ks. Mariusz Synak
Święty Grzegorz Peradze
Początek grudnia to dobry czas, by niektórym przybliżyć, niektórym przypomnieć niezwykłego człowieka. Choć bohaterowi niniejszego tekstu dane było przeżyć niecałe 43 lata, trudno byłoby wymienić wszystkie jego osiągnięcia, zasługi, spuściznę naukową, pełnione funkcje, miejsca, w których mieszkał i pracował, tereny, po których podróżował, czy też języki, które znał (a znał ich pod koniec życia 24). Choć jego działalność obejmowała obszar wielu państw, to tak naprawdę był wygnańcem - człowiekiem z paszportem kraju, który już wówczas nie istniał, ponieważ młodą zbuntowaną niepodległość zduszono po niecałych trzech latach istnienia. Był badaczem, uczonym, wykładowcą akademickim, podróżnikiem, tłumaczem, organizatorem, a od 1939 roku człowiekiem, który z własnej woli podzielił los mieszkańców okupowanej Polski; stając się w końcu więźniem Pawiaka, a potem obozu w Oświęcimiu, w którym poniósł męczeńską śmierć. Stało się to 6 grudnia 1942 roku, o godzinie 16.45, jak z przerażającą faszystowską precyzją odnotował w świadectwie zgonu Urząd Stanu Cywilnego w Oświęcimiu. Kim więc był człowiek, któremu poświęcona będzie dzisiejsza opowieść? Był przede wszystkim Gruzinem, gorącym patriotą swej uciśnionej ojczyzny i ten fakt stał się wyznacznikiem, determinującym życie i działalność naszego bohatera.
Grigoł Peradze, bo tak brzmi w oryginale imię i nazwisko ojca Grzegorza, urodził się w roku 1899 na gruzińskiej prowincji, w Kachetii, jako średni syn wiejskiego duchownego, Romanosa i jego żony Marii. Szybko stracił ojca – po jego śmierci w roku 1905 rodzina przeniosła się do stolicy, Tbilisi, zwanego wówczas Tyflisem. Sięgnijmy do wspomnień św. Grzegorza, który opisuje pewne mistyczne zdarzenie, które zmieniło losy jego przodków: „Moi przodkowie byli pasterzami. Rok rocznie po kilka miesięcy z rzędu przebywali z dala od swych rodzin, przy swych stadach w pustyni, zieleniejącej tylko zimą i wczesną wiosną. Pewnego zimowego wieczoru zdarzyła się rzecz nadzwyczajna, która zadecydowała o życiu jednego człowieka i o losach potomności innego. Możliwe, że był to wieczór wigilijny. W pustyni, gdzie dwaj pasterze pilnowali wówczas swego stada, zimowe wieczory bywają bardzo łagodne. Możliwe, że obaj ci ludzie, zapatrzeni w czerwonawy płomień ogniska, gawędzili o tych wielkich swoich poprzednikach, którym niegdyś – w innej, dalekiej pustyni, w noc gwiaździstą ukazała się rzesza aniołów zwiastujących największy cud świata – Narodzenie Zbawiciela i początek nowego życia całej ludzkości.
Dwaj pasterze byli tej nocy pełni godności i prostoty. O świcie, gdy dzwon klasztorny zwołuje zwykle pobożnych mnichów na poranną modlitwę, nagle rozbrzmiała cudowna harmonia dzwonów, wyrywając zmęczonych pasterzy z drzemki. Ale pustynia była oddalona od ludzkich osiedli, od świątyń! Najbliższy klasztor odległy był o setki kilometrów. To dźwięczały dzwony anielskie, zwołujące o tej porze pobożne dusze na boską jutrznię. Tylko ten, kogo Najwyższy uczynił godnym żywota wiecznego, tylko ten może usłyszeć głos anielskich dzwonów. Nieziemska radość napełniła serca obu pasterzy. Znak z Nieba przynosił spełnienie snów, urzeczywistnienie ich marzeń, koniec ziemskiej wędrówki. Jeden z nich niezwłocznie pożegnał swego towarzysza i udał się do ruin klasztornych w tej samej pustyni, by gwar ziemskiego życia nie stłumił dlań owej cudownej melodii anielskich dzwonów. Drugi pozostawił na wsi żonę i syna. W tej cudownej melodii wyczuł on wskazania dla swojej rodziny. Chciał, by jego potomkowie zostali pasterzami dusz, pośrednikami między Bogiem a ludem. Po tej nocy cudownej powrócił do rodzinnej wsi i oddał syna do klasztornej szkoły.
Od tego czasu zaczyna się nowy okres w życiu naszej rodziny. Z pasterzy trzód stali się pasterzami dusz. Żaden jednak z tych pasterzy dusz nie ujrzał już nigdy tego cudownego objawienia, nie usłyszał anielskiej melodii dzwonów, nie zaznał tego szczęścia; chociaż znali tajemnicę Boskiej Istoty, nie powołał ich cudowny chór anielski do służby Bożej w Krainie Wieczności. Tylko nam, dzieciom, opowiadano zimowymi wieczorami o tym szczęśliwym pasterzu – naszym przodku – i o jego towarzyszu, który opuścił świat. Opowiadanie to, jak przepiękna i cudowna bajka, przenikało nasze dusze i serca, napełniało podziwem dla naszego przodka i pragnieniem chociaż raz w życiu ujrzeć takiego człowieka jak on, być jego przyjacielem. Przynajmniej to było moim pragnieniem i jestem dzisiaj szczęśliwy, że moje pragnienie się spełniło. Uśmiechnął się do mnie los, może dlatego, że jestem ostatnim spośród tych pasterzy trzód i dusz?”.
Aby zostać takim pasterzem – pasterzem dusz, młody Grzegorz wstępuje do szkoły duchownej w Tbilisi, a latach 1913-18 uczęszcza do seminarium, które kończy z wynikiem bardzo dobrym. Niecałe dwadzieścia lat wcześniej nie udaje się to Józefowi Dżugaszwili, znanemu światu jako Stalin. Ten ostatni, mimo dobrych, a czasem bardzo dobrych wyników na świadectwach (a zachowały się wszystkie), nie kończy wspomnianego seminarium, nie będąc w stanie czy też nie chcąc opłacać podwyższonego z jakichś powodów czesnego.
Seminarium, jak wspomniałem wcześniej, Grzegorz ukończył w 1918 roku, lecz Rewolucja Październikowa i ogłoszenie przez Gruzję niepodległości w maju tegoż roku wymusiła na nim zmianę planów. Nie podejmuje studiów teologicznych, wybiera wydział filologiczny tamtejszego uniwersytetu.
Tymczasem wojna w obronie młodej niepodległości ma swoje prawa – Grzegorz zostaje powołany do wojska i w latach 1919-21 broni swej ojczyzny przed bolszewikami. Mimo bohaterskiej obrony Demokratyczna Republika Gruzji upada - Armia Czerwona wykorzystując ogromną przewagę liczebną zajmuje cały kraj. Grzegorz wspomina: „Było to w roku 1921. W tym roku Wielkanoc wypadła 1 maja (według nowego kalendarza). Był to rok, w którym po całej błogosławionej Gruzji popłynęły strumienie krwi. Znajdowaliśmy się na froncie […] potem ja pierwszy z trzech braci wróciłem do domu. Wspominam ten ostatni dzień wielkanocny. W katedrze Sioni, jednej z najstarszych świątyń Gruzji, wzniesionej w X stuleciu, przechowującej w swych murach kilka cudownych obrazów Matki Boskiej, cudowny krzyż św. Nino, Apostołki Gruzji, najświętsze relikwie naszego kraju, w tę noc było mało wiernych. Celebrował sam katolikos patriarcha Leonid w asyście licznych kapłanów. Stałem przy wejściu jak skamieniały. Nic nie czułem, nic nie widziałem. Nie podszedłem nawet do patriarchy, kiedy wierni podchodzili do niego z pozdrowieniami i życzeniami. Po skończonym nabożeństwie, gdy patriarcha wychodził z katedry, zobaczył mnie i powiedział: Christe aghsdga – Chrystus zmartwychwstał. Automatycznie odpowiedziałem mu, jak się należy i wyszedłem za nim.
Zaczynał się dzień. Ulica, prowadząca do pałacu patriarchy, w poprzednich latach w tym dniu pełna ludzi, teraz była pusta. Okiennice pospuszczane. Zdawało się, że miasto nie cieszy się radością największego dnia w roku. Patriarcha szedł zupełnie samotny, nie odprowadzał go żaden z księży. Podążałem za nim w odległości kilku kroków. W bocznej uliczce ukazało się dwóch czerwonoarmistów, którzy z pogardą spojrzeli na księcia Cerkwi i poszli dalej W bramie jakiegoś domu siedział dozorca, lecz on podniósł się na widok Jego Świątobliwości. Przy wejściu do swego pałacu arcypasterz zatrzymał się, jakby wyczuwając, że idę za nim. Wziął mnie za obie ręce i rzekł głosem ojcowskiej troski, w którym wyczułem rozgoryczenie, ból i smutek: Upadłem na duchu – powtórzył kilkakrotnie. Idź stąd, ratuj swą młodość. […] To – kończy ten rozdział swego życia ojciec Grzegorz – to był ostatni dzień Wielkanocy dla mnie w mojej ojczyźnie.” Ostatni, ponieważ w obliczu masowych prześladowań ze strony bolszewików, dążących do fizycznego zniszczenia Gruzińskiej Cerkwi Rada tego Kościoła postanowiła wysłać młodego Peradze - jednego z najzdolniejszych studentów - jako stypendystę na studia teologiczne do Berlina. W listopadzie 1921 roku Grzegorz opuszcza Gruzję. Jak się później okaże, już nigdy do niej nie wróci.
Wyjazd z okupowanej przez bolszewików Gruzji umożliwiły mu starania dr Johanessa Lepsiusa, założyciela Orientmission - organizacji zajmującej się problemami chrześcijan na Wschodzie. To właśnie on czynił zakończone sukcesem starania na wyjazd Peradze u władz radzieckich, a potem przyjął go bardzo ciepło i z prawdziwie ojcowską troską w Berlinie. Sam Grzegorz napisze później o swym dobroczyńcy i o jego wpływie na swoje życie: „Pomysłów, jakie podsuwał mi dr Lepsius w trakcie moich studiów nie da się omówić w jednym krótkim artykule. Jest to raczej program na całe życie, na które ten wszechstronny i pełen Bożej łaski człowiek wywarł ogromny wpływ”. W czasie studiów w Berlinie Grzegorz może być tylko biernym obserwatorem powstania gruzińskich partyzantów przeciwko bolszewikom w roku 1924. Choć na krótki czas lokalnie przywrócono funkcjonowanie Demokratycznej Republiki Gruzji, to zryw został bardzo szybko i brutalnie stłumiony – kosztowało to Gruzję (według niektórych źródeł) około 20 tys. ofiar.
W roku 1925 Peradze kończy Uniwersytet w Berlinie z tytułem magistra teologii i w tym samym roku przenosi się do Bonn, gdzie na tamtejszym uniwersytecie zgłębia historię religii i doskonali znajomość języków wschodnich: studiuje hebrajski, syryjski, arabski, koptyjski, grecki i ormiański. Doceniając jego nowatorskie prace na temat gruzińskiego monastycyzmu w roku 1927 nadano mu tytuł doktora filozofii. W międzyczasie pobiera nauki u Bollandystów w Brukseli, uczęszcza na wykłady prowadzone w Uniwersytecie Katolickim w Louvaine, następnie od kwietnia do lipca 1927 roku poszukuje gruzińskich rękopisów w zbiorach British Museum i Oxfordu. Mimo tak wytężonej pracy i niewątpliwych sukcesów pragnie wracać do ojczyzny, lecz ambasada radziecka nie wyraża zgody na wjazd do kraju. Wówczas, jeszcze w lipcu 1927 roku, otrzymuje propozycję stanowiska lektora języka gruzińskiego i ormiańskiego na uniwersytecie w Bonn, a w sierpniu reprezentuje Kościół gruziński na ekumenicznej Konferencji Wiara i Ustrój w szwajcarskiej Lozannie. To z pozoru niezbyt istotne wydarzenie okaże ogromny wpływ na przyszłość młodego, pracowitego patrologa, czyli naukowca, zajmującego się twórczością Ojców Kościoła. Właśnie w Lozannie poznaje zwierzchnika Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego, metropolitę Dionizego (Waledyńskiego). Za kilka lat ta znajomość wyda owoce...
W roku 1929 Grzegorzowi Peradze i grupie zaangażowanych emigrantów-Gruzinów udaje się zorganizować pierwszą gruzińską parafię na obczyźnie – wspólnotę św. Nino w Paryżu. Tym samym spełnia oczekiwania, czy też może nadzieje patriarchy Ambrożego, który wysłał Grzegorza do Berlina. Parafia staje się ważnym miejscem dla gruzińskich emigrantów i rządu Republiki Gruzji na uchodźstwie, rezydującego po opuszczeniu Stambułu w stolicy Francji.
W roku 1930 zapada w Bonn na ciężką chorobę. Będąc na granicy śmierci, doznaje mistycznego przeżycia i już wie, jaka będzie jego dalsza droga. Wspomnienie tej chwili opisuje w poemacie „Hymn Cherubinów”:
„Dzisiaj zrozumiałem przeszłość, poczułem, co mnie spotka,
Wyrok ogłoszono, stałem się niewolnikiem śmierci (…).
Pozostań z ludem swoim, stań się mostem do nieba (…)
Pieczęć milczenia powinieneś z ust zdjąć,
I stać się patronem dla dzieci Kartlosa (…).
Jesteś gotów na śmierć, na zniszczenie,
Spalenie jest właśnie losem Twym”.
Potomek pasterzy trzód i dusz przyjmuje to zadanie – wychodzi na spotkanie przeznaczeniu. Poświęca się służbie swemu narodowi, potomkom mitycznego protoplasty Gruzinów, Kartlosa. By stać się owym „mostem do nieba”, w roku 1931 w greckiej katedrze w Paryżu składa śluby zakonne i przyjmuje święcenia kapłańskie, stając się pierwszym proboszczem emigracyjnej wspólnoty. Teraz europejska prasa pisze o nim jako o tym, który ma największą parafię na świecie, obejmującą całą Europę. Dla dobra tejże wspólnoty, chcąc jednocześnie uniknąć zatargów ze swą uczelnią rezygnuje z wykładów w Bonn, przenosi się do Paryża i prowadzi ożywioną działalność duszpasterską i wydawniczą. Przychodzi rok 1933 i poznany kilka lat wcześniej w Lozannie metropolita z Polski, Dionizy (Waledyński), zaprasza o. Grzegorza do Warszawy, proponując objęcie stanowiska profesora patrologii i zastępcy kierownika seminarium patrystycznego w Studium Teologii Prawosławnej Uniwersytetu Warszawskiego. Młody (wówczas 34-letni) naukowiec tę propozycję przyjmuje. Okazuje się ona spełnieniem jego życiowego marzenia.
Swą pracę rozpoczyna wykładem inauguracyjnym w auli Uniwersytetu Warszawskiego 7 grudnia 1933 roku. Miesiąc później w Londynie, w greckiej katedrze św. Zofii, otrzymuje z rąk przedstawicieli Patriarchatu Konstantynopolitańskiego honorową godność archimandryty, jaką patriarchat ekumeniczny nadał mu za działalność duszpasterską na rzecz gruzińskiej emigracji.
W Warszawie archimandryta Grzegorz wprowadza się do skromnego mieszkania przy ulicy Bukowej 21, dziś noszącej nazwę Stefana Okrzei. Rozpoczyna też posługę kapłańską – służy w dolnej cerkwi świątyni metropolitalnej na warszawskiej Pradze. Będzie ją pełnił do śmierci. Doceniając wysiłki i zaangażowanie młodego wykładowcy kierownik studium teologicznego, widzący w Grzegorzu kandydata na biskupa, metropolita Dionizy przy poparciu rektora uniwersytetu kieruje pod adresem władz państwowych wniosek o nadanie Peradze tytułu profesora nadzwyczajnego. Za każdym razem (a czyni to dwukrotnie) władze rozpatrują wniosek negatywnie. Ten fakt nie przeszkadza ojcu Grzegorzowi w jego wojażach – od roku 1935 odbywa szereg podróży naukowych, przeszukując zbiory bibliotek świeckich i klasztornych, prowadząc zagraniczne wykłady, szukając śladów potężnej niegdyś Gruzji i badając jej wpływ na rozwój kultury chrześcijańskiej wielu krajów i rejonów. Odwiedza Rumunię, Grecję, górę Atos, Bułgarię, Ziemię Świętą, Syrię, Włochy, Austrię, Francję.
Wrzesień roku 1939 zastaje archimandrytę w Warszawie. Jako obcokrajowiec ma prawo skorzystać z propozycji opuszczenia stolicy złożonej wszystkim cudzoziemskim obywatelom przez niemieckie dowództwo 8 września, podczas oblężenia Warszawy. Zostaje. Po zajęciu miasta i zamknięciu uczelni nie przyjmuje również niemieckiej propozycji wykładów w Berlinie. Rozpoczyna się ostatni, tragiczny okres jego życia.
Mimo okupacji ojciec Grzegorz kontynuuje swoje badania gruzińskich manuskryptów, pracuje też jako tłumacz w warszawskiej metropolii prawosławnej. Ale jego działalność obejmowała również inne sfery – prawdopodobnie uczestniczył w akcji ratowania Żydów i prowadził pracę z Gruzinami, których niemiecki okupant próbował wcielać do prohitlerowskiego legionu kaukaskiego, mającego walczyć u jego boku, siejąc jednocześnie wśród nich antypolską propagandę. Aktywny kapłan, patriota, znany naukowiec, prowadzący podejrzaną działalność – to mogło oznaczać tylko jedno. Zbliżało się aresztowanie...
Do dziś nie wiemy, jaka była ostatecznie jego przyczyna. Pierwsze aresztowanie miało miejsce jeszcze w 1941 roku, ale donos proniemieckich działaczy gruzińskiej emigracji był bardzo słaby merytorycznie i domniemana współpraca z polskim wywiadem szybko okazała się fikcją. W dniu 5 maja 1942 roku prowokacja była już przygotowana znacznie staranniej: do mieszkania Peradze podrzucono tajne materiały, mające wskazywać na pracę dla angielskiego wywiadu. Trafia na Pawiak. Tu bity, poniżany, maltretowany duchowny jest przenoszony z oddziału na oddział: przejściowy, transportowy i w końcu roboczy, by ostatecznie w połowie listopada trafić do Oświęcimia. W czasie pobytu na Pawiaku polska Cerkiew czyni starania o uwolnienie swego duchownego, ale pozostają one bez echa. Pozostaje tylko pomoc żywnościowa i wykonanie prośby, która okazuje się w istocie ostatnią wolą męczennika: w liście do przyjaciela z czerwca 1942 roku rozdysponowuje swój majątek. Od chwili wyjazdu do obozu ślad się urywa. Następnym dokumentem jest telegram, podpisany 11 grudnia przez komendanta obozu w Oświęcimiu, informujący o śmierci ojca Grzegorza.
Nie wiemy, jak zginął. Istnieją przekazy, z których wynika, że zgłosił się na śmierć na ochotnika za człowieka, który ukradł porcję chleba – oblano go benzyną i podpalono. Druga prawdopodobna tragicznych wydarzeń to rozstrzelanie lub śmierć w komorze gazowej w zamian za współwięźnia, ojca licznej rodziny. Czy to aż tak istotne? Święty Maksymilian Kolbe zgłosił się na śmierć na ochotnika, ratując życie bliźniemu, ale ostatnie chwile kanonizowanych Edyty Stein i Ilji Fondamińskiego pozostają dla ludzi świętą tajemnicą. Tak samo, jak ostatnie westchnienia i śmierć milionów innych więźniów. Ci ludzie zostali zamęczeni, zginęli, ale czy zostali pokonani? Czy nienawiść i śmierć była w stanie zapanować nad dobrem, poświęceniem i miłością do innego człowieka, jaką okazywało wielu z nich?
Pozwólcie mi odpowiedzieć na to pytanie modlitwą. Tekst modlitwy (z tego, co pamiętam, w języku jidysz) zapisany na kawałku papieru pakowego został znaleziony podczas likwidacji jednego z obozów koncentracyjnych, wyzwolonych przez wojska amerykańskie i zaraz po wojnie opublikowany w Sueddeutsche Zeitung. To modlitwa ofiar za oprawców, wołanie tych, którzy nie dali się zwyciężyć nienawiści, pragnieniu zemsty, którzy za cierpienia, upodlenie i śmierć odpłacali miłosierdziem i miłością.
„Pokój wszystkim ludziom złej woli. Niech ustanie wszelka zemsta, wszelkie nawoływanie do kary i odpłaty. Zbrodnie przepełniły miarę, ludzki rozum już nie jest w stanie ich objąć. Niezliczone są rzesze męczenników. Dlatego nie składaj ich cierpień na wadze swej sprawiedliwości, Panie, nie kieruj ich męczeństwa przeciwko złoczyńcom jak pełnego grozy oskarżenia, aby ponieśli straszną karę. Odpłać im inaczej, Panie! Połóż na szalę wagi, w obronie katów donosicieli, zdrajców i wszystkich ludzi złej woli męstwo i duchową siłę cierpiących, ich pokorę, ich wielką szlachetność, ich nieustanną wewnętrzną walkę i niezwyciężoną nadzieję, ocierającą łzy, ich miłość, ich rozrywające się i rozbite serca, pozostające nieugięte i wierne przed obliczem samej śmierci, nawet w chwilach najwyższej słabości. Połóż to wszystko, Panie, przed Twymi oczami na odpuszczenie grzechów ciemiężycieli, jak wykup, po to, by zajaśniała sprawiedliwość, zważ na dobro, nie na zło. I pozwól Panie, abyśmy pozostali w pamięci naszych wrogów nie jak ich ofiary, nie jak straszny koszmar, nie jak nieodłącznie prześladujące ich zmory, ale jako pomocnicy w ich walce o zwyciężenie ich zła. Niczego więcej od nich nie chcemy. A kiedy to się skończy, pozwól nam żyć jak ludziom wśród ludzi i niech powróci na naszą pełną cierpienia ziemię pokój, pokój ludziom dobrej woli i wszystkim innym”.
Święty męczenniku archimandryto Grzegorzu, módl się za nami do Boga!
opr. ks. Mariusz Synak
zdj.: www.liturgia.cerkiew.pl