metr. Antoni (Bloom)

O powołaniu człowieka

Coraz bardziej uświadamiamy sobie konieczność ochrony przyrody i zapobiegania niszczeniu świata zwierząt i roślin, które przybrało na dziś rozmiary straszne...

 
W związku z tym używane jest słowo „kryzys” – greckie słowo, które oznacza w ostatecznym znaczeniu sąd. Moment krytyczny to taki, gdy pod znakiem zapytania stawiane jest wszystko to, co było wcześniej. Pojęcie kryzysu jako sądu jest bardzo ważne: może to być sąd Boży nad nami, może być to sąd natury nad nami – chwila, gdy przyroda, wyrażając swój sprzeciw z niezadowoleniem, przestanie z nami współpracować. To również może być chwila, kiedy powinniśmy sądzić samych siebie, w wielu sprawach nawet osądzić. Pytanie o to, co uczyniliśmy z naszą Ziemią przez ostatnie półwiecze, stawia nam nasze sumienie. Chodzi nie o to, że jest dla nas pożyteczne to, aby Ziemia była urodzajna i aby wszystko działo się na niej, jak można najlepiej; chodzi raczej o to, jaka jest nasza moralna odpowiedzialność przed światem, stworzonym przez Boga z miłości i z miłością. Przed światem, który powołał On do obcowania ze Sobą. Jasne jest, że każde stworzenie obcuje z Bogiem inaczej, lecz nie ma takiego stworzenia, które z Bogiem nie może obcować w ogóle – inaczej pojęcie cudu byłoby niemożliwe. Gdy Chrystus nakazuje falom się uciszyć, wiatrowi zaś umilknąć (Mk 4, 35–41), to nie dowód na to, że Chrystus posiada jakąś magiczną władzę nad naturą, lecz świadczy o tym, że żywe słowo Boga w jakiś sposób jest przyjmowane przez wszelkie Jego stworzenie.

Oprócz pojęcia o sądzie, które zawiera się w słowie „kryzys”, znajduje się w nim jeszcze inne pojęcie, które usłyszałem niedawno. To samo słowo, które wypowiadamy jako kryzys, sąd nad sobą, po chińsku oznacza „pojawiającą się możliwość” i jest to bardzo ważne. Pojęcie sądu mówi o tym, co było, ale gdy już oceniłeś sam siebie, gdy oceniłeś stan, w którym się znajdujesz, gdy dokonałeś sądu nad sobą, następnym krokiem jest pójście naprzód, a nie tylko oglądanie się wstecz. Rzeczywiście, w chwili sądu człowiek zagląda głęboko do swego sumienia, wnika w to, co uczynił, zarówno osobiście, jak i zbiorowo, jako ludzkość, i dalej myśli, dokąd iść. I właśnie w chwili, gdy zaczynamy myśleć o przyszłości, mówimy o tym, co „możliwe”. Nie doszliśmy jeszcze do takiego momentu, gdy nie ma ani powrotu, ani drogi naprzód. Kiedy nie będzie żadnej drogi – ani w przeszłość, ani do przodu, nastąpi koniec świata. Ale jeszcze do tego nie doszliśmy. Lecz wszyscy jesteśmy odpowiedzialni za coś w tej przyrodzie, w której żyjemy  wszyscy trujemy ziemię, trujemy powietrze, wszyscy bierzemy jakiś udział w niszczeniu tego, co Bóg stworzył, i dlatego dobrze by było zastanowić się nad tym, jaka jest więź między Bogiem, stworzonym przez Niego światem i człowiekiem. (...)

Wiemy z posłania św. ap. Piotra, że naszym powołaniem (jaki ono ma wpływ na resztę stworzenia – zastanowimy się za chwilę) jest nie tylko znać Boga, nie tylko oddawać Mu cześć, nie tylko Mu służyć, nie tylko korzyć się przed Nim, nie tylko kochać Go, lecz w ostatecznym wymiarze stać się uczestnikami Boskiej natury (II P 1, 4), tj. połączyć się z Bogiem na tyle, że Boska natura zostaje w nas zaszczepiona, stajemy się w tym sensie podobni do Chrystusa. Święty Ireneusz z Lyonu w jednym ze swych posłań użył wspaniałego, być może nawet budzącego bojaźń, w każdym razie wielkiego sformułowania. Mówi on, że wszelkie stworzenie przyjdzie do pełni swego istnienia, gdy człowiek dojdzie do swej pełni; cała ludzkość w jedności z Jednorodzonym Synem Bożym, siłą Świętego Ducha stanie się „jednorodzonym synem Bożym”. Oto nasze powołanie w wymiarze ostatecznym; nie znaczy to jednak, że człowiek został ku temu powołany, a reszta stworzeń – nie. I tu chciałbym zwrócić Waszą uwagę na kilka szczegółów biblijnej opowieści o stworzeniu (...)

Opowieść o stworzeniu człowieka jest bardzo ciekawa. Nie jest powiedziane, że Bóg, stworzywszy najwyżej rozwinięte zwierzęta, dokonuje kolejnego kroku, stwarzając jeszcze doskonalsze żywe stworzenie; mówi się, że gdy wszystkie stworzenia zostały już stworzone, Bóg bierze glinę i stwarza z owej gliny człowieka. Nie chcę mówić, że to opis tego, co się działo, lecz pokazano w ten sposób, że człowiek został stworzony jak gdyby z podstawowego budulca wszelkiego stworzenia. Oczywiście, z tej samej materii zostały stworzone także inne istoty, lecz podkreślone jest, że człowiek nie jest oderwany od innych stworzeń, że tkwi raczej jak gdyby w źródle istnienia wszelkich istot, że został stworzony z czegoś elementarnego, podstawowego, z czego pochodzą wszelkie pozostałe stworzenia. I to jak gdyby czyni nas pokrewnymi, nie tylko – jak by to powiedział niewierzący – „najwyższym formom świata zwierząt”, lecz łączy nas także z najbardziej prymitywnymi stworzeniami na Ziemi. Zostaliśmy stworzeni z tego samego materiału.

I jest to rzecz bardzo ważna, dlatego że, będąc spokrewnieni ze wszelkim stworzeniem, znajdujemy się z nim w bezpośrednim związku. I kiedy św. Maksym Wyznawca, mówiąc o powołaniu człowieka, pisze, że człowiek został stworzony z elementów świata materialnego i duchowego, że należy zarówno do świata duchowego, jak i świata materii, to podkreśla tym samym, że człowiek dzięki temu, iż ma w sobie pierwiastki materialne i duchowe, może uduchowić wszystkie stworzenia i przywieść je do Boga – i to jest podstawowym, głównym powołaniem człowieka.

Gdy mówimy o wcieleniu Syna Bożego, mówimy, że stał się w pełni człowiekiem. Zupełnym w tym sensie, na który dopiero co wskazywałem: dlatego że doszedł do pełni tego wszystkiego, czym człowiek może być  stał się jednością z Bogiem. Ale na równi z tym jest również doskonały, ponieważ jest w pełnym sensie człowiekiem. Oczywiste jest, że stał się potomkiem Adama, że ta cielesność, która należy do Niego, jest też naszą cielesnością i ta właśnie cielesność, wzięta przecież z ziemi, czyni Go pokrewnym, tak samo jak nas, całemu światu materialnemu. Połączony jest Swą cielesnością ze wszystkim, co fizyczne. W tym właśnie sensie można powiedzieć (i znowu pisze o tym św. Maksym Wyznawca), że wcielenie Chrystusa to zjawisko kosmiczne, tj. to zjawisko, które czyni go pokrewnym całemu kosmosowi, łączy go z całym kosmosem, ze wszystkim, co stworzone, dlatego że w chwili, gdy zaczyna swój byt energia lub materia, rozpoznaje w Chrystusie samą siebie, w chwale połączenia z Bóstwem. I gdy myślimy o stworzeniu, o tej ziemi, na której żyjemy, świecie, który nas otacza, o Wszechświecie, którego jesteśmy malusieńką częścią, powinniśmy sobie wyobrazić i zrozumieć, że swą cielesnością jesteśmy spokrewnieni ze wszystkim tym, co we Wszechświecie jest materialne. I Chrystus, będąc w pełni człowiekiem, w doskonałym sensie tego słowa, staje się spokrewniony swą cielesnością ze wszelkim stworzeniem: najmniejszy atom lub największa z największych galaktyka rozpoznaje w Nim samą siebie w chwale. To jest bardzo ważne, musimy o tym pamiętać, i, jak mi się wydaje, oprócz prawosławia ani jedno wyznanie na Zachodzie nie przyjęło kosmiczności wcielenia Boga i chwały, która się okazała możliwa dla całego Wszechświata poprzez wcielenie Chrystusa.

Zbyt często mówimy i myślimy o wcieleniu jak o czymś, co wydarzyło się tylko dla człowieka, dla ludzkości; mówimy, że Bóg stał się człowiekiem po to, aby wybawić nas od grzechu, aby zwyciężyć śmierć, aby znieść rozdział między Bogiem i człowiekiem. Oczywiście tak jest, lecz poza granicą tego znajduje się cała reszta, na którą choć trochę, w sposób nieco nieudolny starałem się wskazać.




Tłum. ks. Mariusz Synak

Źródło: Trudy, Praktika, Moskwa 2002, s. 370 i n.