ks. Mariusz Synak

Przypowieść o Miłosiernym Samarytaninie

W imię Ojca, i Syna, i Świętego Ducha!



Moi Drodzy, wysłuchaliśmy jednej z przypowieści Nowego Testamentu – opowieść o miłosiernym Samarytaninie. Przypomnijmy - u świętego Łukasza, w rozdziale 10-tym czytamy, jak jeden z doktorów Prawa zapytuje Chrystusa o to, co ma czynić, by osiągnąć życie wieczne. Człowiek ów zna Prawo, na pytanie Jezusa cytuje bez wahania zalecenia Pisma: „Kochaj Pana Boga swego całym sercem, całą duszą i całą mocą i umysłem, a bliźniego swego jak siebie samego”. Wszystko jest jasne. Jezus mówi: „To czyń, a będziesz żył”. Ale uczony mąż stawia pytanie o granice tej miłości, o zasięg czynionego dobra, pytając: „Któż jest moim bliźnim?”. W odpowiedzi słyszy przypowieść: „Pewien człowiek schodził z Jeruzalem do Jerycha i wpadł w ręce zbójców. Ci nie tylko go obdarli, lecz jeszcze rany mu zadali i zostawiwszy go na pół umarłego, odeszli. Przypadkiem przechodził tą drogą pewien kapłan; zobaczył go i minął. Tak samo lewita, gdy przyszedł na to miejsce i zobaczył go, minął. Pewien zaś Samarytanin, wędrując, przyszedł również na to miejsce. Gdy go zobaczył, wzruszył się głęboko: podszedł do niego i opatrzył mu rany, zalewając je oliwą i winem; potem wsadził go na swoje bydlę, zawiózł do gospody i pielęgnował go. Następnego zaś dnia wyjął dwa denary, dał gospodarzowi i rzekł: ‘Miej o nim staranie, a jeśli co więcej wydasz, ja oddam tobie, gdy będę wracał.’ Kto z tych trzech – zapytał Jezus - okazał się według twego zdania bliźnim tego, który wpadł w ręce zbójców?” Uczony w Prawie odpowiedział: „Ten, który mu okazał miłosierdzie”. Jezus mu rzekł: „Idź, i ty czyń podobnie”. 

Przypowieść o miłosiernym Samarytaninie jest obok opowiadania o synu marnotrawnym jedną z najpiękniejszych i najbardziej wzruszających przypowieści Nowego Testamentu. Co ciekawe, mimo tzw. synoptyzmu czyli zbieżności tekstów ewangelii Mateusza, Marka i Łukasza odnajdziemy ją tylko u ostatniego z natchnionych autorów. Akcja jest bliska słuchaczom, ponieważ każdy z nich nie raz pokonywał opisaną trasę. I z pewnością wzdychał z westchnieniem ulgi, gdy schodził po bezpiecznym jej pokonaniu do Jerycha. Dlaczego „schodził’? Jerycho - miasto o łagodnym, subtropikalnym klimacie, niegdysiejsza zimowa siedziba Heroda Wielkiego, leży w dwustupięćdziesięciometrowej depresji, w głębokiej dolinie Jordanu. To najniżej położone miasto na świecie w czasach Chrystusa stanowiło zieloną oazę życia wśród pustynnego terenu, stąd jego popularna nazwa: Miasto Palm. Podróżni podążający z Jerozolimy do Jerycha po pokonaniu naturalnych przeszkód terenu schodzili więc do miasta, znajdując ukojenie po trudach wędrówki. Oczywiście, łatwiej było zejść do Jerycha niż z niego wyjść, podążając np. do Jerozolimy – różnica poziomów w niektórych miejscach sięga ponad 1000 m. Mimo, iż odległość dzieląca dwa miasta nie jest wielka – w linii prostej wynosi 25 km, to z pewnością podróż nie należała do łatwych. Ale na tym trakcie, prócz pustynnego znoju i drapieżników czyhało jeszcze inne niebezpieczeństwo – opisani w przypowieści rabusie, którzy naszego nieszczęśnika nie tylko „obdarli, lecz jeszcze rany mu zadali i zostawili na pół umarłego”. Z tego względu nie podróżowano samotnie, przemieszczano się przeważnie grupami, uzbrojonymi m. in. w solidne pałki. Na wzgórzach i przełęczach Judei czyhały całe bandy palestyńskich janosików - pasterzy, którzy porzucili swe stada i żyli z rozboju, parając się zbójectwem pospołu ze zbiegłymi niewolnikami, najemnikami i żebrakami. Czasem takie grupy organizowały się w spore oddziały, podnoszące broń na Rzymian lub armię Heroda. Niekiedy ich działalność trwała całe dziesięciolecia, jak np. słynnego Eleazara, który przez dwadzieścia lat wymykał się policji i którego pojmał dopiero prokurator Feliks. Czasem kupcy układali się z rozbójnikami o bezpieczeństwo, płacąc im określoną sumę lub wynajmując jednych rozbójników do obrony przed innymi.

Biedak, pokrzywdzony przez rabusiów, był najprawdopodobniej Izraelitą, gdyż Samarytanie nie podróżowali do Jerozolimy. Ale wiemy, że tym samym szlakiem podążał kapłan, potem zaś lewita. Jezus nie precyzuje, czy szli do Jerozolimy, czy wracali z niej. Wydaje się, że Chrystus celowo jako pierwszego wymienia idącego kapłana, gdyż to właśnie oni mieli służyć ludowi za wzór wypełniania przepisów. Zresztą, uczony w Piśmie człowiek pyta Chrystusa o bliźniego właśnie z punktu widzenia Prawa. To więc niejako samego pytającego Bóg umieszcza w przypowieści na pierwszym miejscu i ukazuje jego reakcję. Kolejną osobą jest lewita, człowiek z pokolenia Lewiego, poświęcony na służbę Bogu. Zbliżając się do leżącego, „ledwie żywego” człowieka, „zobaczył go, minął”. Niektórzy komentatorzy chcieliby tu widzieć wyłącznie ostrożną ciekawość, ale mocno odmienną, za to intrygującą interpretację motywów zachowania kapłana i lewity podaje ks. bp Tranda z Kościoła ewangelicko-augsburskiego, przypuszczając, że to nie obojętność na cudze nieszczęście kierowała duchownymi, lecz … wierność przepisom Prawa. Zbliżenie do martwego człowieka uczyniłoby ich rytualnie nieczystymi na siedem dni. Tym samym nie mogliby sprawować swoich funkcji w świątyni, do której najprawdopodobniej zmierzali. Pozostawmy tę kwestię otwartą. Język Pisma Świętego to język symboli; znaków, które, jak powiedział Tischner: „znaczą więcej niż znaczą”.

Kolejną postacią, biorącą udział w dramacie, jest Samarytanin. Wydaje się, że już wspomnienie o nim budzi otwartą niechęć żydowskich słuchaczy, dla których sama nazwa „Samarytanin” jest synonimem obelgi: „Czyż niesłusznie mówimy, że jesteś Samarytaninem i że jesteś opętany przez złego ducha? – pytali Żydzi ubliżając Jezusowi. Nie były to puste słowa. Antagonizm między mieszkańcami Judei i Samarii datował się od bardzo odległych czasów, niemal od chwili, gdy w roku 935 p.n.e. wraz ze śmiercią wielkiego króla państwo Salomona rozpadło się na dwie części : Judeę i Samarię. Odtąd dwa miasta - Sychem i Jerozolima - często stawały naprzeciw siebie, a dwie części jednego kiedyś narodu stały się sobie wrogie. Nie mając wstępu do Jerozolimy Samarytanie odprawiali obrzędy religijne na okolicznych wzgórzach. Po powrocie z niewoli babilońskiej Judejczycy nie dopuścili Samarytan do pomocy przy odbudowie Świątyni. Mniej więcej w roku narodzenia Jezusa Samarytanie przed samą Paschą wrzucili do najświętszego miejsca w jerozolimskiej Świątyni ludzkie kości, aby skalać to miejsce. Czasem zajścia bywały tragiczne, jak to w roku 52, kiedy Samarytanie zaatakowali żydowskich pielgrzymów, co wywołało odwet tak morderczy, że musiał interweniować legat Syrii, skazując bardzo wielu Żydów na ukrzyżowanie. Mieszkańców Samarii uważano za wyrzutków, bardzo rozpowszechnione powiedzenie, zanotowane w Talmudzie, głosiło, że „kawałek chleba podany przez Samarytanina jest bardziej nieczysty niż wieprzowina”. Jak widzimy, samarytański wędrowiec żaden sposób nie mógł być dla słuchaczy Jezusowej przypowieści bohaterem pozytywnym.

A jednak u Jezusa to nie bliźni, nie członkowie ludu Izraela, nie współwyznawcy lecz Samarytanin okazuje pomoc rannemu Izraelicie, Pointa musiała okazać się nie lada zaskoczeniem. Do tego stopnia, że na pytanie Chrystusa: „Który z tych trzech, twoim zdaniem, okazał się bliźnim tego, który wpadł w ręce zbójców?” uczony w Prawie nie potrafi czy może nie chce odpowiedzieć „Samarytanin”. Mówi tylko: „Ten, który okazał miłosierdzie”. W odpowiedzi słyszy: „Idź i ty czyń podobnie”. Co za niezręczna sytuacja – uczony w Prawie, zamiast samemu stać się przykładem, otrzymuje za wzór do naśladowania jakiegoś nieczystego wyrzutka, niegodnego miana człowieka - Samarytanina! I choć uczony świetnie zna Prawo i wie, że rację ma po swojej stronie (o czym za chwilkę), to jednak realność i logika przypowieści mówią same za siebie, mówią więcej, niż Prawo.

Zastanówmy się chwilę nad problemem, który Jezus postawił przed uczonym w Piśmie. „A kto jest moim bliźnim?” Uczony doktor dobrze wiedział, kogo ma rozumieć pod słowem „bliźni” i takiej spodziewał się też odpowiedzi. Wiedza pytającego wypływała ze znajomości ówczesnych przepisów Prawa, które rozumiało pod „bliźnim” tego, kto w odróżnieniu od rodzonego brata mógł stać się bardzo bliski z kilku powodów. Mógł to być członek dalszej rodziny, ktoś, jak mówiło Pismo, z synów ludu twego, Izraela lub przyjaciel miły ci jak ty sam. Choć stare przepisy Prawa wielokrotnie wspominają o „bliźnim”: „Nie będziesz pożądał domu twego bliźniego. Nie będziesz pożądał żony bliźniego twego…” to mimo wszystko pojęcie to zostało zawężone wyłącznie do narodu żydowskiego, splotło się coraz ciaśniej z „bratem”: „nie będziesz szerzył oszczerstw między krewnymi, nie będziesz czyhał na życie bliźniego”. Bliźnim na równi z Izraelitą mógł stać się także, cytuję: „ktoś z przybyszów, osiadłych wśród was”. Kiedy więc uczony w Prawie pyta Jezusa: „A kto jest moim bliźnim?” najprawdopodobniej ma na myśli jedną z powyższych kategorii ludzi – przyjaciela, kochaną kobietę lub obrzezanego, zaakceptowanego przez społeczność żydowską przybysza. Ale dzieje się inaczej. Jezus przywraca zagubiony sens „bliźniego” – to każdy, kogo spotykamy na swej drodze, niezależnie od tego, czy jest to nasz przyjaciel, czy wróg. Przykazanie: „kochaj bliźniego jak siebie samego” brzmi już nie tylko w nowym, uniwersalnym wymiarze lecz również zostaje nierozerwalnie związane z przykazaniem miłości do Boga. Święty Paweł zdecydowanie potwierdzi to w Liście do Galatów: „Bo całe Prawo wypełnia się w tym jednym nakazie: Będziesz miłował bliźniego swego jak siebie samego”.

Próbując doszukać się czegoś więcej w przypowieści, warto zwrócić uwagę na kilka szczegółów. Po pierwsze, jak już wspomniałem, wszystko dzieje się „w drodze”. Duży dynamizm sytuacji – wszyscy bohaterowie przypowieści są „w drodze”, w tym również sam Jezus wraz z uczniami Wydaje się, że my wszyscy na swej „drodze” spotykamy swoich „bliźnich”, oczekujących od nas jakiejś reakcji, pomocy. To uniwersalna przypowieść, o każdym z nas. Wskazuje na to fakt, iż postaci są jakby nieokreślone, wręcz otwarte – „pewien człowiek”, „pewien kapłan”, „pewien lewita”, „pewien Samarytanin”. Wszystko w tej opowieści jest symbolem, ale najgłębszym z symboli jest Samarytanin. Za rozumieniem pod postacią Miłosiernego Samarytanina samego Chrystusa przemawia (prócz komentarzy Ojców Kościoła, oczywiście) jedna okoliczność – święty Łukasz do opisu stanu „wzruszenia się” używa bardzo wyjątkowego greckiego słowa, które można przetłumaczyć jako: „poruszyły się jego wnętrzności”, inaczej mówiąc – został poruszony aż do samej głębi. Tego czasownika używa w swej ewangelii tylko trzykrotnie. Pierwszy raz spotykamy go w opisie wskrzeszenia syna wdowy z Nain, w rozdziale 7-ym czytamy: „Pan zlitował się nad nią”. Drugi raz to dzisiejsza historia, a po raz ostatni spotykamy ten zwrot w przypowieści o synu marnotrawnym z rozdziału 15-go: „Ujrzał go jego ojciec i wzruszył się głęboko”. Odpowiedź Boga na ludzkie nieszczęście. Czy Bóg, będąc Absolutem, może przeżywać dramaty? Nie wiem czemu, ale mam wrażenie, że Bóg przeżywa każdą ludzką tragedię w stopniu o wiele większym niż my sami. Jest nimi poruszony aż do głębi...

A co z nami? Jeśli Miłosierny Samarytanin to sam Bóg – doskonały, kochający wrogów i wyrzutków, przyjaciel znienawidzonych celników i pogardzanych żebraków, to jaka jest nasza rola? My mamy Go naśladować, podążając tą drogą: „Bądźcie miłosierni, bądźcie doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski”. Nie bacząc na to, że w kontekście przypowieści znacznie łatwiej być ratowanym niż ratującym, idźmy i – choć to niesłychanie trudne zadanie – i my czyńmy podobnie. Amen.