ks. Mariusz Synak

Genesis, czyli pytanie o dobro i zło

Chciałbym zaproponować Państwu rozważania, do których skłania lektura pierwszych rozdziałów pierwszej księgi biblijnej, opowiadającej o tym, co było na początku, a której nazwa brzmi – jak większość z Was zapewne się domyśla - Księga Rodzaju. Przyjrzymy się powszechnie znanemu tekstowi – mitowi o stworzeniu świata, ale włożymy w to przedsięwzięcie nieco więcej wysiłku niż w lekturę zwykłego tekstu. A wszystko po to, by zapoznając się z biblijną opowieścią o początkach rzeczy pośrednio dotknąć kwestii zła: zapytać o jego pochodzenie, o jego naturę i skutki w historii stworzenia.
Otwierający Biblię zespół pięciu ksiąg, korpus najstarszych tekstów w Biblii, nosi nazwę Pięcioksięgu, ale trzeba zaznaczyć, że mimo starożytności tekstu (opowiadającego przecież o wydarzeniach, mających miejsce kilkanaście wieków przed Chrystusem) słowo Pięcioksiąg, będący spolszczeniem greckiego terminu Pentatevchos Biblos jest stosunkowo młody, pochodzi bowiem z pierwszych wieków chrześcijaństwa. Zdecydowanie lepiej byłoby postrzegać Pięcioksiąg nie jako pięć kolejnych Ksiąg Mojżeszowych, jak to jest powszechnie przyjęte, lecz jako „Jedną Księgę podzieloną na pięć części”, co zresztą jest dokładnym tłumaczeniem przytoczonego terminu greckiego. Jeden tekst, zawierający starannie zredagowane i ułożone w jedną całość historie, kazania, genealogie, opowieści, przepisy prawa, regulacje rytualne i poezję został podzielony na pięć części dla wygodniejszego użytkowania. W jakim celu? Wymusiła to ograniczona objętość zwojów, na których spisano owe historie. Na marginesie - nasz noblista Reymont, autor niezwykle obszernego dzieła o polskiej wsi w czterech odsłonach pór roku miałby w epoce "zwojowo" skondensowanych tekstów nie lada kłopot, by wykazać się literackim geniuszem... Ale powróćmy do autorów starożytnych. Historie, składające się na całość Mojżeszowego Pięcioksięgu – to również trzeba zaznaczyć – pochodzą z różnych źródeł, czasów, środowisk, co każe rozumieć autorstwo Mojżesza jako pewne duchowe, symboliczne przewodnictwo w procesie kompilacji fragmentów czy też jako autorstwo głównych, podstawowych treści Pięcioksięgu. Ale – proszę mi wybaczyć – nie będę przybliżał szczegółów powstania Tory: ani źródeł, ani grup jej autorów, ani czasów i środowisk, w których powstawały lub mogły powstawać poszczególne elementy, bo nasze spotkanie musiałoby się przerodzić w wykład akademicki, więc pozostańmy przy konwencji pogadanki.
Wracając do Tory - Tora czyli Prawo, bo tak ten korpus określa tradycja żydowska, nosi jeszcze inną nazwę – Pięć Piątych Prawa Mojżeszowego. Nazwy poszczególnych części Pięcioksięgu to po kolei licząc: Księga Rodzaju (po grecku Genesis) – opisująca początki świata, ludzkości i narodu wybranego, Księga Wyjścia (grecki Exodus) – to losy Mojżesza, ucieczka z Egiptu, wędrówka przez pustynię, dziesięć przykazań i inne przepisy otrzymane na Synaju, Księga Kapłańska – regulacje rytualne dla kapłanów i lewitów, Księga Liczb – opisująca szczegóły wędrówki Izraelitów przez pustynię, faktycznie zawierająca duże ilości danych statystycznych i liczb oraz Księga Powtórzonego Prawa – no właśnie... Ostatnia księga Pięcioksięgu swą nazwę – Powtórzonego Prawa – najprawdopodobniej zawdzięcza przypadkowi, a dokładniej pomyłce tłumaczy, którzy hebrajski termin, mówiący o „odpisie, drugim egzemplarzu Prawa” z rozdziału 17, wers 18 wspomnianej Księgi, brzmiący: „Gdy twój król zasiądzie na królewskim tronie, sporządzi sobie na zwoju odpis tego Prawa” zamienili innym, oznaczającym: „drugie prawo, powtórzone prawo”. Ale w gruncie rzeczy – i tu bibliści są zgodni – pomyłka ta w dużej mierze odpowiada charakterowi księgi, gdyż w swej treści często powtarza materiał zawarty już w innych Księgach, w tym liczne przepisy prawne. 

Zajrzyjmy zatem do Księgi Rodzaju, do greckiej Genesis a hebrajskiej Be reszit. Podaję tym razem również nazwę hebrajską i czynię to nie bez powodu, ale o tym za chwilkę. Pierwsze słowa Biblii, a dokładniej Starego Testamentu, a jeszcze dokładniej Księgi Rodzaju brzmią wręcz sakramentalnie: „Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię.” Dalej następuje opis aktu tworzenia, pojawia się ciemność, światłość, Bóg wypowiada kilkakrotnie kolejne słowa: „Niech się stanie”, a cały opis kończy się podsumowaniem: „Bóg widział, że wszystko, co uczynił, było bardzo dobre” i opisem stworzenia człowieka. To działo się Be reszit, a więc „na początku”. Warto wiedzieć, że w tradycji hebrajskiej biblijne księgi noszą nazwę albo pierwszych słów, albo pierwszych istotnych słów, padających w każdej z nich. Pragnę podkreślić ten mało znany fakt po to, by pokazać, jak wiele z biblijnego przekazu ucieka nam, czytelnikom tradycji słowiańskiej, a więc odbiorcom z innego kręgu kulturowego niż pierwotni adresaci opowieści ST. Otwórzmy tę samą Biblię (w moim przypadku dla potrzeb niniejszych rozważań posługuję się egzemplarzem Biblii Jerozolimskiej) na Ewangelii św. Jana i przeczytajmy skrótowo pierwsze słowa tej ostatniej z czterech Ewangelii: „Na początku było Słowo” - jakże wyraźne nawiązanie do Be reszit z Księgi Rodzaju! Święty Jan, wychowany w tradycji żydowskiej, w tradycji świętych tekstów Tory, nadał swemu dziełu tytuł pierwszej części Pięcioksięgu! Przypadek? Z pewnością nie! To bardzo wyraźne wskazanie na to, że księga Janowa ma być odczytywana właśnie w kontekście Księgi Genesis. Zarówno św. Jan, jak i pierwsi odbiorcy jego Ewangelii znali liturgiczny język hebrajski, to jest język Pisma Świętego (pamiętajmy, tym mianem nazywano wówczas to, co – lekko uogólniając - dziś nazywamy Starym Testamentem) i język grecki, w którym albo powstały Ewangelie, albo na który je przetłumaczono zaraz po spisaniu. U św. Jana hebrajskie Be reszit przyjmuje więc greckie brzmienie En archi. To nawet coś więcej, niż „na początku”, to opowieść o początku początków, ale pozostawmy tę kwestię dla doświadczonych lingwistów i teologów. Posłuchajmy dalszych słów św. Jana: „Wszystko przez Nie się stało” - to przecież kolejny opis stworzenia, mamy tu odpowiedź na pytanie, które w tym przypadku jest postawione nieco inaczej niż na początku Biblii, w Pierwszej Księdze Pięcioksięgu. Tam tekst opisując stworzenie świata odpowiada na pytanie: jak to się stało?, tu natomiast – kto jest Sprawcą znanej już historii? Potem dowiadujemy się, skąd wzięło się życie. Bardzo proszę zwrócić szczególną uwagę na pojęcie „ciemność”. Okaże się bardzo ważne dla naszych rozważań. Św. Jan mówi o Stwórcy: „W Nim było życie. Życie było światłością ludzi, a światłość w ciemności świeci i ciemność jej nie ogarnęła”. Genesis, pierwsza księga biblijna, mówi nam: „Bóg, widząc, że światłość jest dobra, oddzielił ją od ciemności”. Obaj autorzy przeciwstawiają światłość ciemności. U Jana światłość jest dobra, a ciemność ma charakter ewidentnie negatywny [uściśli to w swym liście, pisząc: „Bóg jest światłością a nie ma w nim żadnej ciemności” (1 Jana 1,5)] natomiast u autora Heksaemeronu, jak greckojęzyczni Ojcowie Kościoła określają sześciodniowy opis stworzenia świata, nie jest to jednak aż tak wyraźne. Mało tego, Bóg stworzył wszystko i wszystko, jak mówi tekst: „było bardzo dobre”. W dodatku prorok Izajasz przekazuje Boże orędzie: „Ja jestem Jahwe i nie ma innego. Ja tworzę światło i stwarzam ciemności, sprawiam pomyślność i stwarzam niedolę. Ja, Jahwe, czynię to wszystko” (Iz 45, 7). A jednak słowa św. Jana każą się mocno zastanowić, w ich kontekście ewentualne stworzenie i ewentualne dobro owej ciemności przestaje być takie oczywiste... Aby poszukać rozwiązania, powinniśmy wyjść poza świat pojęć fizycznych i postawić tekstowi kilka pytań: a może ciemność nie jest tym, co naprawdę jest? Tym, co potrafi być samodzielnie? Nie jest tym, co rzeczywiście istnieje? Może jest tylko pewnym echem tego, co kiedyś było i co „dobre było?” A może jest tylko pewnym brakiem? Brakiem światłości? Może istnieje jak cień, pasożyt, dzięki bytującemu światłu? Pojawia się tam, gdzie zanika światłość? Bóg ciemność nazwał nocą, ale tekst - w przeciwieństwie do światłości, nazwanej dniem – nie nazywa nocy „dobrą”. Czy nie posuniemy się za daleko mając odwagę stwierdzić, że być może przebrzmiewa tu jakiś irracjonalny lęk autora, który ten żywi wobec ciemności? A może to coś więcej niż nieokreślony lęk, może to ostrożny dystans wobec ciemności wypływający z doświadczenia wiary, z pewności Bożego przekazu? Czymże więc jest ciemność? Jak powie Ewangelia: „Po owocach ich poznacie ich” (Mt 7,16). Jakie są owoce, czyli uczynki ciemności? Posłuchajmy świętego Pawła, który napomina Efezjan: „Niegdyś bowiem byliście ciemnością, lecz teraz jesteście światłością w Panu: postępujcie jak dzieci światłości. Owocem bowiem światłości jest wszelka prawość i sprawiedliwość i prawda. […] Nie miejcie udziału w bezowocnych uczynkach ciemności” (Ef 5,11 i n.)”. I w innym miejscu, w liście do Koryntian Apostoł spyta, stosując jaskrawe przeciwności: „Cóż bowiem ma wspólnego sprawiedliwość z niesprawiedliwością? Albo cóż ma wspólnego światło z ciemnością? Albo jakież jest współuczestnictwo Chrystusa z Beliarem? (1 Kor 6,14 i n.). Być może w tej chwili niektórzy z Was wskażą poważny błąd metodologiczny – objaśnianie sensu tekstów chronologicznie wcześniejszych za pomocą przekazów i świadectw znacznie młodszych to rażące naruszenie pracy z tekstem. Owszem, ale pamiętajmy, że z tekstem natchnionym wspieranym przez Objawienie rzecz ma prawo mieć się inaczej. Prawda w Biblii objawia się stale i każdy z proroków i ewangelistów jest jej posłańcem. Mojżesz nie jest teologiem, lecz prorokiem i mistykiem, ale mistykiem i prorokiem jest również święty Jan Teolog, autor m.in. Ewangelii i Apokalipsy. Obaj mają coś do przekazania. Mistykiem i prorokiem jest także św. Paweł – również i on dodaje coś do omawianego zagadnienia. Wydaje się, że całościowe ujęcie tematu to dobra droga do jego zrozumienia, tym bardziej, że, jak czytamy w liście św. Piotra: „Nie z woli bowiem ludzkiej zostało kiedyś przyniesione proroctwo, ale kierowani Duchem Świętym mówili od Boga [święci] ludzie” (2 P 1,21). 

Powróćmy raz jeszcze do tekstu z Genesis: „Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię. Ziemia zaś była bezładem i pustkowiem: ciemność była nad powierzchnią bezmiaru wód, a Duch Boży unosił się nad wodami” (Rdz 1,1 i n.). Mimo ciemności unosi się nad wszystkim Duch Boży. On jest ponad, ogarnia wszystko, przykrywa, ogrzewa, jak ptak, siedzący na jajkach, jak obrazowo wyjaśnia to wielki, Kapadocczyk z I wieku, ojciec Kościoła św. Bazyli Wielki, cytując św. Efrema Syryjczyka. Ten sam ojciec wnosi coś niezwykle ważnego dla naszych rozważań, posłuchajmy fragmentu jego komentarza do Heksaemeronu: „Ciemność – wyjaśnia św. Bazyli - to nie pierwotna jakaś i zła siła, przeciwstawiana dobru. […] Dwie bowiem siły, w swej przeciwności równe sobie nawzajem, w sposób nieunikniony będą dla siebie niszczycielskie i trwać będą w wiecznej walce […]. I jeśli jedna z nich w swej mocy przeważa nad drugą, to staje się zupełnie wyniszczająca dla przezwyciężanej siły. Ale niebogobojnie było by również powiedzieć, jakoby zło miało swój początek od Boga. Więc pytają, jeśli zło nie jest czymś niestworzonym i zarazem nie zostało stworzone przez Boga, to skąd bierze swoją naturę? A temu, że zło istnieje, nikt nie będzie przeczył spośród żyjących. Ja – powiada św. Bazyli – odpowiem na to tak: zło nie jest żywą i posiadającą duszę istotą, lecz stanem duszy, przeciwnym cnocie i biorącym swój początek z zaniechania starań trwania u dobra [biezpiecznosti – st. ros.], poprzez odpadnięcie od dobra” (Sw. Wasilij Wielikij; Tworienija..., t I, str. 29 i n.).
Zastanówmy się: jeśli – załóżmy – ciemność nie jest czymś dobrym, jest przeciwieństwem dobrej światłości, to – idąc tropem wskazanym przez świętego Kapadocczyka - musi wiązać swe istnienie z owym „odpadnięciem od dobra”. Ale przecież ciemność pojawia się w tekście o stworzeniu już w drugim zdaniu, więc gdzie tu jakakolwiek możliwość odpadnięcia? Na scenie tworzenia nie ma jeszcze pierwszych ludzi i węża... Posłuchajmy: „Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię. Ziemia zaś była bezładem i pustkowiem: ciemność była nad powierzchnią bezmiaru wód”. Ale pamiętajmy, że mamy do czynienia z tłumaczeniem natchnionego tekstu, oryginalnie spisanym w języku staro-hebrajskim. Co tak naprawdę mówi ten fragment? „Bóg stworzył niebo i ziemię”. Niebo w języku staro-hebrajskim brzmi: „ha szammaim”, oznaczając nie znane nam niebo (to powstało dopiero w drugim dniu, gdy Bóg uczynił sklepienie i nazwał je niebem, albo nawet w czwartym, gdy stworzone zostały ciała niebieskie), lecz wyższy, duchowy świat, a nawet światy, ponieważ występuje tu w liczbie mnogiej. To światy, które już istniały przy stwarzaniu światłości... Inny rzeczownik – ziemia: „ha aarec” to znów nie tylko nasza ziemia jako planeta, ale wszystko, co jest materialne, wszystko to, co możemy dostrzec, zbadać i określić – również mikro- i makrokosmos, łącznie z tym, czego istnienia dziś jeszcze nie podejrzewamy. W słowiańskim tłumaczeniu księgi Hioba czytamy: „Gdy stworzone zostały gwiazdy, wychwalili mnie wielkim głosem wszyscy Moi Aniołowie” (Hb 38,70). Sięgnijmy po kolejną wskazówkę – Symbol Wiary, Credo, powie o Bogu, że jest „Ojcem, Wszechmogącym, Stworzycielem nieba i ziemi, wszystkich rzeczy widzialnych i niewidzialnych”. Stworzone, niewidzialne, wyższe duchowe światy, które odpadły od dobra... Czy ten obraz nic nam nie przypomina? Z pewnością przypomina scenę, na której zobaczymy aniołów, Adama, Ewę i gdzieś między nimi tego, który, jak mówi Pismo: „był bardziej przebiegły niż wszystkie zwierzęta lądowe, które Pan Bóg stworzył” (Rdz 3,1), czyli węża.
„Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię” - jeśli – co uczyniliśmy już w na początku niniejszych rozważań - przyjmiemy za tekstem staro-hebrajskim słowo „niebo”, a ściślej „nieba” za światy niematerialne, to dowiemy się, że zastępy anielskie powstały już „na początku”. Oczywiście, musimy pamiętać, że określenie „na początku” czy nawet opisywane za pomocą naszych, ludzkich pojęć dni stworzenia, to kwestia bardzo umowna – opis stworzenia świata nie jest historyczną, dokumentalną relacją czy też kroniką wydarzeń. To raczej próba opisania rzeczy Boskich za pomocą prostego, a z perspektywy znaczenia przekazu biblijnego - wręcz ułomnego języka i nieporadnej sfery pojęć. Tekst za to zdecydowanie, z całą mocą mówi o tym, że aniołowie nie są równi Bogu, nie są bogami, lecz tylko bytami służebnymi, stworzonymi w jakimś celu (słowo angelos w języku greckim oznacza posłańca). I – jak mówi tekst – zostali stworzeni „na początku” przez Boga, który według biblijnej chronologii był już przed opisanym początkiem. Mimo popularności tematu duchów niebieskich i jego atrakcyjności dla mieszkańców Międzyrzecza Tygrysu i Eufratu (czyli z grecka Mezopotamii), Stary Testament niewiele mówi o tych istotach. Owszem, są obecne na kartach jego ksiąg, uczestniczą w opisywanych wydarzeniach, ale nie stają się pierwszoplanowymi bohaterami. Wiemy z księgi Izajasza, że istnieją Serafiny - sześcioskrzydłe, śpiewające chwałę u Bożego tronu (Iz. 6,2), Cheruby czy też Cherubini, których Bóg postawił u wejścia do Raju po wygnaniu człowieka (Rdz 3,24) i które - z woli Boga – były umieszczane i na Arce Przymierza, i w jerozolimskiej świątyni budowanej przez Salomona na górze Moria (2Krn 3,10). Pozostają w cieniu być może właśnie po to, by uniknąć przypisywania wspomnianym duchom atrybutów boskości, co – trzeba przyznać – autorom ksiąg Starego Testamentu prawie się udało. Prawie, gdyż zagadką pozostaje tzw. Anioł Jahwe, Anioł Pański, pojawiający się sporadycznie w wydarzeniach i Starego, i Nowego Testamentu. W Księdze Rodzaju utożsamiany jest wręcz z samym Bogiem, który w taki sposób zjawia się np. Mojżeszowi w postaci krzewu gorejącego (Rdz 3,2) oraz niewolnicy Hagar na pustyni, która to niewiasta nazywa go „Tyś Bóg widzialny” (Rdz 16,13). Święty Paweł opierając się na tradycji rabinistycznej w Liście do Efezjan wymienia kilka rodzajów duchów powietrznych, pisząc o „wszelkiej Zwierzchności, Władzy, Mocy i Panowaniu” (Ef 1,21 i n.). W Liście do Kolosan występują jeszcze Trony (Kol 1,16), a w słowie skierowanym do Tesaloniczan wymieniony jest też archanioł (1Tes 4,16), postać znana także z Listu ap. Judy: „archanioł Michał, tocząc rozprawę z diabłem, spierał się o ciało Mojżesza” (Jud 9). Święty Paweł jednoznacznie opisuje rolę aniołów, zapytując Hebrajczyków: „Czyż nie są oni wszyscy duchami służebnymi, posyłanymi na pomoc tym, którzy mają odziedziczyć zbawienie?” (Hbr 1,14). Fakt, że nie są to istoty boskie, jest wielkim novum wśród wierzeń i mitów ludów Mezopotamii czasów biblijnych czy przed-biblijnych: Sumerów, Akadyjczyków, Babilończyków, Asyryjczyków czy Chaldejczyków, skąd wywodzi się kilka, na pozór bardzo podobnych, opowieści o stworzeniu świata. Wspomnijmy pokrótce mowa tu przede wszystkim o sumeryjskim eposie Enki i Ninmah, spisanym ponad dwadzieścia wieków przed Chrystusem, zapisanym w języku akadyjskim Enuma Elisz, zwany Babilońską Księgą Rodzaju, pochodzącym prawdopodobnie z XIV wieku przed Chrystusem oraz babilońskim Atrachazis, opartym na opowiadaniach, pochodzących być może jeszcze z III tysiąclecia, a więc ponad 20 wieków przed nasza erą. Ciekawa rzecz, sądząc po jakże odległym czasie powstania owych opowieści warto zauważyć, że gdy tylko pojawiła się pierwsza cywilizacja, homo sapiens zaczął myśleć o tym, skąd się wziął i co jest początkiem wszystkiego... Nie miejsce tu na streszczanie tych mitów, tym bardziej, że pełne są przemocy i okrucieństwa, ale warto podkreślić jedną, zasadniczą różnicę: Bóg Mojżesza, w odróżnieniu od bogów ludów sąsiednich, nie zdobywa władzy w walce, nie morduje innych bogów, nie powstaje z pramaterii. On jest od samego początku i to On stwarza to, co inni uważają za bogów – aniołów, słońce, księżyc, gwiazdy... Natomiast istniejąca we wszystkich wspomnianych mitach opowieść o początkach człowieka, prócz kontekstu historycznego, (zawartego przecież w mezopotamskich opowieściach) u Mojżesza nabiera jeszcze innego znaczenia – staje się źródłem wiedzy o chwale i upadku człowieka, opowiadając o dramacie dobra i zła. Ale tu znów ogromna różnica – u Mojżesza zło powstaje jak jakiś odprysk, jest gdzieś w cieniu, czai się i ukrywa przed światłością. Dualistyczni Mezopotamczycy ze swoją odwieczną walką dwóch równych rywali – dobra i zła – nie potrafili tego zrozumieć...
Ale powróćmy do naszych aniołów. Jakie były? Czy wszystkie były dobre? Czy powstały też, prócz dobrych, złe anioły? Jeśli nie, to skąd się wzięli źli aniołowie? Na marginesie zaznaczę, że funkcjonują trzy jak najbardziej poprawne formy: anioły, aniołowie i – coraz rzadsza – anieli. Tę formę pamiętamy np. z kolędy: „Mizerna, cicha, stajenka licha” nad którą „anieli w locie stanęli i pochyleni klęczą”. Zresztą, na tych samych prawach – utrwalenia w powiedzeniach czy pieśniach - bytuje forma: „diabli”. Znamy chyba wszyscy takie nieco spychologiczne powiedzenie: „Diabli nadali” czy wręcz przeciwnie: „Wzięli”... 
Skąd więc się diabli wzięli? Wbrew pozorom, nie jest to takie proste. Zapoznając się z biblijnym przekazem możemy się domyślać, że w historii świata coś zaszło, ale nawet mając przed oczami tekst Pisma odpowiedzi nie znajdziemy tak łatwo. Przyjrzyjmy się paru fragmentom Biblii. Jezus w 10-tym rozdziale Ewangelii wg św. Łukasza, po powrocie apostołów, kiedy ci opowiadają Mu o cudach, jakie się dokonywały w Jego imię a zwłaszcza o tym, jak złe duchy poddawały się imieniu Jezusa, mówi do uczniów: „Widziałem szatana, który spadł z nieba jak błyskawica” (Łk 10,18). Istnieje kilka możliwych wariantów interpretacji tych słów, ale wśród nich jeden interesuje nas szczególnie – mówi o tym, że to obraz upadku szatana podczas przegranych zmagań „na początku”. Kolejny cytat – starotestamentowa księga Izajasza, fragment z rozdziału 14 mówi – prawdopodobnie – o królu Babilonii, Nabuchodonozorze, ale podczas lektury przebrzmiewa dość zagadkowa a znajoma już nuta, posłuchajmy: „Jakże, spadłeś z niebios, Jaśniejący, Synu Jutrzenki? Jakże runąłeś na ziemię ty, który podbijałeś narody? Ty, który mówiłeś w swym sercu: Wstąpię na niebiosa. Powyżej gwiazd Bożych postawię swój tron. Wstąpię na szczyty obłoków, podobny będę do Najwyższego. Jak to? Strącony jesteś do Szeolu, na samo dno Otchłani?” (Iz 14,12 i n.). Nawet, jeśli chodzi tylko o wspomnianego króla Babilonu, to w pełnej alegorii Biblii często tacy właśnie władcy są personifikacją zła, złych mocy szatana. Kolejny fragment - Jezus, zwracając się do faryzeuszów, wypomina im: „Gdyby Bóg był waszym Ojcem, to i Mnie byście miłowali. […] Wy macie diabła za ojca i chcecie spełniać pożądania waszego ojca. Od początku był on zabójcą [człowieka] i nie wytrwał w prawdzie, bo prawdy w nim nie ma. Kiedy mówi kłamstwo, od siebie mówi, bo jest kłamcą i ojcem kłamstwa” (J 8, 44 i n.). Ten sam autor pisze w jednym ze swych Listów: „Kto grzeszy, jest dzieckiem diabła, ponieważ diabeł trwa w grzechu od początku (IJ 3,8). 

Podsumujmy – szatan jest ojcem kłamstwa, nienawidzi człowieka, mógł bytować w niebie, ale nie wytrwał w prawdzie, już nie ma w nim prawdy, upadł jak błyskawica, mając w sercu tajne zamysły o tym, by postawić swój tron na niebie, być jak najwyższy, Bóg. W dodatku to zagadkowe imię lub tytuł – Jaśniejący i Syn Jutrzenki. W języku greckim imię „Jaśniejący” nie powie nam tyle, co jego tłumaczenie zaczerpnięte z łacińskiego tekstu Biblii – Lucyfer. I choć znany jest nawet święty Lucyfer, biskup z Sardynii, z końca IV wieku, to kilkadziesiąt lat później św. Hieronim, tłumacz - autor łacińskiego przekładu Pisma Świętego zwanego Wulgatą, użył tego imienia jako imienia własnego przy tłumaczeniu omawianego fragmentu z Izajasza. Niosący światłość, Jutrzenka... Jakże piękne imię. Ale – jak zauważył ks. Tischner – nie wszystko, co piękne, chce być dobre... Coś może być diabelnie piękne czy też zabójczo piękne... 

„Światłość w ciemności świeci i ciemność go nie ogarnęła” - jak pisze na początku swej Ewangelii święty Jan. Z tekstu możemy wywnioskować, że ciemność próbowała ogarnąć, pochłonąć światłość, ale się jej nie udało. Czy nie jest to echo, jakaś wzmianka o czymś, co zaszło „na początku”? Opowieść o pokusie bycia „jak Bóg, równym Bogu”? O tym, co niegdyś zostało stworzone jako dobre, jasne, świetliste, a stało się ojcem kłamstwa, ciemnością, czymś, co jest Bogu obce i od Boga dalekie? A nawet wrogie Stwórcy? Czy – spróbujmy pójść dalej tym tropem – szatan powstając przeciwko Bogu miał nadzieję, że zwycięży? Być może – zaślepiony pychą czy przepełniony gniewną zazdrością – mógł tak sądzić, w przeciwnym wypadku nikt – prócz samobójców i szaleńców - nie wypowiada wojny. Zresztą Biblia wraca do tego tematu – opisuje pozorną przewagę śmierci i szatana nad Bogiem, a nawet iluzoryczne ich zwycięstwo podczas ukrzyżowania Jezusa. To szatan (choć pozornie, ale chwilowo jednak) wygrywa, ponieważ osamotniony i zmaltretowany Jezus fizycznie w końcu ginie na krzyżu. Podczas ukrzyżowania mrok spowija ziemię, światłość niknie. Nawet najbliżsi uczniowie czują, że ich Mistrz przegrał. Szatan, władca świata tego, jak opisuje go św. Jan (J 16,11) staje się jak Bóg – jest Mu równy, a nawet mocniejszy. Jest w tym boju, jak się może wydawać, zwycięzcą. Jest jak Bóg... Czy słowa te niczego nam nie przypominają? Możemy przypuścić, że na początku szatan chce być jak Bóg, ale mu się nie udaje. Odchodzi od Boga, od światła. Pogrąża się w mroku, w miejscu, oddalonym od Stwórcy. W ciemności, która próbowała ogarnąć światło. Pamiętamy, że w Genesis duch Boży unosił się nad wodami i Bóg, stwarzając światłość i oddzielając ją od ciemności tym samym panuje też nad ciemnością. Więc Stwórca, mimo, iż wszechmocny, choć jest ponad wszystkim to unika przenikania ciemności, dopuszcza jej istnienie. I mimo tego, że jest to miejsce, w którym nie ma prawdy, dobra, łaski, miłości, a jest za to kłamstwo, nienawiść, chytrość i śmierć, to z jakiegoś powodu ciemność jest Bogu potrzebna. Szatan również. W jakim celu? Pokaże to dalszy ciąg historii świata – powstanie człowieka i jego kolejne perypetie. To alternatywa Boga – atrybut dramatu wolności. 

Pierwsza próba szatana, by „być jak Bóg” nie powiodła się. Ale natura diabła przez to się nie zmienia, chyba, że na gorsze... Samo imię szatan oznacza „oskarżyciela, przeciwnika”. Szatan nieustannie kusi, wystawia na próbę, ironizuje, sieje wątpliwości... Wąż, który wkracza na scenę w Raju, w zasadzie nie wiadomo skąd, robi to samo - sączy do uszu Ewy słodki jad: „Czy rzeczywiście Bóg wam zabronił? Bóg kłamie! Świetnie wie, że gdy spożyjecie owoce z drzewa poznania dobra i zła, otworzą się wam oczy i staniecie się jak On – będziecie znali dobro i zło” (por. Wj 3,4 i n.).  Mówiąc inaczej – Bóg wam tego zabrania, bo nie chce, byście się stali jak on! Jest o siebie zazdrosny! Kolejna próba „bycia jak Bóg” i tym razem się nie udaje, bo to nie Bóg okazuje się kłamcą, lecz diabeł, który wie, że pragnienie bycia „jako Bóg” w taki sposób, drogą nieposłuszeństwa i odrzucenia Boga, drogą zła, prowadzi do klęski. Księga Mądrości powie o tym wydarzeniu: „Śmierć weszła w świat przez zawiść diabła” (Mdr 2,24). W końcu diabeł – diawolos to nikt inny jak „oszczerca, kłamca, fałszywy oskarżyciel”. Trzecia próba to wieża Babel - ludzie, przekonani o własnej wielkości rzucają Bogu wyzwanie: „Pójdźcie, zbudujmy sobie miasto i wieżę, której by wierzch dosięgał nieba i uczyńmy sławne imię nasze” (Wj 11,4). I tutaj uczynki ciemności: pożądliwości ojca kłamstwa i pycha doprowadzają do katastrofy. Jak możemy się przekonać, pycha nie jest dobrą drogą do przebóstwienia, do tego, by stać się jak sam Bóg. 
Przyjrzyjmy się jeszcze jednemu fragmentowi Pisma – cytat, który sprawia wiele trudności zarówno tłumaczom, jak i komentatorom Biblii. Drugi rozdział Listu św. Pawła do Filipian to napomnienie do ukrócenia rozłamu, do unikania niewłaściwego współzawodnictwa i próżnej chwały, do pokory, do podążania za przykładem Chrystusa, który: „istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby być na równi z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, […] uniżył samego siebie, stając się posłusznym aż do śmierci, i to śmierci krzyżowej” (Flp 2,6). Zagadką jest tu zwrot: „nie skorzystał ze sposobności, aby być na równi z Bogiem”, choć, jak wiemy, mógł to uczynić, będąc nim. W przypisie do tekstu Biblii Jerozolimskiej czytamy, że brzmienie dosłownie to: „Chrystus swojej równości z Bogiem nie uważał za zdobycz” czyli lepiej: aby ją zatrzymał dla siebie.” Biblia ks. Wujka podaje inne tłumaczenie: „będąc w postaci Bożej nie uważał za grabież równości swojej z Bogiem”. Przypis głosi: „posiadając naturę i chwałę równą Bogu nie uważał, że należy się tej chwały trzymać za wszelką cenę, ale wyzuł się z niej”. 
Tekst c.-słowiański, będący kalką greckiego i - w przeciwieństwie do języków nowożytnych - zachowujący plastyczność wyrazu, jest tu o wiele bardziej interesujący: „Iże wo obrazie Bożyj syj, nie woschiszczienijem niepszczewa byti rawien Bogu, no siebie umalił, zrak raba priim”. 
Opierając się na komentarzach do tekstu greckiego i słowiańskiego możemy to przetłumaczyć tak: „Jezus, będąc w postaci Bożej, wyrzekł się sposobności, by być równym Bogu drogą grabieży, zagarnięcia czegoś, lecz na odwrót – uniżył samego siebie, przyjąwszy postać sługi”. Chrystus, dokonujący odkupienia ludzkości wyrzeka się swej równości z Bogiem i pozycji, jaka jest z tym związana. Pierwszy Adam, chcąc być jak Bóg, okazał nieposłuszeństwo, przekroczył Boży nakaz i – tym samym - odszedł od Boga. Teraz Chrystus - nowy Adam, jak go nazywa apostoł Paweł – pokazuje drogę powrotu: drogę pokory, posłuszeństwa, miłości i poświęcenia dla innych. To jest prawdziwa droga przebóstwienia, abyśmy podążając nią „byli jak bogowie”. Apostoł podsumowuje: „Dlatego też Bóg Go nad wszystko wywyższył, i darował Mu imię ponad wszelkie imię, aby na imię Jezusa zgięło się każde kolano istot niebieskich, ziemskich i podziemnych” (Flp 2,9 i n.). A więc diabła również. 
Wracając do naszego tematu przewodniego – czym jest zło i skąd się bierze – sporo już wiemy. Dużą rolę gra tu diabeł, zabójca człowieka od początku. Ale – jak już zaznaczyłem – powiedzenie „diabli nadali” jest nieco spychologiczne. Spychologiczne czyli czasem dobrze, że mamy na kogo przerzucić  swą winę... Trudno mi to objaśnić, więc z radością sięgnę po przypowieść. Czasem dzięki przypowieściom łatwiej jest coś przekazać czy wytłumaczyć. Wspomina ojciec Sawa, mnich jednego z rosyjskich monasterów: „Przychodzą raz do mnie dwie mniszki i mówią, że nie wypełniły zleconego im zadania. A jak to się stało? - spytałem. Ojczulku, stało się nieszczęście – opowiada jedna. Zdarzyło się to i tamto, ale ja nie jestem temu winna. Wysłuchałem jednej, potem drugiej. Wychodzi na to, że obie są niewinne. Ale ich praca przez to nie ruszyła z miejsca. Pytam więc: No dobrze, a któż więc jest winien, jeśli nie wy? Diabeł – odpowiada pierwsza z nich (spryciula, nieprawda?). Diabeł – powiadam, może napsocić przez człowieka. Ale kałamarz nie podnosi się sam w powietrze, by na drugim stole się przewrócić i zalać korespondencję! Ty, droga siostro, pomogłaś diabłu! Chwila ciszy... Wybaczcie, ojczulku, to moja wina – szeptem mówi druga siostra. Wiedziałem, że akurat ta jest niewinna, ale chciałem wypróbować jej pokorę. Ukryła grzech pierwszej siostry i wzięła go na siebie, rezygnując z prawa do tłumaczenia się swą oczywistą niewinnością”. Zdarzenie na pozór drobne i codzienne, ale nie do końca - Adam i Ewa w Raju w podobnej sytuacji postąpili dokładnie na odwrót...

Wczytajmy się raz jeszcze w pierwsze rozdziały księgi Genesis, ale mimo wszystko postaram się uniknąć szczegółowego i dogłębnego zaznajamiania czytelnika z opisem stworzenia. Nie uczynię tego z kilku powodów: po pierwsze byłoby to zbyt nużące dla odbiorcy, po drugie zakładam, że w społeczeństwie europejskim, polskim, z silnymi korzeniami chrześcijańskimi początek Pisma Świętego nie jest tak zupełnie nieznany. Po trzecie – jeśli mimo wszystko jest to tekst mało znany, z radością pozostawię Czytelnikom prawo do czerpania satysfakcji z samodzielnego poznawania tekstu Biblii, nie odmawiając sobie zarazem prawa do podkreślania tych rzeczy, które w trakcie pobieżnej lektury mogą pozostać w cieniu, a które mogą uczynić lekturę bardziej owocną. 

Zacznijmy od tła - niech będzie mi wolno tak powiedzieć – historyczno – obyczajowego. Stworzenie człowieka. Wielu z nas wie, że człowiek został stworzony szóstego, a więc ostatniego dnia Heksaemeronu. Choć – nie kwestionując tego – warto zaznaczyć, że nie jest to aż tak oczywiste... Problem w tym, że mamy do dyspozycji dwa opisy stworzenia człowieka. Pierwszy, zawarty w pierwszym rozdziale Genesis, w wierszach 26 i następnych, mówi o tym wydarzeniu jako takim, które wieńczy sobą cały dotychczasowy proces tworzenia. Powstają światy niebieskie, materialne, światłość, firmament, gwiazdy, wody, lądy, rośliny i zwierzęta, aż wreszcie, jak mówi Pismo: „rzekł Bóg: uczyńmy człowieka na Nasz obraz, podobnego Nam” czy też w klasycznym dla naszej kultury i tradycji tłumaczeniu ks. Wujka: „na obraz i na podobieństwo nasze”. Powstaje człowiek,  który „niech panuje” nad stworzonym światem. Cały ten opis kończy się początkiem rozdziału drugiego: „W ten [opisany powyżej] sposób zostały ukończone niebo i ziemia oraz wszystkie zastępy jej [stworzeń].” Potem – siódmego dnia - Bóg odpoczął. Na tym koniec. Jak uważny Czytelnik może zauważyć, nie ma tu słowa o ulepieniu człowieka z gliny, o tchnieniu w jego nozdrza ducha życia, o powstaniu kobiety z adamowego żebra, o zakazie spożywania owoców z drzewa dobra i zła, ba, nie ma nawet żadnej wzmianki o Edenie!... Wszystko to znajdziemy w drugim opisie, tzw. toledot, a więc w „dziejach początków” czy też bardziej poprawnie w „historii nieba i ziemi, gdy były stwarzane”. Tu z kolei kolejność stworzenia jest nieco inna, posłuchajmy: „gdy nie było jeszcze żadnego krzewu, ani żadna trawa polna jeszcze nie wzeszła, wtedy to Pan Bóg ulepił człowieka z prochu ziemi i tchnął w jego nozdrza tchnienie życia, wskutek czego stał się człowiek istotą żywą” (Rdz 2,5) (rozdział 2, wiersz 5). Dopiero potem Stwórca zasadził ogród w Edenie na wschodzie i umieścił tam człowieka […], a cytuję: „na rozkaz Pana Boga wyrosły z gleby wszystkie drzewa miłe z wyglądu, i drzewo życia w środku tego ogrodu i drzewo poznania dobra i zła. […] Potem rzekł Bóg: Nie jest dobrze, by mężczyzna był sam, uczynię mu zatem odpowiednią dla niego pomoc. Ulepiwszy z gleby wszelkie zwierzęta lądowe i wszelkie ptaki podniebne, Pan Bóg przyprowadził je do człowieka” (Rdz 2,8 i nn.). Widzimy, że kolejność stworzenia jest odwrotna niż w pierwszym fragmencie, ale nie przeciwstawiajmy sobie nawzajem tych tekstów. Nie tyle przeczą sobie wzajemnie, ile się dopełniają. Mówiąc o tym samym posługują się nieco inną perspektywą - pierwszy opisuje stworzenie świata z punktu widzenia kosmicznego, pierwszoplanowym bohaterem drugiego jest człowiek i jego początki. Przyjrzyjmy się więc tej drugiej opowieści, wyjaśniając na wstępie kluczowe pojęcia. 

Rzecz dzieje się w Edenie. Eden to nazwa własna jakiejś krainy geograficznej, położonej, jak mówi tekst: gdzieś „na wschodzie” (Rdz 2,8). Samo słowo pochodzi z języka sumeryjskiego i oznacza „nawodniony”. Kraina ta z biegiem czasu przekształciła się w świadomości Hebrajczyków w coś rozkosznego, a powodem ku temu jest hebrajski rdzeń słowa Eden - „dn” - rozkosz. I ta zbieżność spowodowała, że w tekście tzw. Septuaginty, czyli dziele siedemdziesięciu tłumaczy, ukończonym w egipskiej Aleksandrii w trzecim wieku przed Chrystusem, w miejscu hebrajskiego pojęcia gan Eden znajdziemy już grecki termin: „raj rozkoszy”. Hebrajskie gan – ogród, czyli miejsce, ogrodzone płotem, u tłumaczy Septuaginty otrzymuje brzmienie paradisos, którym Persowie, od których Grecy zapożyczyli to słowo, nazywali ziemny lub kamienny wał, otaczający miejsce spacerów. Natomiast swojsko brzmiące słowo „raj” to zapożyczenie z leksyki staroirańskiej, a więc pochodzące z Persji, gdzie oznaczało miejsce, pełne szczęśliwości i bogactwa. 
Wydaje się, że mimo licznych wskazówek dotyczących lokalizacji tej krainy odnalezienie jej jest niemożliwe. Może Mezopotamia, może Armenia, Turcja... Nie to jest ważne. Ważne jest, że w świadomości całego szczepu, plemienia zachowała się pamięć o miejscu szczęśliwości. I nic w tym dziwnego. Przecież chyba każdy z nas przechowuje w swojej świadomości pamięć o jakimś bezpiecznym miejscu, przeważnie jeszcze z czasów dzieciństwa czy głębokiej przeszłości, gdzie doświadczał troski i ciepła rodziców, uśmiechu, gdzie wszystko wydawało się takie dobre i proste. Takie ciepłe. Tu mamy do czynienia z pamięcią zbiorową, mglistymi wspomnieniami całego plemienia stepowych wędrowców – nomadów, koczowników, pasterzy, wspartymi o Objawienie. 
Starotestamentowe wyobrażenie o ogrodzie w Edenie odbiega od naszych pojęć o raju jako beztroskim miejscu ustawicznej błogości, gdzie wszystko „uprawia się” samo, a człowiek tylko leżąc na boku spija śmietankę dobrobytu. Takie nasze swojskie „chłop śpi a w polu mu samo rośnie”. Owszem, Bóg troszczy się o człowieka, oddaje pod jego opiekę wszelkie stworzenia, aby nad nimi panował, ale człowiek ma obowiązki – prawa i zakazy. Tekst wyjaśnia: „Pan Bóg wziął zatem człowieka i umieścił go w ogrodzie Eden, aby go uprawiał i doglądał” (Rdz 2,15). Lecz Adam jest sam. Bóg to wie: „Nie jest dobrze, by mężczyzna był sam. Uczynię mu zatem odpowiednią dla niego pomoc”. Stwarza Bóg z gliny, czy - jak tłumaczy ks. Wujek – z mułu ziemi zwierzęta i przyprowadza przed człowieka, chcąc przekonać się, jak ten je nazwie. I choć niektóre ze zwierząt mogą być człowiekowi pomocne – np. wół może ciągnąc pług czy osioł potrafi nieść jakiś ciężar, to za mało, by Adam mógł odnaleźć w nich swój obraz i podobieństwo. Na scenę wkracza inny pomocnik, a w zasadzie pomocnica... No właśnie, chciałoby się powiedzieć - Ewa. Nie, bądźmy precyzyjni i trzymajmy się tekstu. Wkracza niewiasta, która na razie nie nosi żadnego imienia. Ja w tym kontekście również popełniłem błąd – przyśpieszyłem nieco wydarzenia i i użyłem imienia Adam, choć w tym wypadku błąd jest jakby mniejszy, dopuszczalny. Śpieszę wyjaśnić. Jeśli prześledzimy tekst uważnie, to zauważymy, że imię własne Adam (ha-dam) pojawia się dopiero - w polskim tekście Biblii Jerozolimskiej, a więc Tysiąclecia – pod koniec 4 rozdziału, na długo po wygnaniu z ogrodu w Edenie. U ks. Wujka dzieje się to nieco wcześniej, w połowie 2 rozdziału – w momencie, kiedy Stwórca przyprowadza do Adama zwierzęta, aby ten je nazwał, a ściślej, aby właściwie zrozumiał i określił ich istotę. W rosyjskim tekście Biblii, tzw. synodalnym, imię Adam pojawia się na samym końcu 2 rozdziału, w jego ostatnim wierszu: „Chociaż Adam i jego żona byli nadzy, nie odczuwali wobec siebie wstydu” (Rdz 2,25). Spróbujmy wyjaśnić tę kwestię. Redaktor klasycznego słownika biblijnego, jezuita Ksavier Leon-Dufour zwraca tutaj uwagę na podstawową rzecz: gdy Żyd wypowiadał słowo „Adam”, rzadko miał na myśli pierwszego człowieka. W Piśmie Świętym wg tego uczonego bez najmniejszej wątpliwości słowo to może być uznane za imię własne zaledwie w czterech wypadkach, i to wcale nie w miejscach, przez nas omawianych. W księdze Rodzaju to dopiero początek i koniec 4 rozdziału. Jak więc rozumieć to słowo? Francuski biblista odpowiada: „Z dużą pewnością słowo to tłumaczy się jako: człowiek, ktoś, pewien, każdy, w końcu: oni bądź ludzie. Przy czym – podkreśla o. Ksawery – przeważa rozumienie tego słowa w liczbie mnogiej jako: ludzie”. Stąd mamy przytaczany już dziś tekst: „uczyńmy człowieka - ha-dam [a więc ściślej ludzi], niech panują”. Panują, bo właśnie takiej formy, liczby mnogiej, używa tekst hebrajski. Kolejny werset brzmi więc logicznie: „Stworzył więc Bóg ha-dam [ludzi]: stworzył mężczyznę i niewiastę”. (Rdz 1,26 i n.).
Bibliści przy omawianiu interesującego nas fragmentu Genesis zwracają uwagę na wyraźną grę słów w języku hebrajskim, pomagającą wyjaśnić pochodzenie człowieka i podkreślającą jego bliskość ze światem nieożywionym i ożywionym, które zostały ulepione, jak mówi porzekadło, z tej samej gliny. Powróćmy do tekstu o stworzeniu człowieka (Rdz 2,7), który w tym kontekście powinien być czytany tak: „Pan Bóg ulepił człowieka [ha-dam] z prochu ziemi [ha-dama] i tchnął w jego nozdrza tchnienie życia, wskutek czego stał się człowiek [ha-dam] istotą żywą.” Jak można się domyślić, ha-dama to czerwona glina, ziemia, muł... Jakieś zwykłe, ziemskie, choć zarazem i boskie, tworzywo. To bardzo mocne podkreślenie jedności z całym światem. Ludzie powstali z prochu ziemi: „Prochem jesteś i w proch się obrócisz”, z takim napomnieniem Bóg wydalił ludzi z ogrodu w Edenie (Rdz 3,19).

Jeszcze większą wspólnotę podkreśla inna gra słów, ale pozwólmy już niewieście wejść na scenę wydarzeń. Adam przekonał się, że wszystkie zwierzęta mają parę, a on jest sam. Natchniony autor pisze: „Nie znalazła się pomoc odpowiednia dla mężczyzny. Wtedy to Pan sprawił, że mężczyzna pogrążył się w głębokim śnie i gdy spał, wyjął jedno z jego żeber, a miejsce to zapełnił ciałem. Po czym z żebra, które wyjął z mężczyzny, zbudował niewiastę. A gdy ją przyprowadził do mężczyzny, mężczyzna powiedział: Ta dopiero jest kością z moich kości i ciałem z mego ciała! Ta będzie się zwała niewiastą, bo ta z mężczyzny została wzięta” (Rdz 2,21 i nn.). Wyjaśnijmy kilka kwestii. Czy był to sen? Prawosławny metropolita Londynu i Wielkiej Brytanii - tytularnej diecezji surożskiej, śp. Antoni Bloom podkreśla fakt, że w tekście zarówno hebrajskim, jak i greckim widnieje słowo, określające stan pewnej ponad-świadomości, ekstazę. Tak i brzmi w grece: ekstasis, w słowiańskim isstuplienije. A to z kolei może oznaczać, że dopiero w chwili, gdy Adam w jakiś szczególny sposób wyszedł ze swego „ja”, czy lepiej wzniósł się ponad swoje zwykłe „ja” - wtedy dopiero staje się możliwym pojawienie się niewiasty. Kobieta nie jest tylko zwykłą pomocą, jak mówi polski tekst i chyba wszystkie przekłady nowożytne. Użyte tu hebrajskie słowo „pomocnik” w rzeczywistości oznacza tego, kto jest pomocą, ale robi to twarzą w twarz, naprzeciw. A więc równorzędny partner, ktoś odpowiadający pierwowzorowi, mocno z nim związany osobowo. No i żebro... Jeśli nawet w tekście hebrajskim mowa tu o żebrze, to prawdopodobnie jest to idiom, a więc zwrot nieprzetłumaczalny w sposób dosłowny. Przypuszczalnie oznacza on „bok”, lub „połowę ciała”. Mężczyzna nadaje imię niewieście, nazywa ją: „Ta będzie się zwała niewiastą, bo ta z mężczyzny została wzięta”. Nadanie imienia czy nazwy, zresztą tak samo, jak w przypadku zwierząt, jest – niech zagorzałe feministki mi wybaczą – oznaką władzy, panowania. Mało tego, za jakiś czas, już po wygnaniu z ogrodu w Edenie, Adam nada niewieście imię raz jeszcze – wtedy dopiero będzie się nazywać Ewą, czyli tą, która daje życie, matką wszystkich żyjących. W dodatku Bóg na skutek grzechu niewiasty – pójścia za podszeptem węża - zmieni pozycję kobiety: „ku twemu mężowi będziesz kierowała swe pragnienia, a on będzie panował nad tobą” (Rdz 3,16). Czasem sam się zastanawiam, czy akurat ten moment jest tylko odbiciem czy też próbą usprawiedliwienia, opisaniem utrwalonych już stosunków społecznych, czy też bezpośrednim Bożym objawieniem? Osobiście widzę w tym wolę Bożą ale pamiętajmy, że męskie „panowanie” to nie tylko ślepa i krzywdząca dominacja – to również troska, opieka, ochrona... Tym bardziej, że kobieta i mężczyzna są sobie bardzo bliscy – niezrozumiały w tłumaczeniu Biblii Tysiąclecia okrzyk zachwytu Adama: „będzie się nazywać niewiastą, bo z męża została wzięta” staje się bardziej czytelny w starym tłumaczeniu ks. Wujka: „Tę będą zwać Mężyną, bo z męża wzięta jest”. Tekst hebrajski korzysta tu ze słów isz – mężczyzna oraz iszszah – kobieta. Dwa rodzaje – męski i żeński, ale człowiek ten sam, ha-dam

W tym miejscu kończy się pełna dobra i równowagi kosmiczna harmonia. Ale zanim zaczniemy omawiać jej upadek, podsumujmy to, co już wiemy. A wiemy, że do jakiegoś czasu panował w świecie określony i pełen dobrych relacji kosmiczny ład. Kosmos (choć już czaiło się coś pod postacią ciemności gdzieś na jego obrzeżach) był dobry i uporządkowany, ziemia czy lepiej – świat materialny– został powierzony człowiekowi, rośliny i zwierzęta poddane w opiekę ludziom jako te, które mają okazywać się pomocne, służyć mu. Wiemy, kto jest Stwórcą wszystkiego, kto uczynił człowieka koroną stworzenia i kto sprawiał, że Adam jako swego rodzaju „ambasador” Boga czuł się potrzebny, szczęśliwy i bezpieczny. Świat pod jego – człowieka – opieką również. Przekonaliśmy się o pewnej jedności mężczyzny ze światem, kobiety z mężczyzną, w końcu ludzi z Bogiem. Mogliśmy wywnioskować, jaki był sens istnienia człowieka, i gdzie istota, uczyniona na Boży obraz i podobieństwo spędziła swe najlepsze lata, czy może lepiej – najlepszy czas w swej dotychczasowej historii. Pamięć o tamtych wydarzeniach z niezrozumiałym uporem i tęsknotą kolejne pokolenia będą przekazywać kolejnym pokoleniom ubogich, strudzonych pasterzy – wędrowców. Będą to czynić w świetle i cieple wieczornego ogniska, odpoczywając po trudach znojnego, pełnego potu dnia i doświadczając chorób i cierpień, broniąc się przed chłodem nocy i dzikimi zwierzętami. Plemienni starcy będą powtarzać przechowywane w swej pamięci historie stare jak sam świat, odkrywać tajemnice człowieka z największym pietyzmem, z namaszczeniem tak wielkim, że ostatecznie opowieści te zostaną spisane, zredagowane i położone jako fundament Pisma. Jako pewna – wiecznie aktualna i uniwersalna – ludzka saga, wyjaśniająca zagadkę powstania człowieka – Ciebie i mnie, drogi Czytelniku, tłumacząca sens istnienia człowieka - Ciebie i mnie. Ale też odkrywająca Twoją i moją przyszłość, bo to ona w całej tej historii o przeszłości okaże się najważniejsza. 
Zbliżamy się do końca naszych rozważań,więc czas już na pewne wnioski i podsumowania. W powyższym materiale starałem się zobrazować to, co pozostało już tylko w zbiorowej pamięci rodu ludzkiego i w tekstach objawionych. Mowa tu o wspomnieniu o harmonii, jedności i pewnym porządku, istniejących na początku ludzkiej historii. Ich wyrazem była pierwotna bliskość ludzi z Bogiem, pierwsza w historii ludzkości jedność mężczyzny i niewiasty (ty jesteś mną rodzaju żeńskiego) oraz niezmącone niczym szczęście pary ludzi i życie w harmonii z oddanym im pod opiekę światem ożywionym i nieożywionym. To kosmiczna jedność, pamięć o której staje się, co prawda już tylko utopijnym, ale mimo wszystko wzorcem przy poszukiwaniu sensu ludzkiego istnienia i pomocą przy próbie wytłumaczenia nieodłącznie towarzyszących człowiekowi cierpień, bólu i życiowych tragedii. Mniej lub bardziej świadomie staje się też kierunkowskazem, żałośnie ukazującym na szczęśliwą przeszłość, na raj utracony. Dlaczego raj został utracony? Jakiej rangi wydarzenie musiało zaistnieć, że było w stanie zniszczyć tak cenną i doskonałą dla całego kosmosu harmonię? Aby odpowiedzieć na to pytanie, musimy za autorem natchnionym wprowadzić na scenę wydarzeń węża. Dzieje się to na początku trzeciego rozdziału księgi Genesis, gdzie wąż odgrywa swoją życiową rolę (choć słowo „życie” jest tu mocno nie na miejscu). Posłuchajmy: „A wąż był bardziej przebiegły niż wszystkie zwierzęta lądowe, które Pan Bóg stworzył. On to rzekł do niewiasty: 'Czy rzeczywiście Bóg powiedział: Nie jedzcie owoców ze wszystkich drzew tego ogrodu?' Niewiasta odpowiedziała wężowi: 'Owoce z drzew tego ogrodu jeść możemy, tylko o owocach z drzewa, które jest w środku ogrodu, Bóg powiedział: 'Nie wolno wam jeść z niego, a nawet go dotykać, abyście nie pomarli'. Wtedy rzekł wąż do niewiasty: 'Na pewno nie umrzecie. Ale wie Bóg, że gdy spożyjecie owoc z tego drzewa, otworzą się wam oczy i tak jak Bóg będziecie znali dobro i zło” (Rdz 3,1 i nn.). 
Kim jest wąż? Niewiele o nim wiemy, a to, co wiemy, i tak pozostaje sporą zagadką. Po pierwsze – to bądź co bądź Boże stworzenie potrafi mówić. Ostatecznie, w pełnej alegorii opowieści o Edenie nie powinno to nikogo dziwić, ale warto podkreślić fakt, że ze wszystkich postaci, występujących w ogrodzie „na Wschodzie”, zdolność mowy posiadają tylko Bóg, Adam, Ewa oraz wąż. Żadne inne stworzenie nie rozmawia z człowiekiem, a przynajmniej autor nic o tym nie mówi. Wąż jest więc jakby inny, zostaje postawiony w rzędzie istot rozumnych. W dodatku: „był bardziej przebiegły niż wszystkie zwierzęta lądowe”. Skąd taka przebiegłość? Przecież wiemy z poprzednich rozważań, że wszystko, co uczynił Bóg: „było bardzo dobre”. Pochodzenie owej przebiegłości może wiele wyjaśnić, wydaje się ona być jednym z uczynków ciemności, o których wspominaliśmy poprzednim razem. To zła cecha, która człowieka nieoczekiwanie przerasta i zaskakuje. Dlaczego Ewa jej nie widzi, nie rozumie, dlaczego nie podejrzewa oszustwa? Odpowiedź jest zaskakująco prosta: kobieta jeszcze nie wie, co to jest kłamstwo i zło. Skąd ma to wiedzieć? Jest dziecinnie naiwna i prostoduszna. Nie wie, że nie powinna rozmawiać z nieznajomymi wężami, a już na pewno nie powinna im ufać. Dopiero nabywa doświadczenia, za które przyjdzie słono zapłacić.
Kolejna dziwna rzecz – choć wszystkie zwierzęta są ludziom poddane, to jednak wąż występuje tak, jakby był równorzędnym partnerem, ba! - jakby wiedział o czymś, czego ludzie – przecież panujący nad nim - nie wiedzą! Mało tego – występuje jako ktoś, kto zna Boży sekret, Boże obawy, a nawet Bożą – jak sam sugeruje – chytrość. Poza tym zwróćmy uwagę na jeszcze jedną, według mnie niesłychanie istotną rzecz. Polegając na chronologii starszego, drugiego opisu stworzenia – tzw. toledot, czyli tego, który stał się tematem naszych rozważań, możemy zauważyć, że wąż zna Boży zakaz, który został dany człowiekowi, a dokładniej mężczyźnie, w czasie gdy zwierząt jeszcze nie było! Mało tego, można odnieść wrażenie, że zna go lepiej niż Ewa, której wtedy również jeszcze nie było. Niewiasta w zapale rozmowy z wężem cytuje treść Bożego zakazu, ale z jej wypowiedzi wynika, że mogła go otrzymać już jako relację od mężczyzny, bowiem dodaje jeszcze jedno ostrzeżenie, którego Bóg nie wypowiedział: „nie możecie go nawet dotykać”. To prawdopodobnie Adam dodał tę kwestię tak „na wszelki wypadek” po to, by – jak to się potocznie mówi – Ewy „nie kusiło”. Dodatkowym argumentem przemawiającym za takim tłumaczeniem jest reakcja Boga na złamanie zakazu. Stwórca pyta Adama: „Czy może zjadłeś z drzewa, z którego zakazałem ci jeść? Ewę pyta tylko: „dlaczego to uczyniłaś?” Natomiast gad, aby podważyć prawdziwość Bożego zakazu, aby upleść, jak się okaże, bardzo misterną sieć i złapać w nią Ewę, musi treść Bożego zakazu znać w oryginale. 
Powróćmy do pytania o pochodzenie węża – kim był i skąd się wziął, jaka była jego rola? W księdze Apokalipsy dwukrotnie czytamy o: „wielkim Smoku, Wężu starodawnym, który zwie się diabeł i szatan, zwodzącym całą zamieszkałą ziemię” (Ap 12,9). Choć w opisie upadku człowieka nie pada bezpośrednio imię Szatan, to późniejsza starotestamentowa Księga Mądrości, cały Nowy Testament oraz tradycja Kościoła widzi tu przeciwnika, oskarżyciela, diabła. Tak, tego samego, o którym wspominaliśmy przy omawianiu relacji światłość - ciemność. 

Więc – powróćmy raz jeszcze do naszego pytania - kim jest wąż? Jest pewną maską, dzięki której udaje się wprowadzić zło do ogrodu w Edenie.  Wydaje się, że akcja wymagała maski, ponieważ do tak szczególnego ogrodu, czyli ogrodzonego, otoczonego Bożą opieką miejsca szatan nie może wejść tak po prostu. Aby przeniknąć, potrzebuje pewnego medium... Dlaczego do tego celu wybiera akurat węża? Tego nie wiemy i zapewne nigdy do końca wiedzieć nie będziemy. Ale spróbujmy wspólnie się zastanowić – koczownicze ludy pustyni, poruszające się przeważnie pieszo, w sandałach, wśród kamieni, piasków, traw były stale narażone na ukąszenia. Wąż niejako naturalnie był wrogiem człowieka i jego stad. Po wtóre – atakował zawsze z ukrycia, niespodziewanie, błyskawicznie i - niestety –bardzo często śmiertelnie. Tajemnicą była też natura węża – dlaczego świetnie czuje się na śmiercionośnej pustyni, dlaczego musi pełzać, dlaczego jest pozbawiony nóg, dlaczego stale wije się w kurzu? Chciałoby się spytać – za jakie grzechy? No i ta jego naturalna przebiegłość... Wszystkie te intrygujące cechy musiały mieć jakieś wytłumaczenie. Przypomina mi się w tym kontekście stara kaszubska legenda o flądrze. Jej nietypowe cechy – wykrzywiony pysk, wybałuszone oczy i sposób poruszania się nie dawały spokoju rebokom znad Wialdzi Oede czyli rybakom znad Bałtyku i stały się (oczywiście, w ludowej opowieści) karą za pychę. Ale pozostawmy tę kwestię historykom kultury...
Przygotowując materiał do dzisiejszego spotkania wśród wielu innych informacji natrafiłem na jedną ciekawą rzecz. Otóż, w tekście hebrajskim, który tłumaczymy: „A wąż był bardziej przebiegły niż wszystkie zwierzęta lądowe” słowo „wąż” oddane jest terminem nachasz. W Biblii możemy się doszukać siedmiu różnych gatunków żmij i węży. Natomiast słowo nachasz oznacza: „tego, który syczy, syczącego”. To tzw. onomatopeja, czyli wyraz dźwiękonaśladowczy. Nauka o języku powie nam, że używane w mitach słowa tego typu mają bardzo długą historię, pochodzą z czasów prymitywnego języka, kiedy zakres pojęć był bardzo ograniczony. Ten, który syczy – w tekście polskim moglibyśmy spróbować oddać sens tego słowa poprzez odpowiednie czytanie wyrazu wąż – jako „wąszssss”. Ale, co nam to mówi? Otóż, po pierwsze potwierdza starożytność opowieści o Edenie, a po wtóre podkreśla, że sposób, w jaki odzywał się wąż do Ewy, nie zasługiwał na zaufanie. Mowa, brzmiąca jak śmiercionośne syczenie węża, powinna była budzić ostrożność... 
Stało się. Nie będziemy analizować dialogu węża z niewiastą. W skrócie tę opowieść można nazwać dramatem ludzkiej wolności, autor którego w sposób niezwykle mistrzowski, z głęboką psychologiczną przenikliwością kreśli obraz złożonego procesu. Jego bohaterowie – bohaterowie dramatu - podążają pewną drogą, początkiem której jest stan szczęścia z powodu trwania u jego źródła – Boga. Jest to trwanie tym szczęśliwsze, że wynikające z wolności. Ale ile jest warta wolność, gdy nie może zostać sprawdzona, gdy nie ma możliwości wyboru? Czy w ogóle można wtedy mówić o wolności? Może to po prostu pewien stan stworzenia, którym Bóg postanowił je uszczęśliwić? To dlatego Stwórca wystawia istoty, stworzone na swój obraz i podobieństwo na próbę: przychodzi – w sumie tak do końca nie wiadomo, skąd - pokusa, pojawiają się argumenty przemawiające za i przeciw, a rozważanie ich, rozmowa z nimi prowadzi do grzechu. Do upadku. Do odejścia. Do rozdzielenia, do zniszczenia... W końcu diabeł - diawolos, to ten, który rozdziela, to ten, który jest zabójcą człowieka od początku, jak pisze św. Jan (J 8,44). Zło, grzech wkracza na scenę i już nieodłącznie towarzyszy człowiekowi. Już nie kosmos, ale konkretnie człowiek – jego serce i umysł staje się i areną, i celem zmagań dobra i zła. Opowieść o pierwszej jedności, pierwotnym stanie szczęścia, pierwszej harmonii, pierwszym ogrodzie szczęśliwości staje się również opowieścią o innych, mniej świetlanych wydarzeniach. Teraz Księga Rodzaju mówi o pierwszym ludzkim dylemacie – kto jest prawdomówny, Bóg czy wąż?, o pierwszym wyborze, o wolnym odejściu człowieka od Boga, ponieważ ludzie, idąc za podszeptem węża, wolą wierzyć „temu, który syczy”, przestają ufać Bogu. Widzimy pierwsze oszustwo i kłamstwo – „Bóg kłamie, nie umrzecie, Bóg się boi, nie chce, byście poznali dobro i zło, bo będziecie, jak On. Bóg jest zazdrosny”... Człowiek po raz pierwszy unika Boga, chowa się przed Nim, jak to później zwykł robić z głosem swego sumienia: „Adamie, gdzie jesteś? 'Przestraszyłem się i ukryłem się przed Tobą”. Stajemy się również świadkami pierwszego zerwania jedności między mężczyzną i niewiastą – dotychczasowa „kość z moich kości i ciało z mego ciała”, „ja” rodzaju żeńskiego nagle staje się kimś innym: „To ona, niewiasta, którą Ty przy mnie postawiłeś, ona mi dała owoc z tego drzewa, i zjadłem”. Na dowód tego rozdarcia ludzie zmuszeni są okryć swe ciała. Nagość, która dotychczas ich nie krępowała, od tej pory postrzegana już innymi, nie swoimi, a więc cudzymi oczami staje się powodem do wstydu. Zaraz potem brzmi opowieść o pierwszej ludzkiej zazdrości - uczuciu Kaina względem Abla, w końcu w ziemię wsiąka krew pierwszego zabitego z ludzkiej ręki człowieka. 

Jak widzimy, cena za zjedzenie jabłka jest ogromna, można by rzec, że to najdroższe jabłko w historii świata. I znów się pośpieszyłem – w tekście biblijnym, wbrew powszechnie utartemu poglądowi nie ma słowa o jabłku! Mowa o owocach drzewa poznania dobra i zła. Skąd więc jabłko? Mimo wszystko, ma pewne podstawy do istnienia i to wcale nie dlatego, że już sześć i pół tysiąca lat przed Chrystusem mieszkańcy dzisiejszej Azji Mniejszej posiadali jabłka w swym jadłospisie, a więc hipotetycznie ów owoc mógłby rosnąć w ogrodzie w Edenie. Ale chodzi o co innego. Jak już nie raz mówiliśmy, język Pisma Świętego to język symboli. Średniowiecze nie odbiegało od takiego stylu przedstawiania pewnych treści, więc w rajskiej ikonografii zastosowało swój symbol lub, jeśli kto woli – zakodowaną informację. Otóż, jabłko w języku Cezara to malum, rodzaj nijaki. Zło w tym samym języku to również malum, również rodzaju nijakiego. Dzięki temu nawet ludzie niepiśmienni, spoglądając na obrazy, ozdabiające kościelne ściany, na tzw. Bibliae pauperum, wiedzieli, że jabłko w ręku Ewy lub Adama nie oznaczało nic dobrego. I mieli rację. Nawiasem mówiąc, jeśli już jesteśmy przy wspomnianych malowidłach – nie wiem, czy zauważyliście, ale postaci, przedstawiane w rajskiej scenerii nawet przez wielkich artystów są właścicielami uroczych pępków. To wyraźny anachronizm. Pomińmy brak fizycznych rodziców u pierwszej, bądź co bądź, pary ludzi, ale to przecież Ewa została nazwana: „matką wszystkich żyjących”. 
Ktoś spyta – a co my mamy z tym wspólnego? Cóż, sądzę, że każdy z nas, niezależnie od tego czy jest wierzący czy niewierzący, doświadcza w swym życiu pewnych dylematów, dokonuje pewnych wyborów. Owidiusz, rzymski poeta z przełomu naszej ery ujął to tak: „Widzę rzeczy dobre, pochwalam je, a idę za złymi”. Wewnętrzne rozdarcie, przeżywane gdzieś we wnętrzu człowieka. Tak bardzo chcielibyśmy być dobrzy, mili, uczciwi, grzeczni, uprzejmi, ale z jakichś powodów nie udaje się nam. Tego samego, jeśli nie w większym stopniu, wymagamy od innych. Ale inni są ulepieni z tej samej gliny. Święty Paweł w Liście do Rzymian pisze z ogromną szczerością: „Nie rozumiem bowiem tego, co czynię, bo nie czynię tego, co chcę, ale to, czego nienawidzę – to właśnie czynię. […] A zatem już nie ja to czynię, lecz mieszkający we mnie grzech. Jestem bowiem świadom, że we mnie, to jest w moim ciele, nie mieszka dobro: bo łatwo przychodzi mi chcieć tego, co dobre, ale wykonać – nie. Nie czynię bowiem dobra, którego chcę, ale czynię właśnie zło, którego nie chcę. […] Nieszczęsny ja człowiek!” (Rz 8,15 i nn.)
Czy ten stan wewnętrznej sprzeczności nie jest przyczyną dysharmonii, zakłóceń, konfliktów, w końcu dramatów i tragedii? Przy czym nie tylko  międzyludzkich, ale też zachodzących we wnętrzu samego człowieka? Oczywiście, że tak. Pełna szczerości świadomość tego, że zło, które wkradło się w ludzkie życie, a potem i w naturę, owocując rozdarciem wbrew samemu człowiekowi, jest podstawą do budowania właściwych relacji. Nie tylko z Bogiem, nie tylko z bliźnim, ale również, a może przede wszystkim, ze samym sobą. Z otaczającym światem również. To człowiek jest za ten stan odpowiedzialny i nie miejsce tu na pychę, wypływającą ze stwierdzenia, że jest panem całego świata. Cały kosmos uczestniczy w naszym dramacie. Apostoł narodów, święty Paweł pisze do mieszkańców Rzymu: „Stworzenie bowiem zostało poddane marności – nie z własnej chęci, ale ze względu na Tego, który je poddał, w nadziei, że również i ono zostanie wyzwolone z niewoli zepsucia, by uczestniczyć w wolności i chwale dzieci Bożych. Wiemy przecież, że stworzenie aż dotąd jęczy i wzdycha w bólach rodzenia. Lecz nie tylko ono […] również my sami – pisze św. Paweł – wzdychamy, oczekując odkupienia naszego ciała” (Rz 8,9 i nn.). Co prawda to nie my osobiście złamaliśmy Boży zakaz w ogrodzie w ziemi Eden, ale, jak zauważa św. Grzegorz z Nyssy (ale nie tej na Dolnym Śląsku, lecz pisanej przez dwa „s”, w tureckiej dziś Kapadocji): „Jak to, co powstaje, jest zgodne z naturą tego, z którego zostało zrodzone, tak człowiek rodzi się z człowieka, uwikłany z uwikłanego, winny z winnego. C