ks. Mariusz Synak
Lato, lato wszędzie...
Lato w pełni. Wielu z nas upycha dzieci po ciotkach, babciach, sami gdzieś wyjeżdżamy. Nawet jeśli nie uda nam się wyjechać, robimy wszystko, by odpocząć. By na jakiś czas zerwać z tym naszym programem dnia, który wcale nie jest nasz. To narzucony rytm. Przecież musimy wstać, musimy iść do pracy, musimy to i tamto. I tak nam życie mija, nawet nie zauważamy, kiedy to się dzieje. A lata odmierzamy kupowaniem prezentów pod choinkę. Co, znowu? Przecież niedawno kupowałem! Tak, tak, skąd my to znamy... Konsumujemy życie jak hamburgera: szybko, niesmacznie i niezdrowo.
Ale wakacje czy urlop to inna sprawa. Możemy dłużej pospać, zrobić to, na co mamy ochotę, pobyć choć w części sobą. No właśnie, pozostańmy przy tym. Jak to jest - pobyć sobą? A tak w ogóle, przepraszam, czy wiemy, kim jesteśmy? Bo w wirze zajęć nie bardzo mamy czas, by się na tym zastanowić. Ale na wakacje możne warto się pokusić? Choć niektórzy zapewne powiedzą, że na wakacje chcą odpocząć od poważnych, męczących czasem tematów, filozofowania, ba, od Kościoła. Nasze prawo, które zwie się wolnością. Wolnością wyboru. Ale właśnie ta wolność pozwoli nam na odpowiedź na pytanie - kim jesteśmy? Jeśli nie myję nóg, kiedy nie muszę, to znaczy, że wypływa na zewnątrz moje "nie chcę". Jeśli nie idę do Kościoła, kiedy nie muszę, to oznacza, że nie chcę do niego chodzić. Jeśli się nie modlę, bo nie muszę, znaczy to ni mniej, ni więcej, jak tylko to, że nie chcę się modlić. Tylko próbujemy przed sobą udawać, że chcemy. Dlaczego? Czy czasem nie boimy się ewentualnej szczerej samooceny? Nie piszę tego po to, by komuś coś wytknąć. Nie, wręcz przeciwnie. W tych kilku krótkich słowach chciałbym, abyśmy wspólnie pomyśleli nad tym, jak stać się lepszymi.
Cywilizacja stawia przed nami wzorce, wskazując "drogę ku szczęściu". Białe zęby, opalone, gibkie ciało, modne ciuchy, samochody czy telefony, w końcu pewne napoje czy gumy do żucia jako synonim sukcesu - wszystko po to, abyśmy w pragnieniu posiadania widzieli cel życia. Bo jak posiądziemy, nawet na kredyt, to już będziemy lepsi. Ale chyba tylko od sąsiadów, którzy jeszcze nie posiedli. Ale posiądą, bo my przecież już posiedliśmy. Mówicie, że sobie żartuję? Może. Ale co wtedy, gdy nie uda nam się zdobyć upragnionych atrybutów szczęścia? Wtedy kończą się żarty a zaczynają się depresje. A jeśli nawet coś z tego osiągniemy, to czy zbyt wysoki koszt tego sukcesu pomoże nam stać się lepszymi? Wniesie pokój do naszych domów, uczyni nas bardziej "przyjaznymi dla środowiska"?
Ale miało być coś lekkiego. Mamy przecież wypoczywać. Bo, jak wiemy, w zdrowym ciele zdrowy duch. Tylko czy aby na pewno? Czy zdrowe ciało jest gwarantem zdrowego ducha? Aż ciśnie się przykład, bodaj z "Króla Rolanda", kiedy to chciano sprzedać konia. Sprzedający zachwalał: popatrzcie, ludkowie, jaki rumak! Jakie białe zęby, mocne nogi, silny tułów - jednym słowem, okaz zdrowia. Jedyne, czego mu brak, to życia. Ale poza tym, niczego mu nie brakuje!? Może trochę naginana metafora, ale coś w tym jest. Idąc dalej tym tropem i kierując się podobną logiką stwierdzimy, że w chorym ciele chory duch. I znowu nieco podrążmy. Czy człowiek kaleki, ułomny, chory musi mieć "z urzędu" chorego ducha? Nieszczęśliwą duszę? Dane mi było poznać wielu kalekich, chorych ludzi, którzy byli, wbrew naszej "zdrowej" logice, ludźmi pełnymi szczęścia, spełnionymi, którzy odnaleźli swe miejsce w życiu. Mało tego, potrafili dzielić się tą radością z innymi.
Więc znowu coś nie tak. Gdzie szukać odpowiedzi? Wydaje mi się, że to właśnie bałagan ducha przekłada się na cielesność, to ciało w dużej mierze jest odbiciem stanu naszej duszy i ducha. Wnętrze człowieka, pogodzone z samym sobą, wewnętrzny spokój i harmonia. Mimo, że te słowa powinny brzmieć jak najbardziej naturalnie, to jednak dziś ocierają się o banał i tandetę. A szkoda, bo wcale tak nie jest. Pismo Święte powie: Po owocach ich poznacie. Stan naszej duszy można rozpoznać po oczach, które , jak powiadają, są jej zwierciadłem. Dobry człowiek widzi dobro w innym, zły będzie wypatrywał zła. Nasz głos często jest podniesiony, oczekujemy i wyszukujemy w słowach do nas skierowanych zaczepki, ataku, czasem obrazy. Nasze gesty, często nerwowe i chaotyczne, demaskują skrywaną agresję, lęki, chęć ucieczki. Ucieczki od czego? Od samego siebie, nie pogodzonego, pełnego sprzeczności i niepewności. A święty Serafin z Sarowa powiadał: osiągnij pokój wewnątrz siebie, a tysiące ludzi wokół się zbawią. Oczywiście, zawsze możemy powiedzieć, że ta skorupa wcale nam nie ciąży i nie krępuje swobody. Że dobrze jest tak, jak jest. No i dobrze. Ale czemu ma nie być lepiej? Przecież (wybaczcie, że posłużę się słownictwem współczesnego marketingu): lepsze jest wrogiem dobrego. Przecież w każdym z nas tkwi iskra Bożego obrazu i podobieństwa. Tylko jak do niej dotrzeć? Trzeba trochę zaryzykować, to prawda. Skoczyć w pewnym sensie w inną rzeczywistość, w której pojęcia i wartości się nie zmieniają. Tu kłamstwo będzie kłamstwem niezależnie od tego, ile certyfikatów prawdziwości wystawi mu dzisiejszy świat, zło będzie złem, niezależnie od tego, jakimi szczytnymi ideałami będziemy je tłumaczyć. W takim świecie żyje się bezpieczniej, bo istnieją punkty orientacyjne, drogowskazy ku normalności, odporne na zmianę wiatrów historii, ustrojów, koalicji, mody czy w końcu nieuchronnej zmiany wartości, usprawiedliwiającej człowieka z jego własnych niegodziwości.
Może tych parę słów zrodzi w Was jakieś pytania? Przecież urlop jest ku temu bardzo dobrym czasem: obcując z przyrodą, zgłębiajmy sens świata, szukajmy Ducha i obcujmy z Nim, z Tym, Który wszędzie jest i wszystko Sobą napełnia i stańmy się przez to lepsi, czego wszystkim nam, moi Drodzy, serdecznie - urlopowo życzę.