ks. Mariusz Synak

Kapłaństwo - małżeństwo, celibat czy stan zakonny?

W niniejszym szkicu postaramy się prześledzić pochodzenie, ewolucję i w końcu kościelną akceptację uwarunkowań, regulujących życie rodzinne duchownych współczesnego Kościoła, a więc pozostawiające możliwość świadomego wybór pomiędzy małżeństwem, celibatem a stanem zakonnym.
Jak tę kwestię rozpatrywało pierwotne chrześcijaństwo? Chrystus i św. Jan Chrzciciel nie mają kobiet u boku, sprawa stanu cywilnego apostołów jest w miarę jasna - wiemy, że św. Piotr był człowiekiem żonatym, znany jest nawet opis męczeństwa jego małżonki. Wspomnijmy również o św. Filipie Męczenniku i jego dwóch córkach. Oto, co pisze św. Paweł w pierwszym Liście do Koryntian: „Dobrze jest człowiekowi nie tykać się niewiasty, ale ze względu na rozpustę, niech każdy ma swoją żonę i każda niech ma swego męża”. I w innym miejscu: „Chcę zaś, abyście byli bez troski. Kto jest bez żony, troszczy się o to, co jest Pańskie, jakby się podobał Bogu. Kto zaś jest żonaty, troszczy się o rzeczy świata, jakby się żonie podobać - i rozdzielony jest.” Ale znowu w innym miejscu: ”Związany jesteś z żoną? Nie szukaj rozwiązania. Wolny jesteś od żony? Nie szukajże żony. Jeśli zaś wziąłeś żonę, nie zgrzeszyłeś”. (I Kor 7,1 i 29).

A sam święty Paweł? Opinie historyków nie są jednoznaczne. Przyjrzyjmy się im. Jeśli dopuścić za niektórymi badaczami, iż Szaweł był członkiem Synedrionu (por. „i gdy [w Jerozolimie wielu świętych] zabijano, głos oddawałem” Dz 26, 10), to oznaczało to, iż był żonaty (1). Samotny, nie żonaty faryzeusz z pewnością musiał być rzadkością w Jerozolimie, bowiem Miszna już w wieku osiemnastu lat zalecała młodzieńcom ożenek. Żydzi babilońscy uważali nawet, że wiek czternastu lat jest już odpowiednim do zawarcia małżeństwa (2). W słowach samego Apostoła pogan nie znajdujemy wyraźnej wzmianki o jego stanie cywilnym, aczkolwiek kilkakrotnie zatrzymuje się nad tą kwestią. Koryntian zapytuje: „Czy nie mam prawa prowadzić ze sobą niewiasty, siostry, jak i inni apostołowie i bracia Pańscy, i Kefas?” (I Kor 9, 5). Kolejnym miejscem mogącym wskazywać na stan cywilny Apostoła jest siódmy rozdział I Listu do Koryntian. „Pragnąłbym, aby wszyscy byli jak i ja sam, lecz każdy jest obdarowany przez Boga inaczej: jeden tak, a drugi tak. Tym zaś, którzy nie wstąpili w związki małżeńskie oraz tym, którzy owdowieli, mówię: dobrze będzie, jeśli pozostaną, jak i ja.” (I Kor 7, 7. Cytat pochodzi z Biblii Jerozolimskiej). Ciekawe jest, iż tłumacz przekazując myśl św. Pawła o „tych, którzy nie wstąpili w związki małżeńskie” używa powyższego zwrotu. Sam Paweł mówi o „agamos – niezaślubionych”, mając zapewne na myśli wszystkich pozostających bez współmałżonka, łącznie z osobami będącymi w separacji (por. w. 11, gdzie występuje to samo słowo) (3). Ksiądz Wujek oddaje tę myśl następująco: „Chcę bowiem, żebyście wy wszyscy byli jak ja sam (…) Mówię zaś nieżonatym i wdowym: Dobrze im jest, jeśli tak pozostaną, jak i ja” (j.w.). Farrar zaznacza, że w języku NT nie istnieje specjalne słowo oznaczające „wdowca”, stąd też święty Paweł użył powyższego sformułowania. To zaś może dawać podstawy przypuszczać, iż życie małżeńskie Pawła nie trwało długo i małżonki w tym czasie już nie było wśród żywych. Ale to tylko spekulacje.

Jak powyższe wskazówki, zawarte w Piśmie Świętym, rozumiał sam Kościół?
W pierwszych wiekach chrześcijaństwa zastanawiano się, jak ma wyglądać związek małżeński duchownego, kogo z żonatych można dopuścić do święceń, a kogo wyświęcać nie wolno, jakie kryteria powinna spełniać jego małżonka, gdzie powinna biec granica między obowiązkami kościelnymi a rodzinnymi? Zwołany przez cesarza Justyniana II sobór in Trullo, w Konstantynopolu, w latach 691 - 692, po dziś dzień pozostaje aktem normatywnym dla Kościoła prawosławnego. Zostają potwierdzone: zakaz przyjmowania święceń przez dwukrotnie żonatych mężczyzn lub takich, których żony były już poprzednio zamężne, oraz zakaz zawierania małżeństwa po przyjęciu wyższych święceń. Znajdziemy tam również wymóg absolutnej abstynencji seksualnej nałożony na biskupów. Nie znaczy to wcale, że właśnie stąd wywodzi się wschodni zwyczaj wynoszenia do sakry biskupiej wyłącznie mnichów. Nie, prawosławny teolog i historyk C. Knetes wykazał, iż w ciągu VII i VIII wieku na dwudziestu patriarchów Konstantynopola tylko czterech było wcześniej mnichami.
Z orzeczeń soboru in Trullo wywodzi się jeszcze jedna praktyka, nie do końca zgodna z intencjami ojców soboru. Mowa tu o swoistym „przymusie małżeńskim” w stosunku do kandydatów na duchownych. Metropolita kijowski Georgios (ok. 1069-1072) w swych Statutach zawarł następujące polecenie: „jeśli ktoś jest nieżonaty, nie jest też godny, aby być kapłanem. Skoro zaś pojął żonę, może zostać wyświęcony na kapłana.” Jeden z jego następców, Jan II, dziesięć lat po nim uściślił: „ jeśli chodzi o hipodiakonów, należy dopilnować, aby odtąd żaden z nich nie otrzymał święceń, zanim nie pojmie żony”.

A celibat? Bezżeństwo duchowieństwa nie jest wynalazkiem współczesnym. Wystarczy wspomnieć o religiach starożytnej Grecji czy Rzymu, gdzie dziewictwa, i co za tym idzie, celibatu, wymagano od kapłanek greckiego Apollona w Delfach czy też rzymskich westalek. W czasach Starego Testamentu kapłani Jahwe nie znali celibatu, na co najlepszym dowodem była dziedziczność urzędu – przechodził z ojca na syna. W Księdze Kapłańskiej znajdujemy takie oto wytyczne dla kapłanów: „(…) nierządnicy i podłej wszetecznicy nie pojmą za żonę, ani takiej, która odrzucona została przez męża...” I nieco dalej: „pannę za małżonkę weźmie...”( Kpł 21, 7 i 13-15). Tu, jak widać, znajdujemy jedynie pewne ograniczenia dyscyplinarne. Owszem, w Starym Testamencie występuje również przymus bezżeństwa, ale jest to wyraźnie kara i przekleństwo nałożone na proroka Jeremiasza jako uosobienie całego ludu Izraela: „I stało się słowo Pańskie do mnie – mówi Jeremiasz - nie pojmiesz żony i nie będziesz miał synów i córek na tym miejscu...” Jer. 16, 1 - 4. Podnoszone przez rygorystów kwestie ewentualnego zakazu ożenku, nawet jeśli się pojawiały, były określane mianem nowych i nie traktowano ich zbyt poważnie.
Pytanie – od kiedy celibat, lub ściślej obowiązek celibatu, zaczął zajmować umysły teologów i Ojców Kościoła?
Pozycja pochodząca z kręgów Kościoła rzymsko – katolickiego, autorstwa historyka Kościoła, wykładowcy Papieskiej Akademii Teologicznej, ks. dr Grzegorza Rysia, nosząca tytuł „Celibat”, dostarcza wielu cennych materiałów, które zostały wykorzystane w niniejszym szkicu. Na stwierdzenie, że jego praca podważająca starożytność celibatu może być potraktowana jako dowód przeciwko samemu celibatowi, ks. Ryś odpowiada następująco: „Nie, to nie jest dowód przeciw celibatowi, natomiast jest to dowód przeciwko dążeniu niektórych teologów, którzy, powołując się na historię, chcą wpisać celibat w naturę kapłaństwa. A przecież to podważałoby nasze korzenie: musielibyśmy zapytać o wszystkich żonatych duchownych w okresie starożytnym i w średniowieczu.” Dla wczesnych chrześcijan (a więc wczesno- i średniowiecznych) Z pewnością celibat nie wydawał się oczywistym prawem, a usiłujący go wprowadzać biskupi bywali obrzucani kamieniami.
A więc raczej ewolucja pewnej części Kościoła. Jak ten proces przebiegał? To bardzo szeroki temat, z pewnością nie wyjaśnimy wszystkich jego aspektów. Rozpatrzmy zatem jedną, ale za to kardynalną kwestię: Co sprawiło, że zamiast mówić o tym, kto, z kim, ile razy i w jakich okolicznościach może zawrzeć związek małżeński, zaczęto propagować, i, jak się okazało, skutecznie narzucać bezżeństwo duchowieństwu?
Okresem zwrotnym w historii celibatu były czasy między rokiem 950 a 1050. Na Zachodzie stopniowo zanika pojęcie słowa Kościół - Ecclesia rozumiane jako grupa, zebranie ludzi, a pojawia się bardziej świeckie rozumienie tego terminu, mówiące o „budynku z konkretnym właścicielem” dziedziczonym, prywatnym, sprzedawalnym. Tak, w tym czasie kościół można było kupić, sprzedać, zapisać w testamencie, podarować, ba, zastawić! Często to duchowieństwo było właścicielem obiektu. Niekiedy były to potężne kościoły kanonickie, których majątek stopniowo rozdrabniano i dzielono pomiędzy prowadzących normalne życie rodzinne księży – kanoników. Zwróćmy uwagę, że kapłan będąc właścicielem swojego „kawałka kościelnej podłogi” – oczywiście, piszę to żartobliwie, był równocześnie udziałowcem w dochodach owej instytucji, co zapewniało jemu i rodzinie środki do życia. Sam też podejmował ważniejsze decyzje – w końcu to jego własność. Jeśli kościół, przy którym pełnił swą funkcję, należał do feudała, oczywistym jest, że to ten ostatni, a nie biskup, odgrywał główną rolę. Tak więc w tym okresie kwestia żonatego powszechnie duchowieństwa nabiera innego znaczenia, a sytuacja całkowitej niezależności od biskupa okazała się niebezpieczną dla Kościoła.

Walcząc z tym zjawiskiem nie próbowano zakazać księżom małżeństw, gdyż była to zbyt stara, zbyt mocno zakorzeniona w historii Kościoła tradycja, lecz ograniczono prawa dzieci, pochodzących z takich związków. Od tej pory nie miały żadnych praw spadkowych, co miało zapobiec dalszemu dzieleniu kościołów, i, mimo, że pochodziły z legalnego małżeństwa, groziło im nawet sprzedanie w niewolę.
Choć sam papież Grzegorz Wielki na początku VII wieku bronił prawa do ożenku, z całą stanowczością zakazując bojkotowania liturgii sprawowanej przez żonatych duchownych, jak również grożąc ekskomuniką tym z wiernych, którzy uważali księży żonatych za niegodnych sprawowania św. Eucharystii, to miną cztery wieki i już w wieku XI papież Mikołaj II postąpi dokładnie na odwrót.

Za fundamentalne akty prawne w sprawie nas interesującej powszechnie uważane są orzeczenia Soboru Laterańskiego II-go (1139), na którym małżeństwa zawarte przez duchownych uznano za nieważne, wzywając jednocześnie wiernych do bojkotu nabożeństw sprawowanych przez takowych księży (przypomnijmy, wbrew intencjom i zakazom Grzegorza Wielkiego). Decyzja była z pewnością dotkliwie celna, gdyż brak ludzi oznaczał spadek dochodu, a nawet całkowitą utratę środków do życia. Logicznym następstwem takich orzeczeń było nazwanie po 40 latach przez kolejny sobór, Laterański III (1179) legalnych małżonek księży już wyłącznie konkubinami. Ale minie znowu 35 lat i w aktach następnego soboru - Laterańskiego IV (1215), w kanonie 14 -tym czytamy, co następuje: „jeśli jednak kapłani - zgodnie ze zwyczajami swojego regionu - nie powstrzymują się od współżycia z żoną, gdyby upadli (w grzech nieczysty), mają być ciężej ukarani, skoro mogą godziwie używać swego legalnego małżeństwa”. Tak więc, mimo ostrych i jednoznacznych, mogłoby się wydawać sformułowań, prawie sto lat po orzeczeniu nielegalności, gdzieniegdzie w Kościele Zachodnim uznawane jest nie tylko małżeństwo duchownych - i sobór wcale nie zamierza tego zmieniać - ale nawet godziwość ich małżeńskiego pożycia. Spory na temat celibatu wśród społeczności kapłańskiej trwają nawet do wieku XVI, kiedy to przemawiając na Soborze Trydenckim przedstawiciel księcia Bawarii mówi wprost: „w przeprowadzonej w przeddzień soboru wizytacji wynika, iż 95 – 97% bawarskiego kleru żyje w konkubinacie lub w tajnych małżeństwach.” Sobór Trydencki wypracowuje jednak praktykę udzielania kapłaństwa nieżonatym mężczyznom, a ostatecznie zapisane to zostaje w Kodeksie Prawa Kanonicznego dopiero w roku 1917.

Ani małżeństwo księdza, ani celibat nie zapewniają automatycznie świętości życia. Ostatecznie to osobowość kapłana, jego psychika i praca nad sobą ma głos decydujący. Są ludzie, zdolni do życia w samotności. W wyniku powolnego kształtowania swojego „ja” mężczyzna dojrzewa do samotności. Ale nie znaczy to, że jest przez to wewnętrznie uboższy. Nie, myślę, że na odwrót, w pewnym stopniu ubogaca się, przyjmując świat takim, jaki jest, nie uciekając od ludzi - przeciwnie, służąc im. Dojrzały celibatariusz nie boi się własnej seksualności, realizuje ją poprzez ewangeliczne wyrażanie miłości do świata i gotowości do codziennej ofiary. Psychologia (ale nie ta spłycona, pseudonaukowa) mówi, że celibat nie jest sprzeczny z naturą, jest powołaniem, które pozwala inaczej tę naturę przeżywać. Czy możemy odmawiać komuś realizowania swojego powołania w samotności? Nie, to tak, jakbyśmy zmuszali kogoś do ożenku. A jak wiadomo, małżeństwo (kapłaństwo zresztą też) z przymusu jest traktowane jako nieważne, bo, jak wiemy, "w tym cały jest ambaras, żeby dwoje chciało na raz". Więc zanim wybierzemy nową drogę życia, warto się bardzo głęboko zastanowić - czy aby na pewno wiem, czym ono - małżeństwo, kapłaństwo zresztą też - czym ono jest i jaką za nie zapłacę cenę?

Czy na pewno wiemy, czym jest celibat? Czy nie ulegamy pokusie spłycania problemu, ograniczania jego ram wyłącznie do fizjologii lub statusu społecznego? Trudno jest nam, współczesnym, pokusić się o zgłębianie tego tematu w sposób w miarę obiektywny. Nawet głosy płynące z niektórych środowisk prawosławnych nie są wolne od subiektywizmu. A przecież, jeśli z taką łatwością odrzucamy celibat, musimy pamiętać, że odrzucamy również wysiłek prawosławnych kolegów - kapłanów, żyjących samotnie. Ktoś powie - no to niech idą do klasztoru! No właśnie, i to jest najlepszy dowód na to, że postrzegamy celibat jako „skutek uboczny” monastycyzmu, nie dajemy mu samodzielnego istnienia jako osobnej formacji. A to nie jest do końca zgodne z tradycją Kościoła. Nawet prawosławnego.
A małżeństwo duchownego? To wielkie szczęście, gdy kapłan ma w domu małżonkę, która w jednomyślności i miłości przeżywa z nim życie jako kochająca żona i wspaniała matka ich dzieci. Która swoim wysiłkiem i troską sprawia, że duchowny należycie wypełnia obowiązki wobec Kościoła, poświęca czas na modlitwę, czytanie, korespondencję. Gdy jest ostoją pokoju, gdy powie dobre słowa szczególnie wtedy, gdy spotykają nas jakieś przykrości. Gdy z oddaniem pomaga w pracy parafialnej, prowadząc grupy dzieci lub młodzieży, kierując chórem dbając o wystrój cerkwi. Gdy swoją miłością ubogacają się wzajemnie, trwając w umiłowaniu, jakim Chrystus umiłował Kościół. Tak, to wielkie szczęście. Ale co powiemy, gdy tak nie jest? Małżeństwo kapłana znacznie odbiega od stereotypów, znanych szerokiemu ogółowi. Dlaczego? Dlatego, że ich wzajemne życie, nawet to prywatne, małżeńskie, jest podporządkowane Kościołowi, ponieważ służba dla Kościoła jest wartością nadrzędną. Przepisy kościelne mają za zadanie obligować do zachowania czystości i osiągania wewnętrznej harmonii, aby godnie realizować swoje powołanie. A mimo wszystko nie zawsze się układa. Są przypadki kłótni, są separacje, zdrady małżeńskie, rozwody. Nie można kłamać, że ich nie ma. To skutki naszych słabości.

Zacytuję krótki fragment papirusu, pochodzącego z roku 689, z miejscowości Nessana, na brzegu pustyni w południowej Palestynie. Jest to zapis procedury rozwodu, przeprowadzanego przed wiejskimi notablami: prezbiterem i archidiakonem miejscowego kościoła oraz czterema świeckimi. Rozpatrywana przez nich sprawa dotyczy prezbitera Jana i jego żony Nonny. Sporządzające akt grono stwierdza, że wysłuchawszy skarg stron, bezskutecznie próbowało doprowadzić do zgody między małżonkami. Wreszcie Jan powiedział żonie: „Pozwalam ci wybrać. Jeśli chcesz sędziego – wszystko jedno czy z naszej wsi , czy skądkolwiek - przyjmę go jako sędziego między tobą a mną.” Na to Nonna i jej matka oświadczyły, że nie chcą sprawy przedstawiać sędziemu, nie chcą także nic od Jana, „ani posagu, ani żadnej rzeczy ruchomej, ani samoporuszającej się (oczywiście, nie chodziło tu o samochód, lecz o zwierzęta i niewolników), nie chcę ich, tylko zwolnij mnie.” Na to Jan odpowiedział: ”Jesteś zwolniona. Nie mamy do siebie wzajemnie żadnych pretensji.” Na dowód tego notable kolejno kładą swe podpisy jako świadkowie „przed Bogiem”.
Świat, szczególnie dziś, jest głodny ideałów. Podświadomie szukamy lepszych niż my sami, ale tylko po to, by natychmiast im to wytknąć. I tak naśmiewamy się z chęci życia w samotności, z wiary, z prawdomówności, ze szczerości.

Dzisiejszy świat, który traktuje kontakt seksualny prawie jak wypicie z kimś filiżanki kawy, nie darzy sympatią cnoty. Ale robi to po to, by znaleźć wytłumaczenie dla własnej, „statystycznej” rozwiązłości, aby ją zalegalizować i odbielić.
Więc ci lepsi są traktowani jako dziwacy, żyjący w niezgodzie z naturą. Tylko co jest tą prawdziwą naturą człowieka? Zaspokajanie pragnień i żądz? Instynktów? Jeśli, kierując się słowami św. ap. Pawła, podzielimy człowieka na trzy sfery - fizyczną, psychiczną i duchową, to chcąc uzyskać wewnętrzną harmonię musimy uporządkować wszystkie trzy. Pierwsza, fizyczna - to przysłowiowy cukierek, którego możemy sobie odmówić. Druga warstwa człowieka to psychika - to świadomość głębokiej odpowiedzialności za siebie, to szacunek dla wolności drugiego człowieka. W końcu trzecia część, duchowa - to otwarcie się na Boga, na Jego tajemnicę, objawiającą się nie tylko w pewnych szczególnych momentach życia, lecz przede wszystkim w codzienności.
Równowaga tych stanów prowadzi do, jak powiedziałem, wewnętrznej harmonii, prowadzącej do dojrzałego, świadomego celibatu. Brak takiej harmonii może prowadzić do pytań egzystencjalnych - być czy nie być. Kapłan przeżywający takie rozterki próbuje zaspokoić poczucie pustki różnymi namiastkami. A to zaczyna dużo podróżować, uciekając przed samotnością, a to rzuca się w wir pracy społecznikowskiej pragnąc żyć w tłumie, a to uzależnia się od hazardu, komputerów, używek.

Najgorszą dla kapłana rzeczą jest poczucie bezużyteczności, świadomość własnej niezdolności do rozwiązywania problemów, które spotyka na drodze duszpasterskiej. Statystyka Kościoła rzymskokatolickiego mówi, że na pięciu księży, którzy zeszli z drogi powołania, czterech doświadczyło wielkiej i niszczącej ich samotności, bezużyteczności, izolacji od ludzi. Związki z kobietami, postrzegane jako początki kryzysu, są raczej jego zwieńczeniem. Jeśli chodzi o Kościół prawosławny, nie dysponuję takimi danymi.
W ten bardzo skrótowy sposób przybliżyłem nieco problematykę celibatu i małżeństwa duchownych. Mam nadzieję, że w jakiejś mierze wzbogaciło to Waszą wiedzę, wniosło jakiś pierwiastek duchowy, który pozwoli postrzegać kapłanów celibatariuszy (w tym również mnichów) nie jako ludzi żyjących w sprzeczności z naturą, a raczej jako jednostki uwalniające się od tej przyziemnej części cielesności i seksualności, przemieniając je w pierwiastki duchowe, których nam wszystkim przecież tak brakuje. To samo, choć nieco w inny sposób, dotyczy i kapłanów żonatych, którzy z wysiłkiem, oparci o mocny fundament Kościoła, budują swe „małe domowe kościoły”.