ks. Mariusz Synak

Kronika odnalezienia relikwii św. patriarchy Tichona

      O Świętym Tichonie, Patriarsze Moskiewskim i Całej Rosji (zm. 25 marca /7 kwietnia 1925)




Jednym z licznych tajemniczych epizodów z życia Cerkwi w czasach władzy radzieckiej był los trumny z ciałem Patriarchy Tichona. Krążyło kilka wersji, które dalece różniąc się od siebie z pewnością nie pomagały, a wręcz powodowały zamieszanie w planowanych poszukiwaniach ciała świętego.
Mówiło się, że w roku 1927, po zamknięciu przez władzę radziecką Dońskiego monasteru, funkcjonariusze CzeKa (Służby Bezpieczeństwa) wydobyli z mogiły spoczywające w Małym Dońskim Soborze ciało Patriarchy i spalili w krematorium. Według innej wersji św. Tichon został ponownie pochowany (za zgodą CzeKa) przez braci monasteru na Niemieckim Cmentarzu w Moskwie. Kolejna wersja mówiła, że mnisi w tajemnicy ponownie pogrzebali ciało na terenie Dońskiego monasteru.
To, że ciało Patriarchy mogło zostać spalone, nie dziwiło nikogo. Nienawiść władzy radzieckiej była tak wielka, że w gazecie "Izwiestija" na liście wrogów nowej władzy Patriarcha znajdował się na pierwszym miejscu.
Przeświadczenie o tym, że ciała św. Tichona nie ma w mogile, było na tyle duże, że metropolita Mikołaj (Jaruszewicz) w roku 1948 celebrujący w Małym Dońskim Soborze panichidę w intencji zmarłego wypowiedział takie słowa: "Modliliśmy się teraz tylko nad jego mogiłą. Ciała tu nie ma".
Istniały mocne podstawy, by tak sądzić, bowiem w roku 1932 samozwańczy metropolita Wwiedienski celebrował Liturgię w szatach, w których mieszkańcy Moskwy bez trudu rozpoznali szaty Patriarchy Tichona, te same, w których go pochowano. Powszechnie sądzono, że omoforion, sakkos, epitrachilion (części stroju biskupa) - charakterystycznej, pięknej roboty były wykonane w fabryce Ołowianisznikowa w jedynym egzemplarzu - specjalnie dla Patriarchy. Warto zaznaczyć, że w cerkiewno - archeologicznym oddziale Moskiewskiej Akademii Teologicznej znajdują się szaty, których używał Wwiedienski. Rzeczy te po wojnie, jakimiś tajemniczymi drogami ponownie stały się własnością Cerkwi Prawosławnej, została również potwierdzona ich autentyczność i przynależność do zmarłego Patriarchy.
W maju 1991 roku Doński monaster rozpoczął nowe życie. Powrócili mnisi, rozpoczęły się regularne nabożeństwa. Jedną z pierwszych rzeczy, o które prosili bracia monasteru, było błogosławieństwo namiestnika - patriarchy Aleksego II na poszukiwanie ciała św. Tichona.
Dobrą ku temu okazją wydawał się świętowany wkrótce potem jubileusz 400 - lecia monasteru i oczywiście związany z nim remont Małego Soboru. Niestety, mimo wielkiego pragnienia przystąpienia do poszukiwań, ogrom pracy przy renowacji i odbudowie klasztornych budynków przesuwał te poszukiwania na plan dalszy.
18 listopada 1991 roku, dwa tygodnie po zakończeniu remontu, w soborze dokonano podpalenia. Rozbijając okno, złoczyńcy wrzucili nieopodal mogiły Patriarchy bombę z mieszanką zapalającą. Ogień był tak intensywny, że w kilka minut wypaliło się prawie całe wnętrze dopiero co wyremontowanej świątyni. I tylko cud uratował ją od pełnego zniszczenia - jakaś kobieta z okien swego mieszkania spostrzegła sam moment wybuchu i natychmiast powiadomiła straż pożarną. I jeszcze jedna rzecz, która niewątpliwie przyczyniła się do uratowania cerkwi - tego dnia podczas Boskiej Liturgii Bóg natchnął celebrujących hieromnichów, by przygotowali Zapasowe Dary (Zapasnyje Dary - Św. Dary, które przechowuje się na ołtarzu na wypadek potrzeby Komunii chorego lub w przypadku odprawiania Liturgia Uprzednio Poświęconych Darów) pozostawiając je na ołtarzu. Wcześniej nigdy tego nie czyniono. Część refektarzowa świątyni wypaliła się doszczętnie, z wyjątkiem czterech cudotwórzych ikon. Ale największym zaskoczeniem był fakt, że szalejące płomienie nie przekroczyły bariery ikonostasu, pozostawiając część ołtarzową nietkniętą. Wyglądało to tak, jakby niewidoczna ściana zagrodziła drogę żywiołowi (ślady tego były widoczne jeszcze kilka miesięcy potem, sam widziałem - przyp. mój, ks. M.) Eksperci straży pożarnej nie mogli zrozumieć, w jaki sposób buchające, niszczące wszystko płomienie, dochodząc do części ołtarzowej zatrzymały się. Zgodzili się z wyjaśnieniami, że powodem tego były najprawdopodobniej Zapasowe Dary, ale w dalszym ciągu nie potrafili tego zrozumieć.
Mimo wielkich zniszczeń świątyni dzień 18 listopada z perspektywy czasu okazał się jednym z zaskakujących dni w Bożym planie. Dał początek ponownemu remontowi soboru, w czasie którego dokonano upragnionego odkrycia - odnaleziono ciało św. Tichona. Również sama data - dzień 18 listopada (5 listopada starego stylu) był dniem bezpośrednio odnoszącym się do omawianych wydarzeń. Właśnie wtedy w cerkwi Chrystusa Zbawiciela patriarszy los (wybór kandydata dokonał się drogą losowania) wypadł na św. Tichona.
W dzień święta Spotkania Pańskiego, późnym popołudniem, po zakończeniu molebna ku czci świętego Tichona, przystąpiono do poszukiwań. O ich rozpoczęciu wiedziało tylko kilku ludzi - namiestnik monasteru patriarcha Aleksy II oraz dwaj starcy- archimandryta Cyryl z Ławry świętego Sergiusza pod Moskwą oraz archimandryta Jan (Kriestiankin) z Pskowo - Pieczerskiego monasteru. Pracami kierował Siergiej Alieksiejewicz Bieliajew, znany naukowiec, ten sam, który brał udział w odnalezieniu relikwii świętego Ambrożego z Optiny, prowadził również wykopaliska w Chersonesie i w Diwiejewo. Warto zaznaczyć, że to Siergiej Alieksiejewicz był najbardziej ze wszystkich przekonany, że relikwie św. Tichona spoczywają właśnie w Małym Soborze. Tym bardziej, że - jak sam zaznaczył - dotarły do niego relacje świadków, którzy twierdzili, że szaty liturgiczne, których używał fałszywy, samozwańczy metropolita Wwiedienski, nie były jedynym egzemplarzem. U Ołowianisznikowa przygotowano aż trzy takie komplety.
Po zdjęciu marmurowej, mocno opalonej płyty nagrobnej i zagłębiwszy się na około trzydzieści centymetrów w głąb grupa poszukiwawcza natknęła się na masywną marmurową płytę z napisem: "Jego Świątobliwość Tichon, Patriarcha Moskiewski i Wszech Rusi". Rozpoczęto dalsze poszukiwania kopiąc coraz głębiej i głębiej. Na głębokości metra natknięto się na kamienne sklepienie znajdującej się poniżej piwnicy. Mimo wielkiego wysiłku pracowano bez przerwy, bez wytchnienia. Oczyściwszy całe sklepienie wyjęto z niego kilka kamieni, a w powstały otwór opuszczono zapaloną świecę. I co się okazało? W pomieszczeniu, w którym powinna spoczywać trumna, oprócz kłębów pajęczyny i kilku kamieni nie było nic więcej. Zaczęły się potwierdzać najgorsze przypuszczenia. Nie było nawet cząstki relikwii, nawet kawałeczka trumny, który mogli pozostawić funkcjonariusze CzeKa podczas wyciągania jej z niszy.
Po chwili konsternacji nadszedł czas na chłodne refleksje. Postanowiono mimo wszystko zbadać krótsze boki piwniczki. Nieoczekiwanie sonda o długości dwóch metrów zupełnie swobodnie przeszła w przód i w tył pomieszczenia. To samo powtórzyło się przy sondzie ośmiometrowej. Wtedy kopiący zrozumieli, że to nie piwniczka, przeznaczona dla trumny, lecz część systemu grzewczego. Korytarz pełnił funkcję kaloryfera z przebiegającymi przezeń rurami, po którym przechodziło niegdyś gorące powietrze z położonego gdzieś poniżej pieca. W taki sposób ogrzewano wiele starych cerkwi.
Gdy rozkopano i oczyszczono kaloryfer, zauważono, że część znajdująca się bezpośrednio pod marmurową płytą wygląda inaczej niż reszta kanału. Cegły zostały tu położone starannie, dokładnie połączone mocnym cementowym roztworem. W innych miejscach cegły były zmurszałe, połączone starą, wapienną zaprawą. Ale najważniejsze, że przebiegająca przez kanał rura spoczywała nie na jego dnie, lecz na dużej betonowej płycie. Betonowej! A więc ktoś tu niedawno był!! Czy to dowód na to, że dalsze poszukiwania mogły okazać się bezowocne?
W grupie poszukiwawczej zaczęły rodzić się wątpliwości - czy kontynuować poszukiwania w tym miejscu, czy może, zgodnie z jedną z wielu przedstawianych przez świadków hipotez, szukać niszy z trumną około pięciu metrów dalej, w kierunku innego okna. Różnica zdań okazała się znaczna. Postanowiono odłożyć pracę do następnego dnia.
Nazajutrz grupa poszukiwawcza zjawiła się u patriarchy dokładnie informując go o wszystkim. Po kilku pytaniach i szczegółowych wyjaśnieniach Jego Świątobliwość błogosławił kontynuować poszukiwania w dotychczasowym miejscu.
Z każdą godziną poszukiwań, przy starannych oględzinach miejsca wykopu, nadzieje rosły - jeśli by czekiści zniszczyli mogiłę, to wątpliwym jest, by tak starannie odbudowali kaloryfer. Zaczęto się domyślać, że to sami mnisi pochowali Patriarchę znacznie głębiej, a dla ochrony trumny pozostawili rurę, położoną - na pierwszy rzut oka - w dotychczasowej pozycji.
Praca trwała. Po dwóch dniach wytężonych wysiłków oczom poszukiwaczy ukazała się kolejna nisza, tym razem ta, w której spoczęło ciało. Była to konstrukcja niespotykanie mocna, wytrzymała, do której można było przeniknąć z wielkim trudem. Wtedy stało się jasnym, dlaczego do samego pogrzebu w Małym Soborze została dopuszczona tylko niewielka grupa zaufanych biskupów - prawdopodobnie już wtedy cała konstrukcja była przygotowana na złożenie trumny, mając ją chronić przed przewidywanym świętokradztwem.
Z wierzchu piwniczka była pokryta ogromną płytą. Na szczęście dla grupy poszukiwawczej, płyta ta podzielona była na kilka wielkich kamiennych elementów, każdy wagą około 400 kg. Podniesiono jedną z płyt, opuszczono do wnętrza świecę. Światło padło na dębową trumnę, świetnie znaną poszukiwaczom z relacji wielu świadków. Na wieku leżała marmurowa tabliczka z napisem: "Patriarcha Moskiewski i Całej Rosji Tichon", podany był również rok i dzień intronizacji oraz śmierci.
Natychmiastowy telefon - wiadomość ta dotarła do Jego Świątobliwości Aleksego II. Była północ. Dopiero co zakończyły się obrady Świętego Synodu, dlatego patriarcha przyjechał już po około dwudziestu minutach. Witano go świątecznym biciem dzwonów, które tej szczególnej nocy brzmiały jak na Paschę. Był dzień 19 lutego 1992 roku.
Po kilku dniach, 22 lutego, do monasteru przybył Patriarcha, członkowie Synodu, starcy - ojcowie Cyryl i Naum. Ojciec Jan nie mógł przybyć z powodu choroby.
Gdy podniesiono silnie zmurszałe wieko trumny, oczom wszystkich ukazało się ciało św. Tichona pokryte purpurową patriarszą mantią (płaszczem).
Po kilku dniach członkowie komisji zajmującej się poszukiwaniami relikwii świętego zgodnie z tradycją obmyli ciało, przyodziali w nowe patriarsze szaty (te wyjęte z grobu oddano do renowacji) i złożyli do specjalnie przygotowanej do tego celu ozdobnej trumny - relikwiarza.
Pomimo tego, że w pomieszczeniu, w którym znajdowała się trumna, panowała stuprocentowa wilgotność, ciało Patriarchy po 67 latach pozostawało prawie nietknięte. W pełni zachowała się prawa ręka, większa część tułowia, część nóg, włosy, broda i wszystkie kości. Znamiennym wydaje się fakt, że jedna z drogocennych panagii Patriarchy (wizerunek Marki Bożej, noszony na piersiach jako symbol godności biskupiej), wykonana z kości, zmurszała zupełnie, pozostawiając po sobie tylko srebrną oprawę. Zachowały się również szaty Patriarchy, czotki (różaniec), Wielki Patriarszy Paraman (element szat), paramanne krzyże- patriarszy i mniszy, krzyżyk, wiszący na szyi, drogocenna panagija, ofiarowana świętemu Tichonowi przez duchowieństwo i wiernych diecezji Jarosławskiej. Zachowała się również wierzbowa gałązka (Patriarchę chowano w Niedzielę Palmową) oraz flakonik z pachnącym różanym olejkiem, którym nacierano ciało.

Tak pokrótce wygląda historia odnalezienia relikwii świętego Tichona (Bieliajewa), Patriarchy Moskiewskiego i Wszech Rusi. Powyższy tekst sporządzono opierając się na wspomnieniach członka grupy poszukiwawczej, hieromnicha Tichona (Szewkunowa), zamieszczonych w specjalnym wydaniu periodyka "Grad - Kiteż" Nr 4 (9)/1992, wydanym staraniem Dońskiego monasteru w Moskwie i redakcji wspomnianej gazety.



Święty Patriarcho Tichonie, módl się za nas do Boga!