ks. Mariusz Synak

Pochodzenie i symbolika św. Eucharystii oraz jej znaczenie w życiu prawosławnych chrześcijan


         Przyjście na świat Syna Bożego, Zbawiciela, Jezusa Chrystusa, miało miejsce ponad dwa tysiące lat temu w Betlejem. W mistycznym życiu Kościoła wydarzenie to powtarza się w czasie każdej Boskiej Liturgii, ta zaś ze swą centralną częścią - świętą Eucharystią - była, jest i będzie najważniejszym punktem przeżywania wiary. W naszych czasach życie duchowe mocno osłabło, często tracimy prawie całkowicie należną świadomość eucharystyczną. Wielu z dzisiejszych chrześcijan odnosi się do celebrowanej w cerkwi Boskiej Liturgii jak do kolejnego z obrzędów, czy uważa odprawienie jakiegoś akatystu, „molebna” lub panichidy za coś „prawie” ważniejszego od Liturgii, ale w czasach naszych przodków było nieco inaczej.
         W życiu Kościoła starożytnego, ale również i później (do XV-XVI w.) Eucharystia była podstawą i jednocześnie zwieńczeniem całego życia liturgicznego. W czasach późniejszych nastąpiła daleko idąca sekularyzacja społeczeństwa, jego oddzielenie się od Kościoła, w znacznym stopniu utrudniające możliwość przeżywania głębi świętości. Wszystko to, co jednoczyło ludzi w św. Eucharystii: jej przebieg, modlitwy, sakramenty, obrzędy, zostało powoli sprowadzone do poziomu prywatyzacji odczuć, a nawet zamówień czy oczekiwań danej osoby czy grupy, w żaden sposób nie współistniejących z obecnością współwyznawców, z modlitwą całej Cerkwi.
         W czasach starożytnych – poczynając od tych najdawniejszych, apostolskich, poprzez okres Imperium Bizantyjskiego aż po czasy średniowiecznej Rusi, sprawy miały się zupełnie inaczej. Wszystko, co miało miejsce w religijnym życiu dawnych chrześcijan, koncentrowało się wokół Boskiej Liturgii, wiązało się z nią, włączało się w jej przebieg. I rzeczywiście: chrzest św. w czasach starożytnych miał miejsce w trakcie celebrowania misterium, w dni specjalnie do tego wyznaczone- Pascha, Boże Narodzenie, Objawienie Pańskie i kilka innych. Sakramenty małżeństwa i oświęcenia oleju także były włączone w skład Liturgii - ten pierwszy miał miejsce przed Kanonem Eucharystycznym, najprawdopodobniej około czytań Apostolskich i Ewangelii, po czym młodzi przystępowali do św. Komunii, natomiast sakrament oświęcenia oleju odbywał się w czasie Proskomidii (przygotowania darów eucharystycznych), zaś po modlitwie „zaambonnej” wierni przystępowali do namaszczenia. Nawiasem mówiąc, św. Mirro oświęcane jest dziś przez biskupów w czasie Boskiej Liturgii w Wielki Czwartek, zaraz po oświęceniu Darów.
         Również inne ważne wydarzenia w życiu Cerkwi, z jakichś powodów przez szkolnych teologów nie nazywane sakramentami, a przez niektórych śww. Ojców uważane za takie, np. oświęcenie świątyni, antyminsu, wielkie oświęcenie wody podczas Objawienia Pańskiego, postrzyżyny do stanu zakonnego, tak czy inaczej powiązane były z Liturgią, a niektóre z nich wplecione w jej przebieg. Jak wcześniej wspomniano, postępujące zeświecczenie (sekularyzacja) społeczeństwa wydarzenia te sprowadziło do poziomu posług – „treb”, niektóre z nich zaczęły być postrzegane jako obrzędy, sama zaś Eucharystia przestała być codzienną duchową strawą, osią życia każdego chrześcijanina, wokół której powinny dziać się wszystkie wydarzenia naszego życia. Tu wypada tylko przypomnieć opinie śww. Ojców i teologów Cerkwi: św. Maksyma Wyznawcy, św. Grzegorza Palamasa, Symeona z Tessalonik czy pseudo-Dionizego, którzy napominali, że przyjęcie św. Eucharystii jest „sakramentem sakramentów”, ich pieczęcią.
Istotą samej Cerkwi jest jej eucharystyczność - jest ona Ciałem Chrystusowym. Bez Eucharystii nie można przeżywać wiary, a głębia życia cerkiewnego spłyca się do obrzędowości. Eucharystia nie może istnieć poza granicami Cerkwi. Poza nią można oczywiście próbować odtworzyć grotę syjońską, przebieg wydarzeń mających w niej miejsce dwa tysiące lat temu, cytować fragmenty Pisma, ale wszystkie te wysiłki będą pozbawione mocy Ducha Św., który jest siłą sprawczą sakramentu. W Cerkwi nie wystarczy być, trzeba w niej żyć. Nie wystarczy być jednym z „wielu wierzących, połączonych jedną wiarą w społeczność...” itd., uczestniczyć w nabożeństwach, zebraniach Rad Parafialnych, pielgrzymkach. Trzeba żywo, konkretnie uczestniczyć w Eucharystii, trzeba stać się częścią żywego ciała Cerkwi. Nasz światopogląd powinien stać się eucharystycznym, powinniśmy żyć w nastroju eucharystyczności, pamiętając, że Cerkiew przynosi Bogu dziękczynienie za wszystkie łaski nam zesłane, widzialne i nie widzialne, o wszystkich i za wszystko. Kluczem do pojęcia tych stwierdzeń jest samo słowo „Eucharystia”, które w języku greckim oznacza „dziękczynienie”.
         Cerkiew przynosi Bogu, mówiąc słowami św. Ambrożego z Mediolanu i powtarzanymi przez celebransa: „niedole ludzi, wzdychania więźniów, cierpienia ubogich, niedostatki podróżujących, smutki kalekich, niemoce starych, krzyki dzieciątek, obietnice dziewic, prośby wdów i ulitowanie sierot”. Do czaszy eucharystycznej wlewane są nasze smutki, radości, dole i niedole. Eucharystia powinna obejmować całe życie chrześcijanina, jego pracę, odpoczynek, jego dzień i noc. Dlatego też nasza Eucharystia nie może ograniczać się do podania zapisek intencyjnych za zdrowie lub spokój dusz, do postawienia świeczki i odstania nabożeństwa, bycia świadkiem pewnych „rytualnych obrzędów” przekazywanych z dziada pradziada. Dojrzały chrześcijanin nie tylko jest obecny, ale modlitewnie uczestniczy w przeżywaniu dramatu Golgoty, przyjmując Komunię Św. u stołu Pańskiego.
         Aby przystąpić do próby objaśnienia przebiegu i znaczenia Boskiej Liturgii, dobrze byłoby na początku postawić pytanie, zadawane przez wielu „cywilizowanych” chrześcijan, szczególnie dziś, w czasach liberalizacji i demokratyzacji życia: „ A może wszystko to, co gromadzi nas w świątyni, to jakiś przeżytek? Może to tylko jakaś ‘obrzędowa niewola’, ślepe powtarzanie pewnych wyuczonych gestów i słów, tajemniczych i nie do końca zrozumiałych zresztą? Chyba nie będziemy Żydami, ślepo przywiązanymi do sposobu i miejsca kultu? Przecież będąc cywilizowanymi, wolnymi, wysoce uduchowionymi ludźmi nie musimy ograniczać się do z góry określonego miejsca i sposobu? Pismo św. wyraźnie mówi, że Bogu trzeba oddawać cześć „w duchu i prawdzie”(św. Jan 4.23) „na każdym miejscu Jego panowania”.
         Z drugiej strony pojawiają się ludzie, którzy twierdzą coś zupełnie przeciwnego - że tylko ślepe powtarzanie zewnętrznej obrzędowości, wypełnienie jej co do joty, ściśle, choć nie zawsze zgodnie z duchem miłości, przyniesie naszemu życiu pożytek.
         Kościół Prawosławny głosi, że tylko harmonia zewnętrznego i wewnętrznego jest ideałem postawy chrześcijanina. Zewnętrzna obrzędowość jest wyrazem i dopełnieniem naszego „człowieka wewnętrznego” (Izajasz 1.11-17). Ci, którzy odrzucają zewnętrzne przejawy religijności, uciekają w niebezpieczną uliczkę próżności i pychy, uważając się za klasę chrześcijan „z prawdziwego zdarzenia”, za takich, którzy wyrośli już z obrzędowości. Tacy ludzie wolą czytać Ewangelię niż uczęszczać do Cerkwi, wolą liczyć na swoją świadomość chrześcijańską niż słuchać słowa Bożego i jego objaśnienia zgodnie z nauką Ojców Cerkwi, odrzucają doświadczenie duchowe współwyznawców. A przecież prawdziwe chrześcijaństwo od samego początku nie dopuszczało i nie może dopuścić do pogardzania zewnętrznymi formami wyrażania uczuć religijnych. Mało tego, ono nie zna takiego uwielbienia Boga, które można wyrazić bez znaków czy gestów. Sam Chrystus mówił: „To należy czynić i tamtego nie porzucać”, wypełniać obrzędy nasycając je głębokim, duchowym przeżywaniem miłości Bożej. Chrystus także fizycznie się modlił, wznosił ręce, pościł, uczestniczył w obrzędach świąt żydowskich, został ochrzczony; dla nas ustanowił sakramenty z ich obrzędową stroną. Święci Apostołowie świetnie rozumieli to przesłanie i sami zbierali się w grocie syjońskiej dla wspólnych nabożeństw. Od nich to bierze początek większość naszych obrzędów liturgicznych, dużo modlitw, świąt i wiele innych, zewnętrznych form religijności. Jak było powiedziane wcześniej, pieczęcią dla tych form jest św. Eucharystia. Jeśli zaczniemy poddawać w wątpliwość niezbędność form zewnętrznych jako jednego z warunków zbawienia, może nas to doprowadzić do kolejnego błędnego kroku – poddania w wątpliwość św. Eucharystii. A to już degeneracja i zaprzeczenie chrześcijaństwa.
         Od czasu, gdy uczniowie po Pięćdziesiątnicy „trwali we wspólnocie braterskiej, łamaniu chleba i w modlitwach”, Kościół Chrystusowy nigdy nie przestał, szczególnie w każdą niedzielę – Dzień Pański – przypominać nauczania Apostołów i przystępować w braterskiej wspólnocie i w modlitwie do „łamania chleba”. Ten właśnie akt jest najczęściej nazywany Boską Liturgią.
         Choć zgodnie z tradycjami lokalnymi celebracja przybiera dość różne formy, to zgadza się zawsze i wszędzie z jednym schematem, który z całą oczywistością odnosi się do sposobu celebrowania przez Apostołów, co jest źródłem praktyki wszystkich Kościołów lokalnych. Schemat ten znajdziemy we wszystkich liturgiach będących w użyciu w Prawosławiu, od początku aż do naszych dni, a zwłaszcza w liturgii św. Jana Chryzostoma, św. Bazylego Wielkiego, św. Jakuba Apostoła, św. Marka Apostoła. Schemat ten wygląda następująco:


    1. Proskomidia, tj. przygotowanie darów,
    2. Liturgia katechumenów (liturgia słowa, nauczanie Apostołów) - przygotowująca wiernych do sakramentu,
    3. Liturgia wiernych, celebrowanie misterium „łamania chleba”.


         Skoncentrujmy się na niektórych ważnych momentach części 2-ej i 3-ej, gdyż 1-a część Liturgii św. służy, jak powiedziano wcześniej, do przygotowania darów. Wierni gromadzący się w tym czasie na nabożeństwo mogą być tylko przy niej obecni, a podając karteczki intencyjne z imionami mogą mieć świadomość jej odprawiania. Tym nie mniej, gwoli sprawiedliwości, spróbujmy oświetlić nieco część pierwszą – 1. Proskomidię. Była ona (a we wschodnim chrześcijaństwie jest do dziś) ofiarą, aktem przyniesienia darów. Wszystkie dary przynoszone były przez wiernych przed rozpoczęciem liturgii do specjalnego pomieszczenia, zwanego „profesis”, gdzie diakon lub wydzielona osoba wybierała najlepsze jakościowo produkty dla odprawienia Eucharystii. Do dziś na ziemiach greckich czy serbskich można spotkać ludzi idących do cerkwi, niosących w swoich koszyczkach buteleczkę wina i kilka prosfor– chlebów ofiarnych. Trzeba tu podkreślić, że na w/w Wschodzie ludzie starają się sami przygotować wino i prosfory, by tym pełniej uczestniczyć w Boskiej Liturgii w intencji swojej lub swoich bliskich. Istniejący w Rosji i w krajach sąsiednich instytut „prosforni”, gdzie chleby te można nabyć lub po prostu pobrać, powoduje zerwanie tej więzi z czasami Apostolskimi, wprowadza pewną bezosobową unifikację. Ale każda tradycja lokalna ma swoje racje i przy analizie miejscowych zwyczajów warto o tym pamiętać.
         W czasie tej części Liturgii następuje przypomnienie obietnic Królestwa Bożego, zawartych w Starym Testamencie, ich łączność z Nowym Testamentem, przygotowuje się też Baranka ofiarnego (Izajasz 53,7-8.). Widzimy również w prototypach św. Marię, Bożą Rodzicielkę, świętych, którzy zasłużyli się przed Bogiem, naszych zmarłych i żywych, uczestniczących w Królestwie Bożym. Możemy w symbolach odnaleźć cały żywot Jezusa Chrystusa, Jego obiecanie, życie i śmierć Baranka bez skazy.
         Wracając do historii – to ok. IX wieku pojawiła się procesja Wielkiego Wejścia, uroczysty i zarazem praktyczny obrzęd umożliwiający przeniesienie przygotowanych darów z ofiarnika na ołtarz.

 2. Liturgia katechumenów, nauczanie Apostołów, liturgia słowa – sama nazwa tej części Liturgii wskrzesza w nas pamięć o przyprószonej siwizną historii liturgii, o czasach, gdy aktualnym było pytanie o katechumenat. Byli to ludzie, których z pozwolenia Cerkwi dopuszczano do przeżywania części Boskiej Liturgii po to, by mogli dokładniej zapoznać się z jej nauką (Cerkwi) i by tym bardziej świadomie decydowali się na chrzest i życie chrześcijańskie. Ta część Liturgii, wg świadectwa św. Justyna (zm. 155 r. w Rzymie śmiercią męczeńską) składała się z czytań biblijnych, objaśnianych przez biskupa i dlatego nosi nazwę liturgii słowa. Czytania te zawierają:


    1. czytania ze Starego Testamentu (dziś śpiewane psalmy 102/103,145/146)
    2. czytanie listów lub Dziejów Apostolskich
    3. czytanie św. Ewangelii.


         Liturgia katechumenów rozpoczyna się aklamacją ku czci Św. Trójcy, aby w pełni podkreślić rangę i znaczenie nabożeństwa. Aklamacja ta jest wyjątkowa, gdyż większość nabożeństw i obrzędów rozpoczyna się słowami: „Błogosławiony Bóg nasz...”. Chwilę później diakon w imieniu wszystkich zgromadzonych wznosi modlitwy (prośby) Wielkiej Litanii, Litanii Pokoju. Wielkie błaganie o to, by został nam udzielony pokój. Błaganie powtarzane trzykrotnie. „W pokoju do Pana módlmy się...” – prośba o pokój wewnętrzny, wyciszenie się, pozostawienie wszelkiego zamętu życiowego na zewnątrz świątyni, prośba o to, aby skupić się na tym „jedynym, czego potrzeba”.
         A oto i druga prośba: „O pokój z wysokości i o zbawienie naszych dusz”. Pokój darowany z nieba jest nieodłącznym warunkiem zbawienia i to powinniśmy pokornie przyznać. A oto i trzecia: „O pokój dla całego świata, o pomyślność świętych Kościołów Bożych i o zjednoczenie wszystkich...”. Tu już pokój wykracza poza nasze personalne granice, zanurzamy się w religijność Wszechświata. Prosimy o pokój nie tylko dla ludzi, ale też dla zwierząt, roślin, gwiazd i całej przyrody. Modlimy się, by zaprzestano walk między klasami, narodami, rasami, by wszyscy ludzie mogli się zjednoczyć w tej samej, jednej miłości.
         Po zakończeniu Litanii Pokoju i aklamacji w imię Przenajświętszej Trójcy następuje chóralne potwierdzenie powyższej modlitwy hebrajskim słowem „Amen”. Jest to nie tyle słowo, ile słowny skrót oznaczający świadome, emocjonalne potwierdzenie czegoś. Znaczy ono, że sprawa jest niezbicie udowodniona, pewna. O wyjątkowości tego słowa niech świadczy fakt, że nie zostało ono przetłumaczone na język grecki przez twórców Liturgii, pozostawiono mu brzmienie oryginalne na równi ze słowem „Alleluja”. Dziś słowo to utraciło ogromnie wiele ze swej dynamiki – „oklepało się” i w praktyce zamiast emocjonalnego, świadomego „Amen” mamy coś w rodzaju „zgoda, dobrze, niech tak będzie”.
         Tu trzeba postawić sobie pytanie: można zrozumieć, że diakon w imieniu wiernych i duchowieństwa wznosi kolejne prośby, ale dlaczego na te prośby odpowiada tylko chór? Owszem, jeszcze w czasach św. Jana Chryzostoma odpowiadał cały naród zgromadzony w świątyni, ale z biegiem czasu, z powodu rozwoju śpiewu i rozszerzenia możliwości melodycznych odpowiedzi te zaczęły przybierać formy coraz bardziej chaotyczne, nie strojne, nie odpowiadające wzniosłości wydarzenia. Dlatego też sobór w Laodycei (V wiek) ustanowił, że dla „lepszej zgodności i piękna śpiewanych pochwał Bożych” powinni je wznosić tylko ludzie wydzieleni spośród obecnych, w dodatku wpisani na listę kleru, oczywiście biegli w śpiewie nutowym. Klerycy ci od tamtego czasu określani są w księgach liturgicznych mianem „liki”.
Na marginesie trzeba zaznaczyć, że dzisiejsza Wielka Litania, Litania połączonych próśb, jak ją nazywają Grecy, zajmowała inne miejsce w przebiegu Boskiej Liturgii – po opuszczeniu świątyni przez katechumenów; w dodatku wierni w tym czasie przyjmowali pozycję klęczącą, oczywiście oprócz dni świątecznych (Pascha, Pięćdziesiątnica) i niedzielnych. Starożytne liturgie rozpoczynały się, jak było powiedziane wcześniej, śpiewaniem psalmów. Dlaczego przeniesiono Litanię Pokoju na początek nabożeństwa? Prawdopodobnie dlatego, że od dłuższego czasu w cerkwiach nie ma już ani niewierzących, ani Żydów, z którymi, zgodnie z „Regułami śww. Ojców” nie wolno było chrześcijanom się modlić.
         Po aklamacji kończącej Wielką Litanię przychodzi kolej na antyfony, czyli na przemian brzmiące śpiewy dwóch chórów, o ile dana świątynia takimi dysponuje. Jeśli tak nie jest, to w większości przypadków śpiewy te są wykonywane przez jeden chór. Ilość tych pieśni równa jest ilości osób Św. Trójcy. Do nabożeństwa wprowadzone zostały przez św. Ignacego Antiocheńskiego (Bogonosca), który z kolei, dzięki objawieniu Bożemu, zaczerpnął ten zwyczaj z tradycji żydowskiej.
         Istnieją dwa rodzaje antyfon: zwykłe i świąteczne (w tym również niedzielne). Te drugie swą treścią objaśniają sens danego święta, podkreślając go odpowiednim refrenem, np. „zbaw nas, Synu Boży, powstały z martwych...”.
         Po skończeniu drugiej antyfony śpiewana jest pieśń „Jednorodzony Synu”. Za autora tej pieśni Kościół uważa imperatora Justyniana, który w odpowiedzi na liczne herezje tamtych czasów dotyczących osoby Jezusa Chrystusa zalecił wznosić tę pieśń w chrześcijańskich świątyniach. Mowa tu o herezji nestorian (wg nich Matka Boża urodziła człowieka, Jezusa Chrystusa, w którym Bóg zamieszkał jak w świątyni) oraz doketów (twierdzili, że ciało i cierpienia Jezusa były nierealne, nierzeczywiste, więc ofiara nie była tak wielka). Herezje te zostały osądzone przez III i IV Sobory Powszechne (Efez 431 r., I Chalcedon 451r.).
         Należy tu zauważyć, że podczas wykonywania przez chór antyfon celebrans nie stoi bezczynnie przy ołtarzu, lecz odmawia specjalne modlitwy zredagowane przez św. Bazylego Wielkiego, a przeniesione przez św. Jana Chryzostoma do traktowanej liturgii. W modlitwach tych kapłan uprasza Boga, aby Ten wejrzał na zgromadzony lud, przyjął jego prośby, darował mu poznanie prawdy Swego słowa, aby uzyskać życie wieczne.
Po to, byśmy w czasie przeciągłych antyfon nie rozpraszali swej uwagi, jak mówi św. Jan Chryzostom, „aby dusza nasza nie zasypiała”, następują dwie krótkie, energiczne litanie, tzw. małe. Są one skrótami początkowej Wielkiej Litanii. Obie kończą się aklamacjami celebransa, które z kolei są zwieńczeniem modlitw, znajdujących się w tekście Boskiej Liturgii. Wszystkie te modlitwy kapłan odczytuje cicho, z wyjątkiem jednej, tzw. „zaambonnej”, a głośne aklamacje pomagają w tych chwilach zjednoczyć się całej Cerkwi słowem „amen”, by wierni potwierdzili celowość i słuszność tych modlitw. Prawdą jest, że w czasach starożytnych teksty te wygłaszane były na głos, co wielokrotnie potwierdzają Ojcowie Cerkwi, ale na skutek upadku chrześcijańskiego morale, gdy modlitwy te zaczęły być używane przez niecnych ludzi do niegodziwych celów, postanowiono skryć je przed nie powołanymi uszami. Pytanie o ponowne wygłaszanie ich w obecności wiernych jest bardzo aktualne szczególnie dziś, gdy nielekko jest nam zrozumieć sens i przebieg Liturgii.
Po przebrzmieniu trzeciej antyfony (tzw. Błogosławieństw) następuje małe wejście tj. procesja wynosząca św. Ewangelię na soleję (podest znajdujący się bezpośrednio przed ikonostasem) i ponownie wnosząca ją przez carskie wrota do części ołtarzowej. Zdarzenie to jest zapowiadane przez diakona słowami: „Oto Mądrość, stańmy uważnie”. W starożytności słowa te były kierowane do wiernych, aby ci, utrudzeni modlitwą i późną porą powstali i uważnie słuchali mądrości, którą objawi im kapłan, czy to słowem, czy to symbolicznymi obrzędami. Dziś, gdy siedzenie w czasie nabożeństwa nie jest zalecane, słowa te kierowane są do naszych umysłów, aby wniknęły w sens nauki Cerkwi i zgłębiały mądrość. Wyniesienie Ewangelii symbolizuje również samego Chrystusa, który ukazuje się światu na początku drogi mesjańskiej, drogi, która kończy się ukrzyżowaniem i Zmartwychwstaniem.
         Po wejściu kapłana do prezbiterium i umieszczeniu św. Ewangelii na ołtarzu, w czasie śpiewania odpowiednich troparionów i kondakionów przypadających na dany dzień, rozpoczyna się śpiew „hymnu Trójświętego”. Jak podaje św. Jan z Damaszku, hymn ten pojawił się w Konstantynopolu, w czasach arcybiskupa Prokla, gdy jedno z dzieci, biorących udział w procesji, zostało podniesione do nieba i tam nauczone anielskiej pieśni: „Święty, Święty, Święty”. Od tego czasu rozporządzeniem cesarzowej Pulcherii i brata jej Teodozjusza została włączona do przebiegu Boskiej Liturgii, a Cerkiew zakończyła ją słowami: „Kirie elejson”. Tu znów mała uwaga – słowa te możemy znaleźć u św. Bazylego Wielkiego, tj. znacznie wcześniej niż wspomniane wydarzenia w Konstantynopolu, ale nie były one (słowa) tak powszechnie używane, a raczej miały charakter lokalny. Tu natomiast widzimy rozpowszechnienie ich na cały świat chrześcijański.
Po zakończeniu hymnu kapłan udaje się na „podwyższone miejsce”, gdzie siedząc wysłuchuje czytań Apostolskich. Siedząc, ponieważ Cerkiew w tym przypadku przyrównuje łaskę kapłaństwa do łaski Apostołów. Pochodzenie tych miejsc jest bardzo stare, gdyż już św. Grzegorz Teolog i Tertullian wspominają o specjalnych miejscach przeznaczonych dla Apostołów, z których ci mogli widzieć naród zgromadzony, a i sami byli lepiej widziani i słyszani. Św. męczennik Piotr, arcybiskup Aleksandrii, w okresie kierowania Kościołem Aleksandryjskim nie śmiał nawet wejść na schody w ołtarzu prowadzące do miejsca, na którym zasiadał niegdyś św. Marek Apostoł, gdyż widział tam migocące błękitne światło i Boską siłę.
         Podsumujmy – do tej chwili przypomniane zostało całe dzieło Syna Bożego, obiecywane w Starym Testamencie. Słowo stało się Ciałem, przyszło na świat w celu oświecenia każdego człowieka; przychodzi do ludzi, by dać im poznać Siebie i Ojca, by wprowadzić nas do Królestwa Niebieskiego. Słowo przychodzące na świat staje się słyszalne szczególnie wtedy, gdy diakon odczytuje odpowiedni dla danego dnia lub święta fragment Ewangelii – wspomnienie staje się rzeczywistością.
Po odczytaniu Ewangelii i usilnej litanii „wołajmy wszyscy” zbliżamy się do granicy liturgii katechumenów, która kończy się aklamacją: „katechumeni wyjdźcie”. Tu następowała wyraźna przerwa w nabożeństwie, gdyż duża część obecnych ludzi musiała opuścić zgromadzenie, co powodowało też pewne zamieszanie. Wierni byli nawoływani do sprawdzenia, by nikt z katechumenów nie pozostał przypadkiem w świątyni i nie miał możliwości bycia świadkiem (oczywiście, nie uczestnikiem) celebrowanego misterium. Trzeba tu zaznaczyć, że litania w intencji szykujących się do chrztu katechumenów przypomina nam o pewnym długim okresie w historii Cerkwi, kiedy to ludzie byli starannie przygotowywani i sprawdzani, zanim zostawali dopuszczeni do pełni życia Kościoła, tj. do życia sakramentalnego. Z biegiem czasu instytucja katechumenów zanikła, a dziś nawet wskazanym jest, by nie - prawosławni byli świadkami sakramentów. Często też słyszy się opinię, że litania ta nabiera charakteru stricte historycznego i jest reliktem przeszłości, który bez ujmy dla Cerkwi można zarzucić. Na dodatek w Cerkwi Greckiej w dni powszednie w większości świątyń litania ta jest pomijana, a czasami i w niedzielę trudno usłyszeć słowa skierowane do katechumenów. W naszych, słowiańskich Cerkwiach pytanie to pozostaje otwartym.

3. Liturgia wiernych, celebrowanie misterium – łamanie chleba.
         Dochodzimy do części, w której tylko ochrzczeni wierni mogą bez obawy uczestniczyć w wielkiej, budzącej bojaźń tajemnicy, która wspomina Ukrzyżowanie i Zmartwychwstanie naszego Zbawiciela. Ci, którzy przychodzą tu jako widzowie, turyści, ciekawscy – niejako profanują sens miłości Chrystusowej, aczkolwiek wiele zależy od ich postawy. Oto dlaczego nawet dziś diakon wzywa katechumenów do opuszczenia świątyni, a wiernych do pilnowania jej drzwi, aby tylko ochrzczeni pozostali na celebracji wesela Baranka.
Liturgia wiernych składa się z czterech części, które odpowiadają czterem gestom, spełnionym przez Chrystusa podczas Ostatniej Wieczerzy, w Wielki Czwartek:


    wziął chleb
    dzięki składał
    połamał chleb
    dał swoim Apostołom i uczniom.


Dlatego też w Liturgii wiernych znajdujemy również cztery części:


    Wielkie Wejście, czyli ofiarowanie (wziął chleb)
    Anafora, czyli modlitwa eucharystyczna (dzięki składał)
    łamanie chleba (On połamał)
    Komunia (On dał).


         Ad 1. Po kilku następujących po sobie litaniach dochodzimy do uroczystego momentu, który przygotowuje nas do tzw. Wielkiego Wejścia, tj. podniosłego przeniesienia przygotowanych darów z ofiarnika na ołtarz. Jak powiedziane było wcześniej, starożytna praktyka podzieliła moment przygotowania przyniesionych przez wiernych darów na dwa etapy: pierwszy - samo przygotowanie, w czasie Proskomidii,- drugi - przeniesienie darów, dokładnie w chwili przez nas omawianej. Śpiewana w tym czasie Pieśń Cherubinów jest wstępem do uroczystego przeniesienia darów przez Królewskie Wrota na ołtarz. Według świadectwa Grzegorza Kedrina dzieje się tak od VI wieku, od czasu imperatora Justyna II (565-578). „My, którzy Cherubinów mistycznie przedstawiamy i życiodajnej Trójcy trójświęty hymn śpiewamy, odrzućmy teraz wszelką życia troskę...” Pozostawiając wszelką życia troskę mimo to nie zapominamy o potrzebach naszych, naszych braci i sióstr, gdyż kapłan wspomina w czasie przeniesienia darów przeróżne intencje, poczynając od arcypasterzy danego Kościoła i diecezji. „Abyśmy przyjęli Króla Wszechrzeczy, którego niewidzialnie otaczają Aniołów zastępy”. Trzeba sprawiedliwie zauważyć, że dziś Wielkie Wejście cieszy się przeogromnym szacunkiem i pewnym niepokojąco niezrozumiałym poczuciem świętości, przyćmiewającym czasem wyjście kapłana ze świętą Komunią lub też samo jej oświęcenie przy słowach: „Tobie śpiewamy...” Wynika to raczej z braku świadomości, iż procesja ta, z punktu widzenia historyka – liturgisty, to raczej wspomnienie niegdysiejszego, uroczystego obrzędu przeniesienia przygotowanych darów z ofiarnika na ołtarz w celu ich konsekracji, a więc posunięcia raczej techniczno – obrzędowego. Z biegiem czasu jednak zaczęło być ono postrzegane jako symboliczne wyjście Syna Bożego na drogę cierpienia, jako Baranka bez skazy. Jakiś czas później słyszymy Symbol Wiary, który w starożytności używany był tylko raz do roku, w czasie chrztu katechumenów w Wielki Piątek. W końcu V wieku w Antiochii patriarcha Tymoteusz zalecił w całej Cerkwi Konstantynopolitańskiej używanie Symbolu jako części stałej nabożeństwa.
         Ad 2. Anafora jest to centralna modlitwa Boskiej Liturgii – odwołuje się do modlitwy dziękczynnej, (gr. eucharystia), którą Chrystus odmówił, gdy wziął chleb i kielich. Począwszy od słów: „W górę wznieśmy serca” następuje żarliwe, długie dziękczynienie. Zapominamy czasami, że Boska Liturgia jest ze swej istoty dziękczynieniem. Jesteśmy niewdzięcznymi stworzeniami, tak przyzwyczailiśmy się do otrzymywania darów od naszego Stwórcy, że nie rozpoznajemy Dawcy i nie potrafimy już powiedzieć: „dzięki Ci, mój Boże!”. Wracając do Anafory – tymi słowami i gestami wypełniamy prawdziwy Testament Jezusa Chrystusa, który dał nam przed swoją śmiercią: „To czyńcie na Moją pamiątkę”. Obrzęd ten jest powtórzeniem żydowskiego obrzędu dziękczynienia, jakiego dokonał Jezus w Wielki Czwartek, nadając mu jednocześnie charakter trynitarny, nowotestamentalny. Kapłan zaś, podnosząc Święte Dary ze słowami: „To, co Twoje, od Twoich przynosimy, za wszystkich i za wszystko” wypełnia akt anafory (gr. poniesienia, ofiarowania). To najwyższa ofiara Kościoła wspominająca najwyższą ofiarę Chrystusa, a kapłan symbolizuje tu cały lud, cały Kościół składający Bogu dziękczynienie za ofiarę Jego Syna. Chwilę później następuje tzw. epikleza, tj. moment, który przypieczętowuje zejście Ducha Świętego, przybywającego, aby dopełnić to wielkie misterium. Trzeba, by Duch uczynił aktualnymi słowa Chrystusa wypowiedziane w Wielki Czwartek, trzeba, by chleb rzeczywiście stał się Ciałem, a wino rzeczywiście Krwią Chrystusa. Trzeba, by Duch Święty, który okrywał wody dla spełnienia się stwórczego Słowa, aby ten sam Duch, który uczynił Słowo obecnym w łonie Marii w dniu Zwiastowania i w łonie Kościoła w dniu Pięćdziesiątnicy, dzisiaj uczynił to Słowo obecnym w łonie zgromadzenia Eucharystycznego. To przecież przez obecność Słowa zgromadzenie staje się Ciałem Chrystusa – Kościołem. A wtedy przyjmowane przez wiernych Tajemnice „stają się ku trzeźwości duszy, ku odpuszczeniu grzechów, ku udziałowi we wspólnocie Ducha Twego Świętego, ku pełni Królestwa Niebieskiego”.
         Ad 3. On połamał – łamanie chleba. Zanim kapłan, naśladując gest Chrystusa, „połamie” chleb, wszyscy zgromadzeni wierni gotują się do braterskiej deklaracji jedności, do wspólnego odmówienia modlitwy „Ojcze nasz”. Z jednej strony jest to przypomnienie, że Bóg jest dla nas Stwórcą, Ojcem, dzięki któremu przychodzimy na świat, że jesteśmy dziećmi tego samego Ojca, a więc braćmi. Z drugiej strony, chwilę później, z pokorą pochylając głowy, przyznajemy, że jesteśmy również niewolnikami kupionymi ceną Krwi i męki Chrystusa. Za chwilę zamkną się Królewskie Wrota, zostanie zaciągnięta katapitasma (zasłona) i padną słowa podniesienia: „Uważajmy! Święte świętym”. To wezwanie, by przystąpić do Świętej Eucharystii, do komunii z Bogiem w sposób taki, by nasze sumienie było naszym sędzią. A że nikt ze zrodzonych z kobiety, zwykłych śmiertelników, nie jest bez grzechu, lud pokornie odpowiada: „tylko jeden jest Święty, jeden Pan, Jezus Chrystus”. My zaś śmiemy przystępować do Świętej Eucharystii licząc na Jego miłosierdzie i ofiarę na Krzyżu. Wierni szykujący się do spożycia Ciała i Krwi Pańskiej są jednocześnie uczestnikami manifestacji jedności Kościoła. Oczywiście, nie jedności administracyjnej, urzędowej, której tak bronił św. Cyprian z Kartaginy, nie jedności tradycji apostolskiej, jak uczył Tertullian, ale przede wszystkim jedności świętości. Chrystus jest święty, wierni, przyjmujący Go, oświęcają się także. Głowa święta, członki organizmu również. Dlatego w starożytności uważano, że kto kilka razy pod rząd, w niedzielę, nie przyjmował Ciała i Krwi, sam odłączał się od Cerkwi, a jego formalne, kanoniczne odłączenie było tylko potwierdzeniem dokonanego wyboru. Jedność Cerkwi widzimy również w tym, że po łamaniu chleba kapłan umieszcza wszystkie cząstki w jednym kielichu, by wierni mogli przyjąć to samo Ciało i tę samą Krew Jedynego Pana. Stąd też znaczenie gestu dzielenia, łamania się – gestu samego Jezusa Chrystusa.
         Ad 4. On dał – komunia. Oto spełnienie, powód całej celebracji: „Przystąpcie!”. Z bojaźnią Bożą i z wiarą. Przystąpcie, aby ogień Ducha Świętego dopiero co oświęcający dary, przeniknął i nas, nasze ciała, umysły, serca, czyny. Abyśmy mogli wynieść tę świętość z cerkwi, przekazywać „ nam i wszystkim ludziom”. Po przyjęciu Bożych Tajemnic Chrystusa godnie dziękujmy Panu – ale czy naprawdę Go przyjęliśmy? Czy odpowiedzieliśmy na wezwanie: „Z bojaźnią Bożą”? Czy kapłan w ogóle znalazł chętnego do przyjęcia sakramentu? Nawet jeżeli nie, to musimy wiedzieć, że człowiek uczestnicząc w Boskiej Liturgii staje się inny, przemienia się. Duch Święty schodząc na Dary i na zgromadzonych wyzwala dobro, rozsiewa łaskę i miłość. Musimy się tylko na nie nastroić i oczekiwać ich z drżącym sercem. Niezależnie, czy przyjęliśmy św. Dary, czy też nie, powinniśmy wyjść ze świątyni inni, lepsi, niż byliśmy wchodząc. Widzieliśmy światłość prawdziwą, byliśmy świadkami Zmartwychwstania Chrystusa, wychodzimy z wiarą w Jego moc i w życie wieczne, wychodzimy w oczekiwaniu Jego powtórnego przyjścia. Wychodzimy, dziękując Bogu za Jego miłosierdzie, „pokładając jednocześnie nadzieję”, że Pan „uświęci tych, którzy nadzieję w nim pokładają”. Wychodzimy z końcowym błogosławieństwem, gdyż Pan jest nieskończenie dobry i miłujący ludzi. Wychodzimy z pewnością i przekonaniem, że tworzymy jeden Kościół, święty, Chrystusowy.

Powyższy tekst jest opracowaniem bazującym na ogólnie dostępnych materiałach źródłowych i opiniach ich autorów. Niektóre spostrzeżenia i wnioski są opiniami prywatnymi autora. Tłumaczenia tekstów liturgicznych są tłumaczeniami roboczymi.

Słupsk, grudzień 2001.