Irina z Moskwy

Jak być i pozostać sobą?*

Deszcz. Nawet nie deszcz, ale majowa ulewa. Czekam na przystanku na autobus, wbiłam się w tłum współtowarzyszy bez parasoli. Mój samochód jest w naprawie. Widzę, jak chłopak stojący przede mną zaczyna pisać smsa.


„Co robisz wieczorem? Czy chciałabyś pójść...”

Ciekawe, dokąd – do kina, do klubu?

„Chciałabyś pójść na...”

Hmm, dokąd można pójść „na”? Na wystawę? Wieczorem? Na spacer? Nie, brzmi śmiesznie.

„…na nadbrzeżną promenadę, potańczyć?”

Co za romantyka! No proszę, i ciekawe, na jakich promenadach u nas się tańczy?

Chłopak w tym czasie skasował smsa. No i po co było to robić? Chciało mi się krzyknąć mu do ucha, aby był bardziej śmiały. Na wszelki wypadek zakrywam usta dłonią, jakbym ziewała, żeby przypadkowo nie krzyknąć. Różnie może być – jestem człowiekiem żywiołowym, emocjonalnym. Chłopak jest sympatyczny, wysoki, tak na oko do 25 lat. Znowu pisze. Zwykle nie czytuję cudzych smsów, ale tym razem nie potrafię się powstrzymać i strzelam oczami w bok.

„Cześć, co porabiasz jutro wieczorem?”

No, w sumie też nieźle. Więc, jak się okazuje, jesteś dyplomatą. Też chciałabym otrzymać takiego smsa. Podjeżdża mój autobus. Siadam obok okna, chłopak nieoczekiwanie podnosi oczy i uśmiecha się do mnie. W odpowiedzi również się uśmiecham, ale dopuszczam myśl, że ten uśmiech nie jest przeznaczony dla mnie, lecz dla tamtej, którą zaprasza na promenadę na tańce. Chciałabym być na jej miejscu. Twarz chłopaka odpływa. Tacy chłopcy już pewnie nie są dla mnie. Mam 32 lata.

Od przystanku autobusowego do domu – pięć minut. Już prawie cały rok mieszkam sama, rodzice przenieśli się na wieś, na świeże powietrze. Oboje są na emeryturze, uczciwe odpracowali swoje (mama i tato są lekarzami). Ludzie ich szanują. Regularnie odpowiadam na uprzejme telefony, gdy pod numer domowy dzwonią znajomi rodziców lub byli „szczególni” pacjenci. Pamiętam rozmowę rodziców z naszą sąsiadką, jeszcze przed przeprowadzką na daczę.

– A co tam, niczego nam nie potrzeba, świeże powietrze, cisza, dalej od Moskwy. Teraz mieszkanie w Moskwie stało się nieznośne – to mama.

– I dobrze. Czas odpocząć. Wnuki wychowywać – to sąsiadka.

W tym czasie znajduję się w pokoju obok i wszystko świetnie słyszę. A może właśnie wszystko to po to, abym słyszała?

– Taka udana dziewczyna. Ślicznotka. I cały czas sama. Wybredne jakieś te dzisiejsze – kontynuuje sąsiadka.

– Ale ona u nas cały czas tylko się uczyła i uczyła – to znowu mama, jak gdyby mnie broni. – Nigdzie nie chodziła.

– Ale to ty ją wychowałaś jak purytankę, a teraz czegoś od niej wymagasz – to tata. Próbuje rozładować sytuację, śmieje się. – Niech żyje sobie na szczęście. I dla niej ktoś się znajdzie.

Ktoś? Nie jest mi potrzebny „ktoś”. Potrzebny jest „mój” człowiek, którego postaram się uczynić szczęśliwym, a on mnie. Abyśmy zgadzali się w rzeczach najważniejszych, dlatego że na tym wszystko się buduje, a przynajmniej ja tak uważam.

Spokojny wieczór, jutro mam wolne. Pójdę do klubu fitness, jak zawsze, i spotkam się z jedyną, jak na razie, niezamężną koleżanką. Pójdziemy do kina albo do Parku Gorkiego, będziemy sobie gadać i gadać... Katia niedawno się rozwiodła, nie ma dzieci i na razie wpływamy na siebie pozytywnie. Ona stęskniła się za wolnością i jej optymizm mi się udziela. Katia nawet jest rok starsza ode mnie, jest sama i nic sobie z tego nie robi, cieszy się życiem. A cała reszta moich koleżanek jest już zamężna, mają dzieci. Szczerze – trochę czuję się z nimi nieswojo, one mają swoje zainteresowania, inne życie, i ja ze swoją samotnością do tego życia nie pasuję.

Jak zwykle, zaglądam do Internetu na strony służące do zawierania znajomości, gdzie wiszą moje ogłoszenia. W moim profilu nie mam ani jednej fotografii w bikini. Nie potrzebuję mężczyzny, który da się na to złapać. Mimo wszystko tak naiwnie wierzę, że znajdzie się ten, kto będzie w stanie mnie pokochać i przyjąć mój wewnętrzny świat. A na zdjęciach prezentuję się nawet niczego sobie. Wszystkie zdjęcia są zrobione w studiu, profesjonalnie. I otrzymuję dużo listów, między innymi z propozycjami wyjazdu: „na szaszłyk, do sauny, do domu z kominkiem za miastem” itd. i wszystko to mimo faktu, że na moim profilu napisane jest czarno na białym: „Intymnych stosunków nie proponować. Bardzo proszę, abyście odnieśli się do tego zdania poważnie, w ten sposób oszczędzicie czas i wasz, i mój”.

Dziś miała miejsce krótka wymiana maili z przyjemnym (sądząc po fotografii) mężczyzną w moim wieku. Pisze tak:

On: Cześć, można na „ty”?

Ja: Proszę nawet nie próbować. 

On: Dobrze, nie będę. Po prostu, zwykła ciekawość, czy stosunki intymne w czymś nie dogodziły? Wydawałoby się, dorosła już dziewczyna, ma pojęcie, jak i co...

Ja: Eee...Tłumaczę. Jestem wychowana surowo, powiedzmy tak. Powiem to jeszcze raz, inaczej – mam swoje zasady w życiu, z których zwykle nie rezygnuję. Rozbioru logicznego tej myśli już nie będę przeprowadzać, mam nadzieję, że odpowiedziałam na Pana pytanie.

On: Oczywiście, odpowiedziała Pani. Ciekawi mnie jeszcze, jak brzmi ta zasada.

Ja: Cóż, wydaje mi się, że nie usłyszy Pan niczego nowego – cóż, dla mnie seks przed ślubem jest niedopuszczalny.

On: Czy nie boi się Pani bardzo silnego rozczarowania (przyczyn może być co najmniej dziesięć)?

Ja: Dziękuję za wykazaną troskę, nie pierwszy rok żyję i jakichś szczególnych nadziei nie żywię, dawno już zdjęłam różowe okulary i mogę Panu wymienić setki przyczyn załamania. Ale załamania się nie boję, wie Pan, w ciągu kilku lat zdążyło się pojawić przyzwyczajenie. C'est la vie – nie, to nie. To znaczy nie dane nam tak.

On: Bardzo łatwo jest poświęcać coś, nie znając do końca wartości tej ofiary. Ale bycie ślepym nikomu długo się nie udaje.

Na tym się rozstaliśmy. Ależ to wszystko jest schematyczne!

W moim życiu miałam trzy, wydawało mi się, sytuacje, gdy byłam zakochana. Tak jak to opisują w książkach: dlatego że jest to klasyka stylu – drżysz i dwie godziny wybierasz, co na siebie włożyć, radzisz się koleżanki, potem idziesz na wyznaczone spotkanie, a serce tłucze się w żołądku i trzęsą się nogi. Wszystkie trzy miłości kończyły się ciężkimi, długimi i męczącymi rozstaniami. Dlatego że dla mnie seks przed ślubem jest niedopuszczalny. I to jest jedyna tego przyczyna. Mojej zasady żaden z moich chłopaków nie podzielał. A ja cały czas miałam nadzieję, że będę w stanie ich przekonać, przezwyciężyć ich przekonania, poczuć, że każdy z nich kochał mnie nie „za to”.

Przy wspomnieniach o Kosti do tej pory ściska mi serce i jego obraz tkwi we mnie jak drzazga. Miałam wtedy 29 lat, gdy się poznaliśmy w gościach u wspólnych przyjaciół. Pamiętam naszą rozmowę.

– Kostia, czym się zajmujesz?

– Jestem programistą, nic szczególnego. A ty?

– Jestem stomatologiem.

– Ta-a? To jak w tym dowcipie – zostałaś dentystką, bo chciałaś, aby mężczyźni na twój widok otwierali buzie i długo nie mogli ich zamknąć?

– Prawie tak.

I roześmialiśmy się razem, i po fluidach, które przechodziły między nami, zrozumieliśmy, że będziemy razem. Były to cudowne miesiące, gdy byliśmy razem. Siedzieliśmy w ciemnościach sali kinowej, Kostia brał mnie za rękę, a moje serce topniało jak czekolada w kuchence mikrofalowej. Mój Boże! Co może się równać z uczuciem, gdy obejmuje cię człowiek, którego kochasz i rozumiesz, że uczucie jest odwzajemnione? Chodziliśmy ze sobą rok. Próbowałam coś mu wytłumaczyć, tak jak mogłam, dlaczego dla mnie tak ważne jest wyjście za mąż jako dziewica. Czytałam nawet jakieś wypisy z klasyków. Kostia w odpowiedzi śmiał się, nazywał mnie cudakiem i całował w usta, abym zamilkła. Nasze relacje rozwijały się i stawało się jasne, że logiczny finał tego wszystkiego jest bliski. Lecz o ślubie nie było rozmów i to mnie bardzo mocno bolało. Pojechałam odpocząć do Izraela, nad morze, z kuzynką, gdyż bałam się jechać z Kostią. Musielibyśmy mieszkać w jednym pokoju i być może w jakiejś chwili mogłabym się poddać. Wymienialiśmy się z Kostią listami co dzień. Nie mieliśmy Internetu w hotelu i do McDonalda, gdzie był WiFi, chodziłam jak do pracy. Siostra czekała na mnie na brzegu, pływała, na żarty boczyła się i mówiła, że w McDonaldzie równie dobrze to mogłabym siedzieć w Moskwie i nie warto było dla czegoś takiego lecieć aż tak daleko. I zaczęłam pisać listy do Kosti w hotelu, wieczorami, aby nie tracić czasu w ciągu dnia. Mój Boże! Tak wiele chciałam mu napisać. Moje listy były podobne do rozdziałów powieści. Opisywałam mu swój dzień, myśli, pragnienia, wszystkie małe odkrycia. Pisałam, jak za nim tęsknię, jak wciąż, raz za razem czytam jego listy i o tym, co czuję. Znajdowałam się w innym kraju, ale Kostia był obok. I widziałam, że stoi na brzegu i patrzy na mnie z miłością, gdy wchodziłam do wody. Leżał obok na drugiej połowie łóżka, towarzyszył mi wszędzie.

Odpoczywałyśmy w Eljacie, ale wybrałam kilka dni, aby pojechać do Jerozolimy, aby pomodlić się za nas z Kostią. Podróż udała się fantastycznie. Izrael wspominam teraz z dwojakim uczuciem – to miejsce, gdzie, mimo wszystko, razem z bólem otrzymałam i radość, i raz jeszcze przekonałam się, że Bóg jest realny i że jest obok. Powróciłam z Jerozolimy i pełna wrażeń otworzyłam skrzynkę mailową. Krótki list od Kosti – pisał, że chce być ze mną szczery, że ma do mnie stosunek jak najlepszy i że zrozumiał, że musi ode mnie odejść. „Jesteś dla mnie zbyt dobra. Czy brzmi to banalnie? Napisana prawda może okazać się najgorszym banałem. Niestety, zbyt się różnimy w kwestiach najważniejszych. Nie mogę walczyć z Twoim Bogiem. Jest mimo wszystko silniejszy ode mnie. Słuchasz go, a nie stojącego obok Ciebie człowieka”.

Myślę, że o szczegółach tego, co działo się ze mną po tym liście, nie muszę pisać. W jakiejś chwili nawet znienawidziłam Boga i prawosławie, ku któremu po wielkich bólach zwróciłam się, będąc nastolatką. Tak uczy moja wiara, że stosunki intymne przed ślubem to grzech. Krótko i jasno. I teraz, za sprawą prawosławia, straciłam Kostię, człowieka, którego kochałam, wokół którego kręcił się cały mój świat. I czym na to sobie zasłużyłam? Nie chcę wiele opowiadać o mojej wierze i skomplikowanej drodze, która mnie do niej przywiodła. Napiszę tylko, że w czasie, gdy byłam nastolatką, zdarzył się ze mną prawdziwy cud i przekonałam się, że Bóg istnieje i że kocha mnie taką, jaka jestem.

Wróciłam z Izraela do Moskwy przepełniona pustką, zdruzgotana i w środku biła się tylko jedna myśl – Boże, jak mogłeś mnie tak zostawić? Tak się starałam, wszystko wypełniałam, pilnowałam swojej czystości do ślubu. Tak kocham Kostię i Ty, Panie, zabierasz go ode mnie? I dosłownie następnego dnia znalazłam w Internecie zadziwiający portal o chronieniu cnoty dziewictwa, którego autorka napisała w sposób bardzo prosty i przenikliwy:

„Moje serce nie jest puste. Nie chcę już więcej oszukiwać swojego serca i wpychać do niego coś na siłę. Chcę w sposób wolny kochać moje ideały i służyć moim głównym celom w życiu – twórczej drodze i wzrostowi duchowemu. I to zupełnie szczerze. A wiecznie narzekającym sceptykom powiem, że nie staram się w taki sposób wynieść się ponad tych, komu w życiu osobistym udało się bardziej niż mi. Moja droga wcale nie jest ani lepsza, ani gorsza niż tych ludzi, którzy mają swoich kochanych mężów czy żony, tworzą rodziny i wychowują dzieci. I nigdy nie odżegnywałam się od pragnienia posiadania rodziny, po prostu na dzień dzisiejszy nie widzę dla siebie tej możliwości. I tak samo, jak nie czynię z tego tragedii, tak samo nie doświadczam z tego powodu zachwytu. Jest to po prostu sytuacja, z którą powinnam się godzić. Za najważniejszy czynnik wszelkich bliskich relacji uważam wzajemne uczucia ludzi. Dlatego wstrętna jest dla mnie myśl o małżeństwie z powodu tego, aby tylko je odfajkować, choć wiele razy miałam możliwość wyjścia za mąż, przy czym za zupełnie dobrych ludzi. W powiedzenie: «pomęczą się, pokochają się» w jakimś stopniu wierzę; jak widać, u kogoś to się udaje. Nie chcę jednak poddawać się takim eksperymentom, nie mam na to ani czasu, ani sił. Lepiej na razie zrobię dla siebie coś, co uważam za rzecz znacznie ważniejszą. Ogólnie rzecz biorąc, żyję według głosu serca, a nie według ustalonych przez ludzi zasad. Głos wewnętrzny uważam za znacznie bardziej pożytecznego doradcę niż wiele rad z zewnątrz. Co do dziewictwa, to jak wiadomo, nie uważam tego za jakiś problem, który wymaga rozwiązania. Mnie zupełnie szczerze zadziwiają ludzie, którzy gotowi są położyć się do łóżka z kimkolwiek, aby tylko stracić dziewictwo. Nawiasem mówiąc, wsłuchajcie się w samo pojęcie «stracić dziewictwo», istnieje jeszcze inny wariant «utracić dziewictwo». Oznacza to, że literacki język rosyjski nie kipi bogactwem zakorzenionych już określeń, w których harmonijnie dźwięczałoby: «uwolnić się od dziewictwa». Od dziewictwa się nie uwalnia, dziewictwo się traci. Z powodu tego, że dzisiejsza moda postawiła wszystko do góry nogami, sens dziewictwa się nie zmienił. Nieważne, ile masz lat. Powiedzmy, że dziewictwa ponad osiemdziesięcioletniej staruszki nikt nie doceni jako prezentu w pierwszą poślubną noc. Jednak sens chronienia cnoty dziewictwa wcale nie polega na tym, aby cenili go inni. Jego sens w tym, aby nie stracić szacunku do samego siebie i nie utracić prawa do bycia samym sobą. Oczywiście, być samym sobą można i nie będąc dziewicą. Ale nie wolno zmuszać się do seksu, którego nie chcesz tylko dlatego, że środowisko karmi cię tym jak normą zachowania. W swoim życiu trzeba podejmować decyzje mimo wszystko w większym stopniu samemu niż zasięgając porad «u widowni». Przecież nie pytacie otoczenia, co macie zjeść na kolację, jeśli dokładnie wiecie, czego chcecie. Tak więc nie warto zasięgać cudzych opinii również na temat seksu. Nie ma w seksie żadnej szczególnej korzyści i konieczności, jeśli jest narzucony. Jest to sprawa absolutnie dobrowolna i powinna przynosić szczerą radość, a nie poczucie wypełnionego obowiązku. Tak więc nie widzę dla siebie w seksie radości, jeśli nie dzieje się z miłości. Kropka. A dziewictwo jest dla mnie stanem naturalnym i jest powodem do dumy tak samo, jak powodem do dumy jest każda pozytywna cecha mojej osobowości. Nie jest ważne, czy ktoś to ceni, czy nie. Ważne dla mnie jest to, co czuję ja, a nie to, co czują ludzie dla mnie postronni. W historii ludzkości niemało jest znanych ludzi, którzy nigdy nie byli żonaci lub nie mieli męża, nigdy też nie utrzymywali kontaktów płciowych i nie posiadali dzieci, lecz za to stworzyli wielkie dzieła sztuki, dokonali wielu odkryć naukowych i pracowali dla dobra ogółu. Można nieustannie żałować, że takie wybitne jednostki, jak na przykład Hans Christian Andersen nie pozostawili po sobie potomków, lecz przecież zrobili w swym życiu wystarczająco dużo, by ich szanowano”.

Przeczytałam tę stronę wzdłuż i wszerz. Przeczytałam też forum... i powoli się uspokoiłam. I to, zarazem piękne i straszne, lato stało się dla mnie czasem rozmyślań. Dowiedziałam się wiele o sobie, poznałam siebie głębiej, bardzo dojrzałam w sensie osobowym. Cierpienia, jakby dziwnie to nie brzmiało, często dają możliwość rozwoju. Nie wiem, jak dalej potoczy się moje życie. Czy znajdzie się „on”, ten jedyny, upragniony, który przyjmie mnie taką, jaka jestem, czy też nie.
Zgadza się, są rodzice, którzy martwią się, którzy pragną wnuków i szczerze życzą dzieciom szczęścia. Lecz wychodzić za mąż za kogoś wcale nie oznacza być szczęśliwą. To moje życie i moja droga, i tylko Bóg wie, co i jak się uda. Staram się myśleć pozytywnie i nie koncentrować się na porażkach i na swoim wieku. Będzie, co będzie. Być niewierną samej sobie, tracić samą siebie dla uczucia, oczywiście przyprawiającego o zawrót głowy i silnego, ale nie wiadomo na ile głębokiego, nie mam zamiaru, i nie będę tego robić.

Po dwóch latach rozumiem, że wszystko to, co działo się wtedy z Kostią, stało się dokładnie wtedy, kiedy miało się dziać. Rozstaliśmy się, bardzo wiele zrozumiałam z własnego „ja”, i wątpię, abym mogła żyć z człowiekiem, niechby i bardzo mocno na początku kochanym, lecz tak nieskończenie odległym w czymś najważniejszym. Tak jak w tym wierszu:
        Nie starajmy poznawać się bliżej –
Trwajmy w mlecznym obłoku u rzeki.
Bo inaczej się boję, że dojrzę,
jak bezlitośnie jesteśmy dalecy.

Teraz nie żałuję naszego rozstania, to już wydarzenie przeżyte i częściowo zapomniane. Tak, owszem, jest przeszłość, która będzie nas z Kostią łączyć na zawsze, pozostało jasne wspomnienie o silnej miłości i romantycznych randkach, lecz wszystko to było. A teraz z nadzieją spoglądam w przyszłość.

Pora kłaść się spać, na dziś wyczerpałam cały swój limit sił. Jutro znowu różni ludzie, między innymi mężczyźni, na mój widok będą otwierać szeroko buzie. Ciekawe, czy tamten chłopak tańczy ze swoją dziewczyną na promenadzie? Daj Boże, abyście w życiu zgadzali się w najważniejszym. Tańczcie w rytm muzyki i zawsze żyjcie w rytmie waszych serc.

Irina, Moskwa.




Tłum. ks. Mariusz Synak


* Tytuł oryginału: W poszukiwaniu własnego Ja.