Sergiej Sztejnikow
Myśli o prawosławnej prasie
Myśli o prawosławnej prasie, czyli siedemdziesiąt siedem razy nadeptujemy na jedne i te same grabie
Sergiej Sztejnikow
Nie jest dla nikogo tajemnicą, że gazetowa publicystyka Cerkwi Ukraińskiej i wcześniej, i teraz najczęściej oferuje swojemu czytelnikowi produkcję mało atrakcyjną. W ogóle nie można zrozumieć, jaką niesie funkcję. Jeśli jest to chrześcijańskie oświecenie, to czy trzeba szukać jeszcze czegoś, prócz przedruków żywotów świętych i innych moralizatorskich opowieści? A jeśli trzeba, to według jakich kryteriów i z jakim ryzykiem? Przecież stworzenie ważnych społecznie newsów, komentarzy, opinii i odpowiedzi na pytania, które stawia nam ciężka codzienność, wymaga profesjonalizmu i przy tym, mimo wszystko, nie da się uniknąć błędów, stresu i innych rzeczy, nieprzyjemnych dla autorów i czytelników. W efekcie obecnie nie ma takiej publikacji Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej [dalej: UCP - przyp. tłum.], którą można by z marszu wymienić jako źródło jednocześnie i gorącej, aktualnej, obiektywnej, i interesującej informacji.
Pracownicy prawosławnych środków masowego przekazu z reguły posługują się szablonami, które wskazał o. Aleksander Awdiugin w swoich "Prowincjonalnych notatkach". Rzeczywiście, to albo sucha, monotonna relacja diecezjalnych wydarzeń, mogąca wpędzić każdego w grzech przygnębienia, albo "monumentalna" publicystyka do powolnej lektury. Być może nie jest to złe. Jeśli mamy stereotyp, jeśli mamy "tradycję", oznacza to, że komuś jest ona potrzebna. Jednak sądząc po wynikach ankiety najbardziej poczytnego portalu UCP "Prawosławie w Ukrainie", tylko 20% jego czytelników dowierza oficjalnym środkom masowego przekazu w relacjonowaniu ważnych wydarzeń w UCP. Reszta czytelników najczęściej sięga po wydania świeckie. O czym to mówi? O tym, że czytelnikowi nie wystarcza rzetelnej informacji, zawartej w cerkiewnych środkach masowego przekazu, on chce czytać materiały "żywe", obiektywne, w których rozbrzmiewałyby różne oceny danych wydarzeń. Trudno uwierzyć, że cerkiewne środki masowego przekazu nie są w stanie zaoferować takiego informacyjnego produktu. Ale nie oferują! I nietrudno jest powiedzieć, czemu.
Jak funkcjonują cerkiewne środki masowego przekazu?
Zacznijmy od tego, co prezentuje sobą diecezjalne lub nawet centralne wydawnictwo UCP. Personel (jeśli w ogóle taki istnieje) liczy w najlepszym wypadku kilka osób, które są zajęte przeważnie opracowywaniem informacji napływających z poszczególnych parafii. Dla wielu z nich ta praca to nakaz [cs. posłuszanije - przyp. tłum], a nie powołanie. Ludzie pracują za symboliczne wynagrodzenie lub nawet zupełnie za darmo. W takiej sytuacji wątpliwe jest, by ktoś pałał pragnieniem dziennikarskiej twórczości. Można oczywiście zmienić tę sytuację - przeznaczyć środki, oddać jakieś pomieszczenia, poprosić do organizowania pracy któregoś z doświadczonych publicystów sympatyzujących z Cerkwią. Wszystko to można by rozwiązać. Ale na wszystkie propozycje ze strony cerkiewnego zwierzchnictwa zwykle pada jedna odpowiedź: pieniędzy nie ma i nie będzie! W ten sposób okazuje się, że nie można od nikogo niczego wymagać. Nie ma pieniędzy, nie ma problemu. Ale wtedy dobrej cerkiewnej publicystki mieć nie będziemy. To, że w wielu diecezjach mamy trudną sytuację finansową - wszystkim wiadomo. Ale przecież pełnowartościowych, zdolnych do pracy służb prasowych i redakcji w UCP, zdaje mi się, nie ma w ogóle. Faktycznie wszystko opiera się na jednej - dwóch osobach, które zastępują sobą całą redakcję. Istotne zmiany nastąpią wtedy, gdy diecezjalne naczalstwo zmieni swoje zdanie o prasie jako o czymś drugorzędnym i mało znaczącym, a w tym celu trzeba stymulować tworzenie dobrych, wysokiej jakości projektów, przyciągać pieniądze i sponsorów. Ale prawdopodobnie jeszcze nie czas ku temu. Społeczeństwo cerkiewne na razie jakoś "się wykręca" z pomocą amatorskich stron internetowych; wśród nich jest wiele dobrych, godnych polecenia portali, lecz są to prawie zawsze samodzielne, autorskie projekty, utrzymujące się dzięki wysiłkom pojedynczych zapaleńców.
O roli prasy drukowanej
Wraz z rozwojem Internetu wielu odnosi wrażenie, że drukowane (czytaj: papierowe) środki masowego przekazu z czasem obumrą. Być może tak będzie, ale na razie papierowe media mają pewną przewagę w stosunku do swoich elektronicznych odpowiedników. Wydanie parafialne (gazeta, ulotka, gazetka ścienna) okazuje się jednym z najsilniejszych środków wzmocnienia społeczności, jeśli w sposób aktywny opisuje się w nim życie parafii, publikuje się ogłoszenia, prośby o pomoc, opowiadania o parafianach. Takie wydania przechodzą z rąk do rąk i skracają pewien osobisty dystans między parafianami, czego nie można powiedzieć o Internecie. Jest jeszcze jedna specyfika wydań drukowanych. Często spotykamy się ze zdumieniem, dlaczego wielu parafian nie nadąża za cerkiewnymi problemami, tak wiele razy poruszanymi w Internecie. Ludzie zwracają uwagę na pewną nieświadomość cerkiewnej społeczności, zwykłego duchowieństwa, a nawet hierarchów w kwestiach, w których Cerkiew dawno już postawiła kropkę (np. w pytaniach o "telegonię", o dwóch wodach jordańskich, o konieczności braterskiego dialogu ze schizmatykami). Niezrozumienie wynika z faktu, że większość wiernych Cerkwi to wciąż ludzie starszego pokolenia, którzy najzwyczajniej w świecie nie nawykli zaglądać do Internetu. Absolutnej większości parafian i duchowieństwu wygodniej wziąć do ręki wydanie papierowe. A jak wygląda większość naszej papierowej prasy? Szerzenie strachów z byle jakiego powodu, jednostronna ocena wydarzeń, wojowniczy ton wielu tytułów - jeśli człowiek latami otrzymuje informacje tendencyjne, to nie ma się co dziwić, że w środowisku cerkiewnym pojawiają się współczesne zabobony i wypaczenia. W tym sensie Internet okazuje się znacznie łatwiejszym polem do uzyskania obiektywnej informacji. Ale lwia część środowiska cerkiewnego wciąż będzie żyła według starych schematów. I taki stan będzie trwać jeszcze przez kilka dziesiątków lat. Wielu z tych, którzy wzniosą się pod obłoki teologii internetowej, okazuje się strasznie dalekimi od zwykłego, prostego narodu, a wielu z prostego narodu z ostrożnością przyjmuje niezwyczajne dla siebie komentarze i nawet konieczne zmiany w życiu cerkiewnym. Stąd wniosek - nie trzeba się bać przenoszenia dobrych artykułów z Internetu na papier.
Cerkiewny standard
Nie chciałbym podawać w wątpliwość konieczności prasy "partyjnej". Jest ona potrzebna choćby po to, by wyrażać opinie różnych warstw Cerkwi. Pytanie inne - jaki zawodowy standard powinien leżeć u podstaw cerkiewnej publicystki? Prawosławne wartości duchowe - to jasne. Nieść to, co mądre, dobre i wieczne. Tak, tylko że o wielu naszych prawosławnych tytułach nie można tego powiedzieć. Przy pisaniu materiałów, a zwłaszcza tych o charakterze polemicznym, często wykorzystywane są metody rodem z najgorszych tytułów świeckich. Przy tym pojawiają się związki prawosławnych żurnalistów, zbierają się "korporacje ekspertów"; w Moskwie istnieje nawet klub prawosławnych redaktorów, w skład którego wchodzą niektórzy reprezentanci Ukrainy. Spisuje się regulaminy, tworzy się kodeksy, deklaruje się ewangeliczne przykazania, ale - sądząc po publikacjach - wielu członków takiego klubu w żaden sposób tych przykazań nie wypełnia, na próżno zostały wpisane do regulaminu. Współczesne prawosławne dziennikarstwo to mieszanka tendencyjności, gadulstwa i nadmiernej emocjonalności. Czy nie sięga się po wzajemną, osobistą obrazę, po przyklejanie łatek? Czy naprawdę nie oszukujemy czytelnika, kiedy bierzemy w obronę ludzi winnych konfliktowi tylko dlatego, że są to nasi: "kanoniczni", "prawosławni" lub "z błogosławieństwem"? Podawanie informacji jednostronnej z przemilczaniem niewygodnych faktów - czy to zasada pracy prawosławnego dziennikarza? Wszystkie te pytania kieruję również pod swój adres.
W tej materii my wszyscy, którzy choć w jakiś sposób związani jesteśmy z przekazywaniem informacji, powinniśmy się w jakiś sposób określić. Wielu już zrozumiało, że z publicystyką "i w Cerkwi coś nie tak", jak śpiewał Wysocki. Świadomość tego faktu to już duży sukces. Łatki i sztampy, które często są wykorzystywane w polemice, stworzenie "czarnych list wrogów" - już się przeżyły. Wszyscy są nimi zmęczeni. W publicystyce Władimira Legojdy, Siergija Czapnina, prot. Georgija Kowalenko brzmi refren: zacznijmy tworzyć inne dziennikarstwo! Odejdźmy od łatek, obwinień. Zwracajmy się ku faktom, prezentujmy wyważone opinie. Ostatecznie przecież istnieje dość bogate światowe doświadczenie, na którym można się oprzeć. Istnieją kodeksy etyki zawodowej dziennikarzy, które są zebrane w zasobach internetowych UNESCO, istnieje "Kodeks etyki zawodowej ukraińskiego dziennikarza", lecz któż z nas tym się interesuje?
Niemniej znane są pozytywne przykłady odejścia od przyjętych form mentorstwa, charakterystycznego dla wielu naszych tytułów. Niedawne materiały "Fomy", "Dorogi ot Chrama" i "Bez Boga trudno byt' nastojaszczim" udowodniły, że można spokojnie i sumiennie rozpatrywać problemy życia cerkiewnego. Takie same udane publikacje regularnie pojawiają się na stronach "Nieskucznyj sad", "Miłosierdije.ru', "Błagowiest.info". W UCP mógłbym wymienić w pewnej mierze portal "Prawosławie w Ukrainie", a także służbę prasową diecezji donieckiej. Kierownik tej ostatniej, prot. Georgij Guliajew, udziela wywiadów, które zawsze charakteryzują się prostotą i umiarkowaniem. Takich przykładów chciałoby się widzieć więcej.
Gazeta powszechna
Dla Cerkwi rzeczą naturalną jest wielość opinii [cs. raznomyślije - rozdarcia (1 Kor 11,19) - przyp. tłum.], ale wcale nie często do wiernych dochodzi głos najbardziej doświadczony. On może być cichy i można go nie usłyszeć, jak często nie słyszą spokojnego głosu metropolity kijowskiego Włodzimierza. Współczesna prawosławna przestrzeń medialna podzielona jest na wiele lokalnych placyków boju, z których prowadzony jest wzajemny ostrzał. O tolerancji w ogóle nie ma co mówić, przecież to słowo burżuazyjne! Człowiekowi wierzącemu trudno jest się w tym wszystkim zorientować, zdecydować, po czyjej stronie stanąć, jak nie dać się zbić z tropu. W takich warunkach świadomemu czytelnikowi pozostaje jedno wyjście - szukanie tytułów "bezpartyjnych", za to z wyważonymi komentarzami. W rosyjskim segmencie cerkiewnych mediów takim może być np. portal Bogoslov.ru. Ale wydania popularnego, a nie tylko teologiczno-analitycznego, na którego stronach byłoby miejsce dla diametralnie różnych punktów widzenia - "prawych" i "lewych" - póki co nie widać ani w Rosji, ani na Ukrainie. I to duży minus dla prawosławnego społeczeństwa.
Podobny problem u zarania lat 90. próbował rozwiązać legendarny główny redaktor "Moskowskich Nowostiej" - Jegor Jakowlew. Zbierał dziennikarzy, ekspertów z różnych tytułów do "Obszczej Gaziety" i dawał im możliwość profesjonalnej oceny wydarzeń trudnych, kryzysowych, które pojawiały się w społeczeństwie. Jak widać, nie udało się; gazeta w rezultacie najpierw zboczyła ze swojego kursu, a potem w ogóle została sprzedana. Ale dlaczego właśnie takiej "Obszczej Gaziety" nie mają spróbować stworzyć prawosławni? Ostatecznie jesteśmy chrześcijanami. I mamy, w odróżnieniu od ludzi świeckich, bezpośredni obowiązek prowadzenia dialogu, odnajdywania konsensusu. Najwyższy czas. Przyjdzie przecież kiedyś pora wyrosnąć z "krótkich spodenek" obrażalstwa. Pojawienie się takich mediów to wymóg czasów. Od lokalnych placyków boju do "Obszczej Gaziety" i tak przejdziemy. Jako fundament trzeba położyć nie umiejętność ostrego i bolesnego dopieczenia przeciwnikowi, lecz mądre rozumienie jego pozycji i zaproponowanie własnej. Czy portal "Prawosławie w Ukrainie" lub inny projekt zostanie z czasem taką platformą - pokaże przyszłość. A na razie kontynuujmy, drodzy Bracia i Siostry, wzajemne dokuczanie sobie - liberałowie przeciwko konserwatystom, "diomidowcy" przeciwko "odnowieńcom" itp. Naprzód, następujmy siedemdziesiąt siedem razy wciąż na jedne i te same grabie!
Źródło: http://kiev-orthodox.org/site/churchlife/2037/
tłum. ks. Mariusz Synak