ks. Mariusz Synak
Prawosławne Zaduszki
Dziś poruszymy temat, który nie cieszy się popularnością, ale z którym i tak prędzej czy później dane nam będzie się spotkać. Pomówimy trochę o śmierci. Postaram się ukazać nieuchronność tej chwili, jej sens z punktu widzenia człowieka wierzącego, a również, co może okazać się nieco zaskakujące, twórczą obecność śmierci w naszym życiu.
W ostatnich dniach, gdy Kościół rzymsko-katolicki obchodzi Dzień Zaduszny, na cmentarzach spotykamy mnóstwo ludzi, nie tylko katolików. Jednoczy ich atmosfera zadumy, wyciszenia, czasem smutku czy żalu. Ja osobiście bardzo lubię te dni, gdy powracając z rodzinnych mogił na Kaszubach mijam małe wiejskie cmentarze, oświetlone mnóstwem migających zniczy, z prawie namacalną atmosferą powolności i pokoju. To widok nie tylko miły dla oka, ale i pożyteczny dla naszej duszy, bowiem chcąc nie chcąc spowalniamy, choć na kilka godzin, tempo naszego życia – biegu ku śmierci. Spotykamy na cmentarzach naszych bliskich, których czasem widzimy tylko ten jeden raz do roku – to chyba świadczy o wyjątkowości tych dni, spotykamy ludzi, których chcielibyśmy spotkać, a nawet tych, których unikamy, chowając głęboko jakieś zadry z przeszłości. Ale ten klimat pokoju pozwala przekroczyć bariery. Może to przesłanie naszych zmarłych? Spójrzmy na psalm 38:
"Doprawdy, życie wszystkich ludzi jest marnością.
Człowiek jak cień przemija, na próżno się niepokoi,
Gromadzi, lecz nie wie, kto to zabierze."
Święty Jan Chryzostom uściśla to mówiąc, że człowiek jest krótkoterminową pożyczką. To śmierć pożycza życiu, aby w swoim czasie, nie dopuszczając ani chwili zwłoki, zabrać z powrotem.
Oto fragment modlitwy pochodzącej z Wielkiego Kanonu Pokutnego, autorstwa św. Andrzeja, biskupa Krety.
"Duszo moja, duszo moja, powstań, czemuż śpisz?
Oto nadchodzi koniec, i zatrwożysz się.
Przebudź się, aby oszczędził cię Bóg Chrystus,
Który jest wszędzie i wszystko sobą wypełnia."
Wspomniałem, że na cmentarzach spotykają się nie tylko katolicy. Będą tam z pewnością również prawosławni, bo choć 2 listopada nie jest dniem zadusznym w naszym Kościele, to żyjąc w rodzinach mieszanych czy też mając bliskich zmarłych – przyjaciół, kolegów, znajomych, sąsiadów – po prostu tam będziemy. Kościół Wschodni w nieco inne dni wspomina swych zmarłych, a jeden z nich, tzw. Dymitriewskaja Roditielskaja Subbota, tj. sobota poprzedzająca dzień św. Dymitra, przypada właśnie na początek listopada. W tym dniu w cerkwiach odbywają się uroczyste nabożeństwa żałobne w intencji naszych zmarłych, a szczególnie za tych, którzy oddali swe życie za wiarę i ojczyznę. To stara tradycja, ustanowiona z błogosławieństwa św. Sergiusza z Radoneża w 1380 roku, po zwycięskiej bitwie z Tatarami na Kulikowym Polu, właśnie w trosce o dusze poległych wojów.
Z jeszcze starszych czasów, bo apostolskich, wywodzą się inne dni zaduszne. Są to: przedostatnia sobota przed Wielkim Postem, soboty 2, 3 i 4–go tygodnia tegoż Postu, sobota przed Pięćdziesiątnicą oraz bodaj najbardziej radosne z nich, święto Radonicy, wypadające zawsze na drugi wtorek po Wielkiej Nocy. Wtedy udajemy się na groby naszych zmarłych, aby podzielić się z nimi paschalną radością i pozdrowić słowami: Chrystus zmartwychwstał! Zaprawdę zmartwychwstał!
To tyle, jeśli chodzi o tradycję zaduszną Kościoła prawosławnego. Przejdźmy teraz do rzeczy, które zrównają wszystkich nas, niezależnie od wyznania, pochodzenia, rasy, kultury, stanowiska czy majątku.
W życiu człowieka tylko dwie rzeczy są pewne: przyjście na ten świat i zniknięcie z niego. Nie spierajmy się o nieuchronność śmierci. Czy ktoś z nas może się od niej wykręcić? Dać za siebie jakiś okup? Czy nie miał racji św. Jan Złotousty, mówiąc o niej "kat nieprzekupny"?. U Włodzimierza Wysockiego znajdziemy celną uwagę: Ktoś skąpo i dokładnie wydzielił nam godziny. Dokładnie tyle, ile trzeba. Nieważne, czy ktoś jest młody, czy stary, śmierć się na to nie ogląda. Z woli Bożej zabiera gotowych. Ale gotowych z punktu widzenia Boga, bo człowiek ze swej strony nigdy nie będzie gotów. A to jest za-młody, a to za-kochany, a to za-pracowany, a to za-biegany, a to za-stary, a w końcu okazuje się, że jest za-późno. Mało tego, czepiamy się życia wszelkimi siłami, podpieramy się gerontologią, dietami-cud, tajemniczymi eliksirami czy talizmanami pochodzącymi z różnych kultur i religii, ale nasza klepsydra odsypuje ziarnko po ziarnku tylko w jedną stronę. Wielki Picasso, przekroczywszy 90–tkę, zaczął się buntować przeciwko nauce, głosząc, że jest nic nie warta, ponieważ nie potrafi przedłużyć człowiekowi życia do 150 lat. Ale podejrzewam, że nawet gdyby tak było, to i tak miałby pretensje, że 150 lat to stanowczo za mało.
Pozwólcie mi przytoczyć pewną anegdotę, bo choć atmosfera tych dni nie nastraja do żartów, to jednak nie powinniśmy oddawać się do końca smutkowi, a i ona sama z pewnością będzie trafną ilustracją naszego podejścia do śmierci. W jednej z gazet zamieszczony był rysunek, na którym śmierć z wielką kosą stoi u progu mieszkania, otwiera gospodarz, w jego nogach mały kotek. Obaj niesamowicie wystraszeni. Śmierć uspokaja gospodarza, mówiąc nie martw się, Czesiek, dziś przyszłam tylko po Mruczka. Tak wygląda nasze życie. Nigdy nie będziemy gotowi. Więc czy nie lepiej, stojąc wobec nieuniknionej śmierci, godnie, po ludzku, w pełnym tego słowa znaczeniu, przygotować się do niej? Dlaczego po ludzku? Pascal rzekł kiedyś, że człowiek podobny jest do trzciny, kruchej, ale myślącej, i dodaje: I jeśli nawet cały Wszechświat go zniszczy, to człowiek i tak jest górą, bowiem ma świadomość, że rozstaje się z tym życiem, a on (Wszechświat) nie ma żadnej świadomości. Czy nie lepiej, nie przestając oczywiście pracować nad podniesieniem jakości życia szczególnie ludzi starych i schorowanych, podjąć się trudu zbadania, objaśnienia i znalezienia sensu śmierci? Dlaczego mamy oczekiwać śmierci z trwogą i strachem? Czy naprawdę jest nam obojętne – zastanie nas ona w panice czy może po pewnych przygotowaniach? Czy ten strach jest potrzebny? Jeśli nie możemy wynaleźć środka, wybawiającego nas od śmierci, czy nie rozsądniej i korzystniej było by pogodzić się z nią? Pytanie wydaje się retoryczne.
Pogodzić się z nią? Mało tego!! Śmierć pomaga nam żyć! Bez zrozumienia własnej śmiertelności życie człowieka będzie podobne do życia rośliny, niechby nawet Pascalowskiego Wszechświata. To śmierć stawia nam pytania o sens naszego życia. To ona wzbogaca nasze życie o oczekiwanie i poszukiwanie wieczności. To dzięki niej w głębi duszy rodzi się poczucie długu przed Bogiem i odpowiedzialności przed bliźnim. Z tego też powodu ludzie wszech czasów i kultur usilnie rozmyślali o śmierci i ze strachem szukali jej sensu, aby ukoić swe lękliwe życie. Problem śmierci jest na tyle istotny dla człowieka, że nie było i nie ma takiej religii, która by nie doceniała wagi i znaczenia śmierci.
A chrześcijaństwo? Jak pisze biblijny Eklezjasta, jest czas rodzenia i czas umierania (Ekl 3,2). My, duchowni, spotykamy się ze śmiercią równie często, jak lekarze. Czasem to na nasze barki spada ciężar przekazania choremu, że... oto już, bo choroba zaszła zbyt, i choć lekarze wszystko, to jednak operacja niewiele, a organizm w zasadzie już dawno... Takie chwile wymagają ciepła i troski, ale przede wszystkim wielkiego naprężenia i odwagi - spojrzeć człowiekowi w oczy, ująć za rękę i powiedzieć, że oto już dziś, może za chwilę, może w najbliższych godzinach, może dniach czy tygodniach czeka go przekroczenie progu życia, uchylenia drzwi tego bytu, do którego wzywa każdego z nas Bóg - dawca duszy. Ta dusza do niego wraca.
Niech wolno mi będzie opowiedzieć o swoim pierwszym spotkaniu z umierającym człowiekiem. Sześć lat temu, zaraz po otrzymaniu święceń kapłańskich, zostałem wezwany do umierającego. Jeszcze przytomny, ale nie do końca świadomy swego losu, leżał spokojnie, oczekując duchownego. Umierał na nowotwór. Jako lekarz wiedziałem o śmierci wiele, ale jako kapłan prawie nic. Bałem się. Aleksander, bo tak miał na imię, przyjął sakramenty, ale nie chciał, bym odchodził. Trzymał mnie za rękę i pytał, co będzie. Trwało to jakiś czas. W końcu musieliśmy się rozstać. Pożegnałem go mówiąc: jeśli będzie dobrze, wpraszam się do Pana na herbatę, ale jeśli będzie inaczej, mam do Pana prośbę. Jaką? - spytał. Proszę pozdrowić ode mnie Boga. Uśmiechnął się i odparł: Dobrze. Pozdrowię. I cicho szepnął: Dziękuję. Kilka godzin później spokojnie i cicho zasnął na zawsze. Jestem pewien, że pozdrowił.
Ludzie idąc na spotkanie śmierci reagują różnie. Jedni do końca nie dopuszczają o niej myśli, uciekają przed nią, inni bohatersko stawiają jej czoła, nie okazując strachu, jak na egzekucji. Ale czasem spotyka się ludzi przygotowanych, pojednanych z Bogiem, z bliskimi, żyjących oczekiwaniem tej chwili. To chrześcijańska śmierć, którą rozjaśnia Chrystus, zwycięzca śmierci. Wynikająca z pewności, że śmierć i Zmartwychwstanie Chrystusa zniszczyło to piekło oddalenia duszy od Boga, a radość z możliwości powrotu człowieka do Stwórcy napełniła wszystko, nawet najdalsze, najciemniejsze zakątki naszego zagubienia i odejścia od Niego. I to przewidując Dawid wołał: "Gdzież się oddalę przed Twoim duchem, gdzież ucieknę od Twego oblicza? Gdy wstąpię do nieba, tam jesteś; jesteś przy mnie, gdy się w Szeolu położę". (Ps 138)
W czasie każdej liturgii wierni Kościoła prawosławnego proszą Boga o to, by resztę życia móc spędzić w pokoju i czystości sumienia. Prosimy również o śmierć, by była ona chrześcijańską, godną, pełną pokoju, dającą nadzieję na Sądzie Ostatecznym. I tu tkwi kolosalna różnica między człowiekiem, który zaufał Chrystusowi, a człowiekiem, który pokłada nadzieję w samym sobie. Choć list św. ap. Pawła adresowany był do Tessaloniczan, wiemy, że dotyczy nas wszystkich. Apostoł napomina, abyśmy się nie smucili jak wszyscy ci, którzy nie mają nadziei. Jeśli bowiem wierzymy, że Chrystus istotnie umarł i zmartwychwstał, to również tych, którzy umarli w Jezusie, Bóg wyprowadzi wraz z Nim.
Na zakończenie pożegnam się z Wami słowami patriarchy Konstantynopola, Atenagorasa I sprzed 50 lat: "Chciałbym umrzeć po chorobie, wystarczająco długiej, aby zdążyć przygotować się do śmierci, i nie na tyle długiej, by stać się ciężarem dla swoich bliskich. Chciałbym leżeć w pokoju, przy oknie i widzieć – oto śmierć pojawiła się obok, na wzgórzu. Oto wchodzi na ganek, wspina się po schodach, na piętro. Oto stuka do drzwi, i wołam do niej – wejdź, proszę. Ale poczekaj, bądź mym gościem, pozwól przygotować się do drogi. Przysiądź. No już, jestem gotów! Idziemy?"
fot. jarek, orthphoto.net