Posiliwszy się połową chleba zasnęłam na ziemi, a rano przeprawiłam się na drugi brzeg w niewielkiej łódce. I tak na koniec dotarłam na pustynię, gdzie trwam w oczekiwaniu wybawienia od cierpień ciała i duszy”.

Niewiasta umilkła. W ten sposób wyspowiadała się starcowi ze swej przeszłości, ale niczego nie opowiedziała o swym życiu na pustyni. Zosima jednak prosił opowiedzieć i o tym. W końcu wypełniając tę prośbę pokutnica opowiedziała następującą historię.

Przeżyła na pustyni 17 lat. Kiedy zjadła pozostałe dwa i pół chleba, za pożywienie musiały służyć jedynie rośliny. Straszne zmagania z przeróżnymi przeciwnościami trwały bardzo długo. Święta kobieta cierpiała z głodu i pragnienia tym mocniej, gdyż prześladowały ją myśli o mięsie i winie, którymi raczyła się obficie w przeszłości, lub gdy zły duch wskrzeszał w jej pamięci rozpustne piosenki, do których była przyzwyczajona. W tej walce z żądzami, atakującymi ją niczym dzikie bestie, pomoc i ukojenie przynosiła tylko gorąca modlitwa do Boga i Przenajświętszej Bogurodzicy.
Odzież Marii z upływem czasu wytarła się zupełnie, tak więc ciało jej narażone było latem na palące promienie słońca, zimą zaś na surowy chłód. Niejeden raz, cierpiąc duchem i ciałem, padała nieprzytomna na piasek, udręczona przez żar lub pokryta lodem. Ale Królowa Niebios nie odmawiała jej swej pomocy. „Wspominając - mówiła starcowi - od jakiego zła wybawił mnie Pan, znajduję dla siebie niewyczerpane źródło pożywienia w nadziei na zbawienie; wszechmocne słowo Boże karmi mnie i przyodziewa, bowiem nie samym tylko chlebem żyje człowiek. I zrzuciwszy szaty grzechu nie mają schronienia, ukrywając się wśród kamiennych szczelin.” Słysząc, że kobieta przytacza cytaty z Pisma świętego, starzec spytał, czy nie zgłębiała wcześniej Biblii. „Przez cały czas swego życia na pustyni – odpowiedziała - nikogo z ludzi, prócz ciebie, nie widziałam. Nie znałam też ksiąg. Jedynym mym przewodnikiem jest głos Boży, brzmiący w sercu. Ale dość już, już dość opowiadać! Zaklinam cię Słowem Bożym, które przyjęło Ciało, módl się za mnie, grzesznicę!” Zosima ze łzami rzekł: „Niech będzie błogosławiony Bóg, czyniący nieogarnione cuda. Niech Bóg będzie błogosławiony za Jego miłość do mnie! Zaprawdę, Panie, nie odrzucasz tych, którzy ku Tobie zdążają!”

Święta poprosiła starca, aby do chwili jej śmierci nikomu o niej nie opowiadał. „W następnym roku - powiedziała na koniec - nie wychodź z monasteru. Zresztą i tak nie będziesz mógł tego uczynić. W Wielki Czwartek przyjdź nad brzeg Jordanu i pozwól mi dostąpić jedności z Bogiem, udzielając Sakramentu Ciała i Krwi Pańskiej... Później przekaż ojcu Janowi, przełożonemu monasteru, w którym mieszkasz, by ten uważniej spoglądał na siebie i na powierzone mu duchowne stado”.

Zakończenie


Kiedy w następnym roku na początku Wielkiego Postu wszyscy bracia kierowali swe kroki ku miejscom pustynnym, nasz starzec leżał chory. Wtedy wspomniał słowa świętej niewiasty i pragnąc spełnić jej prośbę, wyruszył w Wielki Czwartek nad brzeg Jordanu, zabierając ze sobą Święte Dary. Gdy przybył na miejsce, ujrzał, jak Maria, przeżegnawszy się szeroko, przechodzi rzekę tak, jakby to był suchy ląd. Na jej prośbę zmówił Symbol wiary i Modlitwę Pańską, potem udzielił jej św. Komunii. Wówczas kobieta, wyciągnąwszy ręce ku górze, wykrzyknęła: „Teraz odpuszczasz, Panie, służebnicę Twoją w pokoju, według słowa Twego, gdyż oczy moje widziały Twe zbawienie!”, zwracając się zaś do starca, rzekła: „Błagam cię, ojcze, w czasie następnego postu przyjdź do tej rzeczki, gdzie kiedyś rozmawialiśmy”. Zosima zaproponował jej jedzenie, ale kobieta przyjęła tylko trzy ziarna pszenicy, po czym przeżegnała się i przeszła na drugi brzeg, jak po lądzie, znikając w dali pustyni.

Starzec, zgodnie ze zwyczajem monasteru, w następnym roku znów udał się na pustynię do miejsca, gdzie po raz pierwszy spotkał świętą Marię. Ale tym razem nie zastał jej wśród żywych. Spoczywała z rękami złożonymi na piersiach i z twarzą zwróconą ku wschodowi, a u wezgłowia, na piasku, znajdował się napis: „Pochowaj tu, ojcze Zosimo, ciało pokornej Marii, oddaj proch prochowi. Módl Boga za mnie, zmarłą w miesiącu kwietniu, w pierwszy jego dzień, po przyjęciu Świętych Sakramentów”. Odmówiwszy stosowne modlitwy i psalmy, starzec z czcią pogrzebał ciało świętej w dole, wyrytym przez nie wiadomo skąd przybyłego lwa. Po powrocie do monasteru opowiedział całą tę historię braciom, ku wielkiej chwale Bożej.

Święta Maria z Egiptu doświadczyła w swym życiu głębi grzechu i wyżyn świętości, pokazując, że Bóg pragnie zbawienia wszystkich ludzi. Jej śmierć miała miejsce 1 kwietnia 522 roku, w czasach panowania cesarza Bizancjum Justyna Starszego, następcy świętego Justyniana, obrońcy i opiekuna prawosławia.



Na podst.: Bogosłużebnyje ukazanija na 1998 god, Moskwa, 1997.

tłum. ks. Mariusz Synak

Powyższy tekst można czytać na jutrzni czwartku piątego tygodnia Wielkiego Postu (Marijno stojanije).