ks. Paweł Czachranow

Pascha na Sołowkach 1926 r.

Pascha roku 1926 była najcięższą z wszystkich czterech, które dane mi było przeżyć podczas pobytu w więzieniach w latach 1923 – 1926.


Pierwsza Wielkanoc wypadła w więzieniu Butyrskim, dwie – w obozie na Wyspach Sołowieckich i jedna na Wyspie Popowa (Popow ostrow) w iście katorżniczym punkcie etapowym. Z nich wszystkich ta ostatnia Pascha, w 1926 roku, pozostawiła we mnie niezatarty ślad.

Punkt etapowy „Popow ostrow” rzeczywiście był wyspą katorżników. Wokół lód, śnieg, żelazo, druty kolczaste. Obrazu dopełniały górujące ponad obozem, umieszczone na wysokich słupach budki strażników, którzy przeklinając wyspę, w grubych syberyjskich kombinezonach – kufajkach „ochraniali” „bardzo ciężkich przestępców” – biskupów, księży, diakonów.

Smutek na sercu. A w głowie mimo wszystko ciągle krąży myśl: „Czy rzeczywiście jest w twoim życiu cokolwiek przypadkowego? Czy to nie Bóg kieruje światem i twoim życiem? Czy Bóg może ci źle życzyć?” Moje smutne rozważania zmącił naczelnik jednej z grup więźniów, gruziński oficer, również więzień, Jaszwili. „A wiesz, - rzekł do mnie – dziś z nową partią ludzi przywiedli Hilariona [abp. (Troickij) – red.] „Doprawdy?” - zakrzyknąłem. „Tak, tak, w tej chwili przeszukują ich na kompanii chorych”. Mimo, że było już ok. 22 – ej, postanowiłem spotkać się z drogim mi arcybiskupem. Ale przed zakończeniem przeszukania nowych więźniów nikogo ku nim nie dopuszczano. Niedługo myśląc wziąłem do ręki kawałek papieru, jakieś puste druki inwentarzowe i z wyglądem bardzo ważnego posłańca do poleceń specjalnych wszedłem do środka. Na kompanii krzyki, szum, harmider... Przeszukania szły pełną parą. Patrzę uważniej, szukam – jest, siedzi na pryczy w brązowym kaftanie. Gdy tylko mnie zobaczył, od razu rzucił się w ramiona: „ojciec Paweł, ojciec Paweł!”

Następnego dnia władyka uznał za konieczne podzielenie się ze mną wiadomościami z życia Cerkwi, które otrzymał w Jarosławlu, w izolatorze dla więźniów politycznych. Te szczere, codzienne rozmowy z władyką bardzo łagodziły ciężkie obozowe życie.

Nadchodziła Pascha. Wiosenne roztopy spowodowały przerwanie prac przy wyrębie lasu. Z tego powodu bardzo wielu ludzi powróciło do obozu . Tym sposobem baraki przewidziane na ośmiuset więźniów musiały pomieścić ich jeszcze ponad tysiąc. Klub, w którym się spotykaliśmy, został zamknięty, dodano prycze i przekształcono w kolejny barak – noclegownię. W innych barakach prycze piętrowe przerabiano na dwupiętrowe. Tak ciężka sytuacja podsycała w nas pragnienie, by odprawić świąteczne nabożeństwo. „Jak to tak –myślałem – mimo tego, że nawet przedrzeć się przez tłum, porozmawiać w gąszczu ludzi trudno, jak w takich warunkach mimo wszystko nie zaśpiewać „Christos Woskriesie” w paschalną noc? Postanowiłem przygotować do tego grupę przyjaciół. Przeprowadziłem rozmowy z dobrodusznym bp Nektariuszem (Trezwinskim), bp Mitrofanem (Griszynym), bp Rafaiłem (Gumilewskim) i bp Gawriłem (Abalnikowym). Ale zaproszeni podzielili się na dwie grupy. Za nabożeństwem w położonej na tyłach baraków niedokończonej piekarni, w której zamiast drzwi i okien były tylko otwory, opowiedzieli się abp Hilarion i bp Nektariusz. Druga grupa biskupów postanowiła odprawić nabożeństwo w swoim baraku, na najwyższej pryczy, pod samym sufitem, w sąsiedztwie pomieszczenia dowództwa kompanii. Ja postanowiłem odśpiewać paschalne nabożeństwo z pierwszą grupą, nie w baraku, lecz poza nim, aby chociaż w tych podniosłych chwilach nie słyszeć przekleństw.

Nadeszła Wielka Sobota. Więzienne podwórze i baraki były zapełnione ludźmi powracającymi z robót przy wyrębie lasu. Nieoczekiwanie stanęła przed nami kolejna przeszkoda – komendant wydał rozkaz, aby, poczynając od godziny 20.00, nikogo nie wypuszczać z baraków, nawet rozmów na temat Paschy być nie może... Nikomu nie wolno było wychodzić, nie mówiąc już o wędrowaniu po innych kompaniach. Mimo tego powtarzałem swojej grupie, że nie bacząc na ten zakaz spróbujemy odprawić nabożeństwo w piekarni. Trochę po 23 – ej poszedłem przede wszystkim do baraku, w którym mieszkał władyka Nektariusz. Śmiało wszedłem do środka, ale drogę przegrodził mi dyżurny więzień. „Nie wolno wpuszczać nikogo z innych baraków!” Zastygłem w niezdecydowaniu. Tymczasem władyka Nektariusz był gotów. „Już, już, zaraz” – powiedział do mnie. Udałem się więc do władyki Hilariona. Wszedłem śmiało do baraku, przeszedłem obok stróża, który na szczęście okazał się nieco znajomy: „Bardzo proszę, szybciej róbcie, co macie robić i wychodźcie. Nie wolno, rozkaz zabrania”. Skinąłem w jego stronę głową i podszedłem do śpiącego abp Hilariona. Stuknąłem go w but, władyka lekko się podniósł. „Już czas” – szepnąłem. Cały barak spał. Obok, za rogiem, oczekiwał władyka Nektariusz. Przyłączyliśmy się do niego i cichutko, gęsiego, skierowaliśmy się na tył baraków, gdzie znajdowała się nasza upatrzona piekarnia. Umówiliśmy się, by nie iść wszyscy naraz, lecz po cichu przemykać się pojedynczo. Udało się nam niepostrzeżenie dotrzeć do środka, po czym wybraliśmy ścianę, która najlepiej zasłaniała nas przed ewentualnymi spojrzeniami ludzi na ścieżce. Prawie przykleiliśmy się do niej plecami. Z lewej - władyka Nektariusz, z prawej władyka Hilarion, ja pośrodku. „Proszę zaczynać” – rzekł władyka Nektariusz. „Jutrznię?” spytał mój towarzysz z prawej. „Nie, wszystko tak, jak trzeba, po kolei, zaczynając od połunoszcznicy [nabożeństwa północy - przyp. tłum.] - powiedział Nektariusz.

„Błogosławiony Bóg nasz...” cicho szepnął władyka Hilarion. Zaczęliśmy służyć połunoszcznicę, odśpiewywać „Falami morza” (Wołnoju morskoju). I bardzo dziwnie w naszych sercach rozbrzmiewały te słowa: „Tego, który niegdyś pokrył falami morza prześladowcę – dręczyciela...” i cała tragedia z faraonem - prześladowcą, szczególnie w tej sytuacji, była odczuwana przez nasze serca, jak nigdy dotąd, bardzo ostro. Białe morze pokryte lodem, belki przeznaczone na podłogę, na których staliśmy, jakby na podwyższeniu klirosu [chóru – przyp. tłum], strach, że strażnicy mogą nas zauważyć, zakaz komendanta – a serce biło radością, że pomimo tego nabożeństwo się odbywa.

Odśpiewaliśmy połunoszcznicę, abp Hilarion błogosławił rozpoczęcie jutrzni. „Niech zmartwychwstanie Bóg i rozpierzchną się jego wrogowie...” – wyszeptał raczej niż powiedział, wpatrując się daleko w nocną mgłę. Zaśpiewaliśmy Christos woskriesie. „Płakać czy śmiać się z wielkiej radości?” – pomyślałem sobie i w odpowiedzi aż chciało się mocniej wydobyć z siebie cudowne irmosy kanonu Zmartwychwstania, ale przeważyła ostrożność. Zakończyliśmy jutrznię. „Chrystus zmartwychwstał” – rzekł abp Hilarion i wszyscy padliśmy sobie w objęcia. Władyka wypowiedział odpust [modlitwę rozesłania – przyp. tłum] i udał się do baraku. Biskup Nektariusz wyraził jeszcze chęć odprawienia czasów z obiednicą [godzin kanonicznych z liturgią słowa – przyp. tłum], więc zrobiliśmy to we dwójkę, tylko tym razem ja byłem celebrującym, zaś władyka śpiewał. Sam tak postanowił, bowiem znał wszystkie teksty modlitw i paremii (czytań lekcji biblijnych – przyp. tłum) na pamięć.

Nazajutrz odsłużyliśmy razem z bp Nektariuszem we dwóch, chodząc po obozowej ścieżce. Atmosfera kolejnego dnia również okazała się bardzo radosna.

To skromne nabożeństwo paschalne pozostało w pamięci władyki Hilariona. W owym roku, 1926, w grudniu, kończył mu się wyrok, był nawet już przewieziony z Sołowków na brzeg, później bowiem (z powodu zimy – przyp. tłum) żegluga byłaby już niemożliwa.

W grudniu otrzymałem od niego list: „Koło fortuny przekręciło się ponownie, znowu wracam na Sołowki”. Rzeczywiście, z Moskwy przyszło powiadomienie o przedłużeniu zesłania jeszcze na trzy lata. Władyka żartował: „Zostałem jeszcze raz w tej samej klasie”.

W roku 1927, w maju, pisał do mnie: „Wspominam ubiegłoroczną Paschę. Jakże uroczyście ją wtedy odświętowaliśmy.” 28 grudnia 1929 roku abp Hilarion, znajdując się w jednym z więzień etapowych, odszedł do Boga, Który może i w godzinie najcięższych prób „słabych przepasać siłą Świętego Ducha” i nadzieją na ostateczne zwycięstwo dobra i sprawiedliwości.


Na podst: „Ionińskij Listok”, wydanie paschalne Monaster świętego Jonasza Kijów, 2000.

tłum. ks. M. Synak