o. Jarosław Makal
Praca dziennikarza to służba Cerkwi
Jak pisać o Cerkwi?
– odpowiada diakon Jarosław Makal – dr inż., wykładowca akademicki, członek Bractwa św. św. Cyryla i Metodego, współpracownik redakcji m.in. „Przeglądu Prawosławnego”, „Wiadomości PAKP”, „Aniołka”.
Praca dziennikarza to służba Cerkwi
Właściwie już w postawionych pytaniach można znaleźć zalążki odpowiedzi.
Przede wszystkim uważam, że dziennikarz prawosławny powinien się mocno odróżniać od swojego świeckiego odpowiednika. Inny jest bowiem cel życia, a więc i pracy świadomego „ortodoksa”. Nie goni on za sławą, karierą, nie stara się być za wszelką cenę osobą medialną, rozpoznawalną w wielu środowiskach; innymi słowy – stawia swoje „ja” na ostatnim miejscu. Jego praca to służba w Cerkwi, podobna do roli innych jej członków. A Cerkiew jest Ciałem Chrystusa.
Jeśli popatrzymy na Pismo Święte przez pryzmat współczesnego człowieka, to możemy pokusić się o stwierdzenie, że pisali je ludzie, którzy już wtedy spełniali rolę kronikarza, pisarza, a nawet dziennikarza. Nie unikali oni tematów trudnych ani bulwersujących. Opisywali życie takim, jakie ono było. Ale był w tym jeden cel, i widzimy go dzisiaj bardzo wyraźnie. Z jednej strony pokazanie człowieka w całej jego naturze, z dobrymi i złymi cechami, a z drugiej – miłości Boga do ludzi, pomimo ich występków i grzechów. Jako przykład może nam posłużyć początek Ewangelii św. Mateusza, gdzie udowadnia się pochodzenie Jezusa Chrystusa z rodu Dawida. Byli w nim ludzie pobożni, święci, jak też złoczyńcy i rozpustnicy. Po co nam jest ta wiedza? Święci ojcowie Cerkwi wyraźnie wskazują, że poprzez takie pochodzenie Chrystus miał pełną naturę ludzką, z dobrymi i złymi genami. I taką naturę uświęcił swoim życiem, mękami, śmiercią i zmartwychwstaniem. Pokazał tym samym każdemu człowiekowi, że zbawienie jest dane wszystkim.
O Cerkwi trzeba pisać z punktu człowieka wierzącego, a więc z miłością do Boga i do ludzi. Rozumiem, że najbardziej bulwersują sprawy bolesne, ale te nie powinny być ukazywane jako sensacja, w stylu brukowca. Jeśli już, to jako wyraz bólu i troski. To oznacza, że nie wolno opisywać wszystkiego w detalach, lecz jedynie zasygnalizować problem (jak na spowiedzi, np. zgrzeszyłem, bo ukradłem, ale nie tłumaczę szczegółów). Złym doradcą są emocje ludzkie. Lepiej się dwa razy zastanowić. Jak się bowiem będzie czuł autor informacji, jeśli się dowie, że ktoś po jej przeczytaniu odszedł od Cerkwi?
Pisanie bądź niepisanie o pewnych sprawach zależy od celu, który chcemy osiągnąć. A ten powinien być jednoznaczny. Zanim napiszemy o kimś cokolwiek, zadajmy sobie pytanie, czy nie wyrządzimy mu krzywdy, nawet niechcący. Nie należy pisać o wszystkim – bo po co? Dla sensacji, dla zwiększonego nakładu czy większej liczby wejść na stronę? To jest zwykle krótkotrwały efekt. Do uzyskania prawdziwego poziomu i uznania środowiska potrzebna jest rzetelna praca i obiektywna informacja. Dochodzimy tutaj do kolejnego pytania: Czy konieczna jest w świecie prawosławnych mass mediów duchowna cenzura?
Pierwsza cenzurą powinno być sumienie dziennikarza, aktywnie działające już przy wyborze tematu, informacji i sposobu jej podania. Nie mamy zbyt wielu osób wykształconych zawodowo i jednocześnie rozwiniętych duchowo, za to wszędzie są młodzi ludzie pełni chęci, zaangażowania, zapału do „odkrywania” rzeczywistości, przekonani do „naprawy” ułomnych cech ludzi. Czy powinni oni pisać swoje opinie, spostrzeżenia i upubliczniać własne poglądy? Na pewno tak, ale… w naszej tradycji cerkiewnej niezbędny jest tzw. opiekun duchowy, który poprzez wspólną modlitwę, spowiedź, Eucharystię (Priczastije) oraz częste rozmowy stymuluje duchowy rozwój i prawidłowe ukształtowanie działalności ludzi, stowarzyszeń, bractw cerkiewnych. Pełni on rolę sumienia wtedy, gdy brakuje wiedzy, doświadczenia i ducha. Każdy ma prawo popełnić błąd, ale każdy ma też obowiązek jego ponownego uniknięcia. Piszę tu o ludziach młodych, bo cechuje ich często niewielkie doświadczenie życiowe i brak zdolności przewidywania konsekwencji.
W każdym wydawnictwie jest osoba lub zespół, który zatwierdza materiały do opublikowania. To jest swego rodzaju cenzura i nikt rozsądny nie domaga się jej zniesienia. To na tym etapie kształtuje się profil wydawnictwa, jego rola społeczna. Dzięki temu ma ono swoich zwolenników i, oczywiście, przeciwników. Zupełnie inaczej bywa w szeroko pojętym Internecie. Tutaj każdy może pisać, co tylko chce, i to zachowując anonimowość. Ale Bóg zna każdego z nas i to przed Nim będziemy zdawać relację z naszych uczynków. W portalu pracują konkretni ludzie i – według mnie – wzorem czasopism i gazet, powinny tutaj być osoby pełniące funkcję redaktorów. Redaktor decyduje o zamieszczeniu informacji. To zrozumiałe, że nie może on posiadać wystarczającej wiedzy z każdej dziedziny, ale w dobie Internetu przesłanie materiału do konsultanta opóźni publikację najwyżej o jeden dzień. Ma to szczególne znaczenie w przypadku tłumaczeń z innych języków. Podam tutaj pewien przykład: znane wydawnictwo prawosławne wydało tekst akatystu Zwiastowania Bogurodzicy w tłumaczeniu na język polski. W pierwszym ikosie zdanie: „Radujsia, jejuże klatwa isczezniet” przetłumaczono na: „Raduj się, dla Której klątwa zniesiona”. Pozornie niby jest dobrze, ale w rzeczywistości jest to wyrażenie błędnego nieprawosławnego dogmatu o niepokalanym poczęciu Bogurodzicy. Powinno być: „Raduj się, (przez) Którą klątwa (została) zniesiona”.
Z prawosławnych mediów chciałbym się dowiadywać o wydarzeniach z życia Cerkwi, poczynając od spraw parafialnych, poprzez pracę organizacji, stowarzyszeń, a kończąc na informacjach ogólnocerkiewnych. Oczekuję na solidnie opracowane materiały historyczne, wartościowe kazania i wypowiedzi autorytetów. Nie przepadam za plotkami ani sensacjami, tym bardziej że w Polsce jesteśmy mniejszością religijną. Swoje przysłowiowe brudy powinniśmy prać we własnym domu, a nie wywlekać je na forum publiczne.
Słownictwo w prawosławnych mediach musi być inne niż gdzie indziej. Bardzo ostrożnie trzeba używać terminologii Kościoła rzymskokatolickiego, bo często nie definiuje ona poprawnie prawosławne pojęcia. Wyznaję zasadę, że oficjalne nazwy trzeba przytaczać w ich oryginalnym brzmieniu, np. Polski Autokefaliczny Kościół Prawosławny, natomiast w języku potocznym należy używać jak najwięcej słów z terminologii prawosławnej, tj. cerkiew, pokajanie (zamiast „pokuta”), miropomazanie (zamiast „bierzmowanie”), kapłan (zamiast „ksiądz”), archimandryta (zamiast „przeor”), mitrat (zamiast „infułat”), wieczernia (zamiast „nieszpory”), mnich (zamiast „zakonnik”) itd. Wiedząc, że również osoby nieprawosławne korzystają z naszych źródeł, we wskazanych przypadkach można przy pierwszym użyciu dodać wyjaśnienie, np. miropomazanie (w Kościele rzymskokatolickim namaszczenie Krzyżmem św.), ale dalej wstawiać wyłącznie naszą terminologię. Wydaje mi się, że prawosławni, którzy nagminnie posługują się obcymi nam terminami, nie mają poczucia wartości swojej wiary i chcą koniecznie udowodnić, że też jesteśmy Kościołem, mamy podobną tradycję i wierzymy w tego samego Boga. Czy to jest dobra postawa? Naszą Cerkiew założył Chrystus i jest jej Głową. Zachowujemy zasady wiary od prawie dwóch tysięcy lat. Nie powinniśmy się tego wstydzić. Niech inni, nawet jeśli są w większości, to udowadniają, bo my naprawdę nie musimy tego robić.