ks. Mariusz Synak

Niewierny (?) Tomasz

wersja audio:  Niewierny (?) Tomasz

„Wszystko płynie” jak powiedział jeden z greckich filozofów. Jesteśmy świadkami i uczestnikami ciekawych procesów, zachodzących w skali globalnej i z zawrotną wręcz prędkością. Przekonaliśmy się, jak łatwo zmieniamy przyzwyczajenia, jak głębokim modyfikacjom ulegają niektóre normy współżycia społecznego, kultury masowej, religijnej, o nawykach higienicznych  nie wspominając. Ale i czasy nastały nietypowe – zwyczajowo przy powitaniu uchylało się kapelusza, dziś uchyla się maski (żeby pokazać, kto za nią stoi). Za wejście do sklepu w kominiarce jeszcze do niedawna groził konkretny paragraf, dziś stróże prawa mogą konkretnie pogrozić za jej brak w miejscu publicznym. „Żółwiki” - moda na powitanie rodem z przedszkola - stała się powszechnie obowiązująca wśród dorosłych, a do buziek - emotikonek, wysyłanych w sms i mmsach, doszło kilka nowych: buźka w masce, sama maseczka i rękawiczki. Do listy gotowych odpowiedzi sms w stylu: oddzwonię za 5 min,  mam spotkanie, nic pilnego, nie mogę teraz rozmawiać dodałbym: mam nałożone rękawiczki i jestem w sklepie, nie mogę ich zdjąć, oddzwonię później... 

Ale niezależnie od tych nietypowych warunków, do których coraz szybciej się przyzwyczajamy nasza karawana idzie dalej, ponieważ mimo tak głębokich procesów istnieją sprawy, które się nie zmieniają. I o dwóch z nich niniejszy tekst. Znajdujemy się w okresie paschalnym, w świątyniach (do których w końcu można wejść, zachowując oczywiście zasady bezpieczeństwa) zauważymy   biały wystrój, sporo kwiatów, ozdób. Radosne pieśni, gromkie wezwania liturgiczne: „Christos woskriesie, Chrystos woskres – Chrystus zmartwychwstał” - wszystko to przypomina o Zmartwychwstaniu Jezusa. Przypomina, ale czy przekonuje do tego wydarzenia? Błogosławieni, którzy nie widzieli a uwierzyli...

Pozwólcie mi, moi Drodzy, podzielić się pewną refleksją, która zrodziła się podczas Niedzieli o św. Tomaszu, czyli pierwszej po Wielkanocy, noszącej nazwę „drugiej”. Dla przypomnienia: chodzi o postawę apostoła w kwestii wiary w zmartwychwstanie Jezusa. Oto fragment Ewangelii mówiący o tym, że jedenastu apostołów spotkało Jezusa zmartwychwstałego i podzieliło się później tą radosną wieścią z nieobecnym wówczas Tomaszem: „’Widzieliśmy Pana’! Ale on rzekł do nich: ‘Jeżeli na rękach Jego nie zobaczę śladu gwoździ i nie włożę palca mego w miejsce gwoździ, i nie włożę ręki mojej do boku Jego, nie uwierzę” (J 20, 25).
 
W Biblii Tysiąclecia, z której zaczerpnąłem polski tekst, w nagłówku tego fragmentu czytamy: „Niewierny Tomasz”. Ludowa pobożność również „ochrzciła” Tomasza mianem niewiernego. Nie tylko ludowa zresztą. Często sami posługujemy się tym określeniem, nie bardzo zastanawiając się nad jego źródłem. Zróbmy to zatem dziś wspólnie. Może uda nam się znaleźć podstawy do tego, by zamienić słowo „niewierny” na „niedowierzający”? Z pozoru drobna to rzecz, ale czy błaha? 

Cytowana wypowiedź, którą przytacza św. Jan Ewangelista, jest warunkowa – dopóki, jeżeli nie sprawdzę, nie uwierzę. A więc Tomasz stawia pewien warunek – muszę sprawdzić, muszę się osobiście przekonać, bo choć do tej pory apostoł, zwany Bliźniakiem, jak go nazywa Pismo, nie miał podstaw, by nie wierzyć swoim przyjaciołom, to ten raz jak się okazuje, jest szczególny. Dlaczego?
 
Po pierwsze – własne doświadczenie. Dla każdego z kronikarzy, dziejopisów, świadków podstawą  wypowiadanych opinii jest własne doświadczenie: „widziałem”, „słyszałem”, „czułem”.  Jest to argument na tyle mocny, że św. Jan w swym Liście powołuje się na niego jak na coś oczywistego i fundamentalnego zarazem: „Oznajmiamy wam (…) cośmy usłyszeli (…) co ujrzeliśmy własnymi oczami, na co patrzyliśmy i czego dotykały nasze ręce” (I J1) – czytaj fakt niepodważalny. W ewangelicznej relacji tego autora również znajdziemy podobny fragment: „Zaświadczył to ten, który widział, a świadectwo jego jest prawdziwe. On wie, że mówi prawdę, abyście i wy wierzyli” (J 19,35).

Czy Tomasz był obecny podczas męki Jezusa, czy był bezpośrednim świadkiem męki Mistrza? To pytanie otwarte. Z jednej strony podczas pojmania Chrystusa w Ogrójcu wszyscy się rozpierzchli. Piszą o tym otwarcie (otwarcie, ponieważ opisują tym samym własną postawę) i Marek, i Mateusz: „Wtedy wszyscy uczniowie opuścili Go i uciekli” (Mt 26,56); „wtedy opuścili Go wszyscy i uciekli” (Mk 14,50). Sam Jezus też to przepowiedział: „Oto nadchodzi godzina, a nawet już nadeszła, że się rozproszycie – każdy w swoją stronę, a Mnie zostawicie samego” (J16, 32). To działo się w noc z czwartku na piątek, po północy. Nocna zdrada Judasza, szybki sąd Sanhedrynu, wstępny wyrok, wczesnoporanna wizyta u Piłata, wysłanie Jezusa pod eskortą do Heroda, ostateczny rzymski sąd, tortury – wszystko to działo się od piątku nad ranem do mniej więcej południa. Natomiast w piątek  od południa wg św. Łukasza apostołowie mogli towarzyszyć swemu Mistrzowi z daleka, obserwując ostatnie godziny życia Jezusa, stojąc w bezpiecznej odległości: „wszyscy Jego znajomi stali z daleka” (Łk 23, 49). Inna tradycja podaje, że uczniowie nie byli obecni przy śmierci Chrystusa, mogli wspólnie przebywać w zamkniętej, czy nawet lepiej zabarykadowanej sali Wieczernika. Wiemy też, że Piotr próbował towarzyszyć swemu Mistrzowi z dala i anonimowo, ale przypłacił to ogromnym osobistym dramatem. Można tu dopuścić jeszcze jedną możliwość, wypływającą z tekstu Ewangelii. Mimo wszystko apostołowie mogli być podzieleni na jakieś grupki, ponieważ Maria Magdalena po stwierdzeniu braku ciała Jezusa w grobie biegnie przed brzaskiem do – nie do wszystkich, lecz do … Piotra i Jana. I tylko z nimi wraca ponownie do grobu. Piotr zatem musiał przebywać razem z Janem lub też musieli mieć gościnę bardzo blisko siebie...

Ale nie jest to aż tak istotne dla naszych rozważań. Niezależnie od tego, był obecny św. Tomasz na miejscu kaźni czy nie, z głębokim przekonaniem powinniśmy stwierdzić, iż sama kara śmierci jako taka musiała być mu dobrze znana – egzekucje poprzez ukrzyżowanie, czyli kara śmierci orzekana przez rzymskie sądy (ale wymyślona już dużo wcześniej, bo przez Babilończyków) odbywała się publicznie, stąd wielu świadków mogło relacjonować wydarzenie z okrutnymi wręcz detalami. Los skazańca był losem nie do pozazdroszczenia i wiedział o tym każdy ówczesny obywatel. Krzyże z wisielcami rzymscy okupanci często pozostawiali na widoku przez długi czas dla ostrzeżenia czy odstraszenia ewentualnych naśladowców skazańca i/lub jako żer dla ptaków. Widoki, dźwięki, zapachy były przejmujące i niełatwo było wymazać je z pamięci… Człowiek ukrzyżowany, po wielogodzinnym, a w niektórych przypadkach kilkudobowym czasie  męki ponad wszelką wątpliwość musiał być martwy. To osobiste doświadczenie, znajomość faktów, wiedza o cierpieniu, męce, bólu, agonii i okrutnej śmierci była zbyt przekonująca, by ją kwestionować. Dodatkowym źródłem pewności było świadectwo „kobiet, które towarzyszyły Jezusowi od Galilei” i które widziały, jak umarł Jezus oraz gdzie i w jaki sposób Go pochowano. Stojąc pod krzyżem niektóre z nich widziały też z bliska samo ciało – ze śladami tortur, z odbitymi od kości mięśniami, okaleczone,  zielonkawo-blado-sine, z elementami postępującego rozkładu. Rzeczywistość była zbyt przejmująca, by można było odrzucać jej prawdziwość. To jeden powód.

Ale nie jedyny, i Tomasz nie był tu wyjątkiem. Mało tego, choć jego reakcja na wieść o zmartwychwstaniu tak łatwo budzi nasze emocje, to w gruncie rzeczy nasz bohater zareagował dokładnie tak samo jak pozostali apostołowie. Powtórzę to stwierdzenie, ponieważ będzie ono kluczowe dla naszych rozważań – Tomasz zareagował dokładnie tak samo, jak reszta uczniów. Z drobnymi wyjątkami, ale to już w zależności od autora, z relacji którego będziemy czerpać wiedzę na dany temat. Zerknijmy do tekstu Ewangelii wg św. Łukasza: „W pierwszy dzień tygodnia niewiasty poszły skoro świt do grobu, niosąc przygotowane wonności. Kamień od grobu zastały odsunięty. A skoro weszły, nie znalazły ciała Pana Jezusa. Gdy wobec tego były bezradne, nagle stanęło przed nimi dwóch mężczyzn w lśniących szatach. Przestraszone, pochyliły twarze ku ziemi, lecz tamci rzekli do nich: ‘Dlaczego szukacie żyjącego wśród umarłych? Nie ma Go tutaj; zmartwychwstał. Przypomnijcie sobie, jak wam mówił, będąc jeszcze w Galilei: Syn Człowieczy musi być wydany w ręce grzeszników i ukrzyżowany, lecz trzeciego dnia zmartwychwstanie’. Wtedy przypomniały sobie Jego słowa i wróciły od grobu, oznajmiły to wszystko Jedenastu i wszystkim pozostałym. A były to: Maria Magdalena, Joanna i Maria, matka Jakuba; i inne z nimi opowiadały to apostołom. Lecz słowa te wydały im się czczą gadaniną i nie dali im wiary.” Wersja polska jest znacznie delikatniejsza niż tekst grecki – w wariancie interlinearnym czytamy: „i wydały się przed wysłannikami (apostołami) jakby brednią słowa te i nie wierzyli im.” I tylko, jak pisze dalej Łukasz: „Piotr wybrał się i pobiegł do grobu; schyliwszy się, ujrzał same tylko płótna. I wrócił do siebie, dziwiąc się temu, co się stało” (Łk 24, 1-12). Marek również parokrotnie podkreśla brak wiary apostołów w fakt zmartwychwstania: „Po swym zmartwychwstaniu, wczesnym rankiem w pierwszy dzień tygodnia, Jezus ukazał się najpierw Marii Magdalenie, z której przedtem wyrzucił siedem złych duchów. Ona poszła i oznajmiła to Jego towarzyszom, pogrążonym w smutku i płaczącym. Ci jednak, słysząc, że żyje i że ona Go widziała, nie dali [temu] wiary. Potem ukazał się w innej postaci dwóm spośród nich na drodze, gdy szli do wsi. Oni powrócili i obwieścili pozostałym. Lecz im też nie uwierzyli. W końcu ukazał się samym Jedenastu, gdy siedzieli za stołem, i wyrzucał im brak wiary oraz upór, że nie wierzyli tym, którzy widzieli Go zmartwychwstałego” (Mk 16,10-14). 

Jan Ewangelista opisując te chwile nie przekazuje reakcji uczniów, ale też jego relacja jest nieco odmienna od synoptyków, tj. Mateusza, Marka i Łukasza. Zawiera w swym opisie liczne szczegóły, dokładnie określa godziny, kierunki, kolejność. Stara się być jak najbardziej precyzyjny. Pozwolę sobie już tylko streścić tę opowieść. Jeszcze w głębokim mroku, ale po zakończeniu szabatu Maria Magdalena udała się do grobu. Ten zastała otwarty, ponieważ kamień, zamykający skalną wnękę, był odsunięty. Tu aż chciałoby się postawić pytanie o pieczęcie na wejściu do grobu i rzymskich strażników, ale poczekajmy z tym chwilkę. Podejrzewając, iż ktoś musiał po prostu wynieść ciało Jezusa, pobiegła do Piotra i drugiego ucznia, którego miłował Jezus (w domyśle samego autora Janowej Ewangelii) i szybko im to oznajmiła. Ciekawe, że użyła liczby mnogiej: „Zabrali Pana z grobowca i nie wiemy, gdzie go położyli”. Prawdopodobnie nie była sama i o tym wspominają inni Ewangeliści. Na tę wieść mężczyźni wybiegli razem w stronę Ogrójca, ale droga musiała sprawić im sporo wysiłku, bowiem do grobu już tylko „doszli”, a świt już rozjaśniał im drogę. Ponieważ Piotr był zdecydowanie wolniejszy, doszedł jako drugi. Młodszy w oczekiwaniu Piotra odważył się ledwie zerknąć do pustego grobu. I rzeczywiście, ujrzał tylko „leżące płótna”.  Gdy dotarł, a dokładnie doszedł już Szymon Piotr, odważył się wejść do środka: „ogląda płótna leżące, i chustkę, która była na głowie jego, nie z płótnami leżącą ale osobno zwiniętą w jednym miejscu. Wtedy więc wszedł i inny uczeń, przybyły pierwszy do grobowca, i zobaczył, i uwierzył.” (J 20,4 i n.) Co robi Maria Magdalena? Zostaje jeszcze przy grobie, opłakując zmarłego i nie dopuszczając myśli o zmartwychwstaniu. Wciąż szuka przyczyny braku ciała w działaniu jakiejś (prawdopodobnie nieznanej sobie) grupy ludzi. Ale nie mówi o kradzieży – starannie zwinięte chusty i opaski nie mogły być dziełem działających w ogromnym pośpiechu złoczyńców – parokrotnie używa słowa nie „ukradziono” lecz  „zabrano” ciało. 

A dlaczego działających w pośpiechu? Jezus skonał około godziny 15tej, szabat o tej porze roku zaczynał się około 18tej. Wszystkiego trzy godziny na audiencję u Piłata, urzędowe potwierdzenie śmierci Jezusa przez umyślnego oficera, powrót na Kalwarię, zdjęcie z krzyża, przeniesienie ciała, pośpieszne czynności pogrzebowe (namaszczenie, owinięcie w rytualne chusty i opaski), złożenie do grobu i przytoczenie kamienia. Zdążono przez szabatem.  Kobiety po szabacie nadeszły tak szybko, jak tylko mogły – przede wszystkim z punktu widzenia religijnego Prawa żydowskiego. Rzymianie, których żydowskie przepisy nie obowiązywały, nie byli zainteresowani wyniesieniem ciała z grobu. Na dodatek pamiętajmy prośbę Żydów, skierowaną do Piłata: „Nazajutrz, to znaczy po dniu Przygotowania (czyli w sobotę) , zebrali się arcykapłani i faryzeusze u Piłata i oznajmili: ‘Panie, przypomnieliśmy sobie, że ów oszust powiedział jeszcze za życia: ‘Po trzech dniach powstanę’. Każ więc zabezpieczyć grób aż do trzeciego dnia, żeby przypadkiem nie przyszli jego uczniowie, nie wykradli Go i nie powiedzieli ludowi: ‘Powstał z martwych’. I będzie ostatnie oszustwo gorsze niż pierwsze’. Rzekł im Piłat: ‘Macie straż: idźcie, zabezpieczcie grób, jak umiecie’. Oni poszli i zabezpieczyli grób opieczętowując kamień i stawiając straż” (Mt 27,62 i nn.). Więc Rzymianie zamiast próbować wykraść ciało starali się pilnować, by nikt tego nie zrobił, uczynić to zatem mogli albo zwykli rabusie, albo wysłannicy starszyzny żydowskiej, lub też – co równie prawdopodobne - jeszcze inni, związani z Chrystusem ludzie, i tylko na chwilę przed przybyciem kobiet, ale to dosłownie na krótką chwilę przed, bowiem pochowano Jezusa z nastaniem szabatu. Grób został po złożeniu ciała zabezpieczony „przytoczonym”, jak podają Mateusz i Marek, czyli okrągłym kamieniem przez co najmniej dwóch znanych z imienia mężów (Józef z Arymatei i Nikodem) i prawdopodobnie jakichś pomocników bogatego Józefa.
 
Przepraszam za słowo, ale nie znajduję bardziej odpowiedniego – z technicznego punktu widzenia niezmiernie trudno byłoby dwóm mężczyznom troskliwie zdjąć ciało z krzyża. Aby uczynić to z pietyzmem (tym razem jakże odpowiednie słowo) niezbędna jest współpraca co najmniej trzech silnych osób. Do tego przeniesienie ciała na co prawda dość bliską odległość, ale mimo wszystko po stoku wzniesienia wymaga sporo wysiłku. Dodatkowo - a wiemy to z tekstu – dołączono również mieszaninę mirry i aloesu o wadze stu funtów, czyli ponad 30 kilogramów. Szczegóły te podaję po to, byśmy zrozumieli powody obaw Marii Magdaleny. Ktoś, w jej przekonaniu – jakaś zorganizowana grupa – wyniosła ciało.  Powróćmy do wspomnianych przed chwilą pieczęci i rzymskich straży. Analizując tekst spisany przez św. Mateusza można wysnuć wniosek, że Maria Magdalena mogła w ogóle nie spotkać się ze strażnikami. Owszem, wspomniane kobiety były obecne podczas składania ciała do groty, ale przecież warta została wystawiona nazajutrz, to jest „po dniu Przygotowania”, czyli w sam dzień szabatu, kiedy to Żydom nie wolno było pokonywać tras dłuższych niż dwa tysiące kroków. 

Chronologicznie rzecz ujmując – w piątek przed 18tą kobiety były obecne przy składaniu Jezusa do grobu, przez jakiś króciutki czas mogły trwać u wejścia do groty, ale potem – zgodnie ze zwyczajami żydowskimi, musiały szybko powrócić do domów i pozostać tam mniej więcej 33-34 godziny, aż do „czasu przed świtem pierwszego dnia tygodnia”. W międzyczasie strażnicy objęli posterunek, który utrzymywali do zmartwychwstania, czyli do chwili, kiedy nastąpiło „jakby trzęsienie ziemi, jakaś siła przetoczyła kamień znad wejścia do groty, a sami strażnicy na widok anioła bądź mężów, odzianych w szaty białe jak śnieg  pozostali jakby martwi”. Pozostawali tak w chwili, gdy Maria Magdalena przyszła obejrzeć grób (to wg Mateusza), lub też w strachu uciekli i tym sposobem kobiety już ich nie spotkały. Pozostali więc ewangeliści – Marek, Łukasz i Jan nie wspominają o wystawionej warcie i porzuceniu posterunku przez rzymskich strażników, stąd też brak w ich relacjach wzmianki o tym wydarzeniu. Po przybyciu przed wejście do grobu pozostając w postawie pełnej bólu zapragnęła choć zerknąć do wnętrza grobu (przy odpowiednim  nachyleniu można było ujrzeć nie tylko przedsionek komory grobu, ale i samo miejsce złożenia zmarłego – wewnętrzne pomieszczenie ze skalną półką, na której powinno spoczywać ciało). Jej zapłakanym oczom ukazało się dwóch aniołów w białych szatach. Na pytanie z wnętrza grobu: „czemu płaczesz?” znów odpowiada, iż „zabrano Pana mego i nie wiem, gdzie Go położono” (J 20,13). W pewnej chwili za jej plecami pojawia się ktoś, kogo Maria bierze za ogrodnika. Kobieta wciąż płacze, natomiast przybysz zadaje pytania: „Niewiasto, czemu płaczesz? Kogo szukasz?”. Maria wciąż jest przekonana, że Jezusa wyniesiono z grobu: „Panie, jeśli Ty go przeniosłeś, powiedz mi, gdzie Go położyłeś a ja go zabiorę”. Gdy w końcu rozpoznaje w nieznajomym Jezusa, wierzy. 

Z tą wiarą na polecenie Jezusa poszła do uczniów i oznajmiła im: „’Widziałam Pana’ i co jej powiedział” (J 20, 18) Ci jednak – powróćmy do naszego tekstu wyjściowego – nie dali jej wiary, uważając to za baśnie, czczą gadaninę czy nawet brednie - pełen wybór tłumaczeń. Nie bez powodu przytaczam tak wiele ewangelicznych cytatów, ponieważ wszystkie one mówią o uporze, o braku wiary apostołów i najbliższych Jezusowi osób w fakt zmartwychwstania Mistrza. Takie są fakty. Mało tego – Tomasz dopuszcza myśl o zmartwychwstaniu po uprzednim osobistym potwierdzeniu, jakbyśmy dziś powiedzieli – doświadczeniu empirycznym.  Sprawdzę, przekonam się osobiście, dotknę ran, czyli przekonam się, że śmiertelne rany mego Mistrza mimo wszystko ostatecznie nie odebrały mu życia. Schemat jest prosty – jeśli zobaczę Mistrza, ale nie stwierdzę ran to będzie to oznaczać, iż to nie Mistrz, lecz jakaś zjawa, ułuda, która mogła zwieść pogrążonych w rozpaczy, a więc bardziej podatnych na wytwory wyobraźni jedenastu apostołów. Jeśli natomiast zobaczę Jezusa, dotknę ran w całej ich śmiertelnej rozciągłości  (nawet dziś stwierdzenie: włożę rękę do boku jego brzmi przejmująco) spotkam się w oko w oko z czymś, co wymyka się mojemu doświadczeniu wówczas (o radości!) nie  pozostanie mi nic innego, jak tylko uwierzyć w cud zmartwychwstania. Przypomnijmy – pozostali apostołowie w zasadzie, z gruntu odrzucali wiarygodne wieści o zmartwychwstaniu. Kiedy nieco wcześniej niewiasty relacjonują apostołom fakt zmartwychwstania, próbując ich przekonać i mówiąc: „Widziałyśmy Pana”, ci wkładają te opowieści między bajki. O ironio! Krótki czas potem ci sami uczniowie Jezusa, po spotkaniu ze Zmartwychwstałym, próbują przekonać Tomasza do prawdziwości tego faktu, używając dokładnie tych samych słów: „Widzieliśmy Pana”. Ten z kolei dopuszcza tę myśl, ale po uprzednim sprawdzeniu. Dlaczego więc Tomasz miałby wyróżniać się „niewiarą”?  Wobec identycznego świadectwa naocznych uczestników „Widzieliśmy Pana” - to reakcja Tomasza wypada bardziej na plus. Gdzie więc sprawiedliwość? Dlaczego "niewierność" Tomasza zapisała się w świadomości kolejnych pokoleń chrześcijan, ale nie tylko? Niedowierzanie - owszem. Ale żeby tak od razu "niewiara"... 

Na tym proponuję zakończyć nasze rozważania, ponieważ materiał bazowy, czyli opowieści ewangeliczne nie są chłodną faktografią - pełne są emocji, występują między nimi drobne różnice, sporządzane były z różnych punktów widzenia, w dodatku trudno jest spierać się z wielowiekowymi utartymi i przyjętymi pojęciami. Zdaje sobie sprawę, że to Tomaszowi została przypisana owa „niewiara”, ponieważ jego reakcja została w szczególny sposób podkreślona w Ewangelii. Tak, jakby autor chciał zaakcentować możliwość pojawienia się podobnej postawy w przyszłości, wśród kolejnych pokoleń i dać możliwość przedstawienia reakcji samego Jezusa jako przesłania dla tych, którzy: „nie widzieli, a uwierzyli”, czyli na przykład dla nas. 
 
Na wstępie powiedziałem, że zajmiemy się dziś dwoma sprawami. Pierwsza właśnie omówiliśmy. A co z drugą? Druga wypływa z pierwszej. Nie widzieli, a uwierzyli. Czy my, po około dwóch tysiącach lat, jesteśmy skłonni wierzyć w zmartwychwstanie Jezusa? Z jednej strony nie mamy z tym problemu takiego, jaki mieli opisywani przyjaciele Jezusa. Przecież bez większego zdziwienia świętujemy Wielkanoc, czyli wspomnienie faktu Zmartwychwstania. Rodzinnie, duchowo, radośnie. I  - przynajmniej do tej pory – ten czas jest dla nas ważnym wydarzeniem w kalendarzu świąt i spotkań rodzinnych. Jeszcze mniejszy kłopot z akceptacją pojęcia zmartwychwstania mają ludzie z kręgu kultury wschodniej – tam i niedziela, i Wielkanoc noszą tę samą nazwę – Woskriesienije, czyli zmartwychwstanie, i nikt się temu nie dziwi.  Nam jest o tyle łatwiej, że wchodzimy do kultury i tradycji chrześcijańskiej „na gotowe”, zastajemy stabilny układ, przyjęte i wypróbowane prawdy wiary, zwyczaje. Tak po prostu jest. 

Ale z drugiej strony musi istnieć jakaś ku temu podstawa. Owszem, istnieje, ale z istnienia której często nawet nie zdajemy sobie sprawy. To świadectwa ludzi w zupełności przekonanych do Zmartwychwstania, tych, którzy tę podstawę stworzyli. Wiemy już, między innymi z przytoczonych przed chwilą cytatów, jak trudne były dla nich przyjęcie i akceptacja tego wydarzenia. Na tyle trudne, że nawet po zmartwychwstaniu Jezusa, widząc samego Mistrza powstałego z martwych mimo wszystko, jak pisze św. Mateusz: „niektórzy jednak wątpliwi” (Mt 28,17). Jeśli by posłania i listy zostały napisane przez ich autorów jeszcze przed przekonaniem się co do faktu zmartwychwstania, ich siła i wartość jako przekonującego świadectwa byłaby mierna. Listy, czyli ostatnia, najpóźniejsza składowa Nowego Testamentu zostały napisane przez autorów, którzy organicznie, dogłębnie przekonali się do realności zmartwychwstania. O sile ich przekonania niech świadczy fakt, iż wszyscy (za wyjątkiem „ucznia, którego miłował Jezus”, czyli św. Jana), oddali życie na ołtarzu ewangelizacji, czyli zginęli śmiercią męczeńską. Lepszego potwierdzenia prawdziwości ich świadectwa nie można sobie nawet wymarzyć. Stąd też my, nasza kultura, mentalność i stosunek do prawd wiary bazuje na świadectwie ludzi przekonanych w zupełności do sprawy. Dlatego jest nam łatwiej. 

I paradoks – łatwiej jest nam przyjąć prawdę o zmartwychwstaniu, ale trudniej jest nam wprowadzić ją w życie. W najlepszym wypadku cześć z nas żyje nią od święta. Nie tak, jak apostołowie. Jak być? Moi drodzy, nie chciałbym udzielać żadnych rad. Wydaje mi się, że wszystkim nam brakuje odwagi: „Odwagi, Jam zwyciężył świat”, jak zachęca Jezus. To słowa skierowane do każdego z pokoleń, do każdego z nas. 

zdj. www.sklep.cerkiew.pl
www.allegro.pl