ks. Mariusz Synak

Boże Narodzenie w tradycji prawosławnej

Czas przygotowań do święta Bożego Narodzenia jest dobrym czasem do pogłębienia swej wiedzy o tym wydarzeniu i może małej refleksji. Potraktujmy ten tekst właśnie w taki sposób. Dla pełnej informacji dodam, że poniższe słowa skierowane były do nie-prawosławnych, ale, jak mi się wydaje, nasi wierni znajdą również coś dla siebie.

W tradycji zachodniej Święta już powoli przebrzmiewają, a Prawosławie dopiero szykuje się do tej uroczystości. Dlaczego tak? Tu bodaj najczęściej zadawane pytanie brzmi: „dlaczego Wschód świętuje Narodzenie Chrystusa aż o 13 dni później niż Kościół Zachodni?” Można oczywiście przekornie odwrócić pytanie i spytać, dlaczego Zachód świętuje wcześniej? Otóż aż do roku 1582 data święta była wspólna dla wszystkich. Dopiero reforma papieża Grzegorza XIII, tj. zmiana stylu juliańskiego, którym posługuje się w liturgii Kościół Prawosławny, na styl gregoriański, obowiązujący powszechnie do dziś, wprowadziła pewien rozdźwięk. Inaczej mówiąc, jeden styl stał się nowym, drugi zaczął być nazywany starym. W rezultacie tej zmiany (w ogromnym uproszczeniu) w historii świata zniknęło właśnie 12 dni, bowiem o tyle nowy styl został przyspieszony. W praktyce oznaczało to, ze ludzie położyli się spać jednego dnia, a wstali dopiero na trzynasty dzień, sądząc po kartkach w kalendarzu.

Kościół Wschodni nie przyjął tej reformy i nadal kieruje się w swym życiu liturgicznym starym, tj. juliańskim stylem. Ale, co trzeba sprawiedliwie zauważyć, istnieją w Polsce parafie, a na świecie nawet całe lokalne kościoły prawosławne, które swój rok liturgiczny opierają na nowym, gregoriańskim stylu. Jako ciekawostkę dodam, że nasz wielki rodak, słynny uczony mnich- astronom, Mikołaj Kopernik, wypowiadał się krytycznie o tej reformie. Nie przyjmując nowego stylu uważał, że astronomia nie osiągnęła jeszcze wymaganej dokładności, pozwalającej na reformę kalendarza. Ale to tak na marginesie.

Przypatrzmy się troparionowi święta.

Narodzenie Twoje, Chryste Boże nasz
Zajaśniało światu światłością poznania
W niej bowiem gwiazdom służący
Przez gwiazdę zostali nauczeni
Pokłon oddawać Tobie, Słońcu Prawdy
poznawać Cię, Wschodowi z wysoka
Panie, chwała Tobie!

Ale wróćmy do czasów Kościoła nie podzielonego, a może nawet do jeszcze wcześniejszych. Skąd Kościół wiedział, że akurat w dniu 25 grudnia miało miejsce narodzenie Jezusa? Odpowiedź może wydać się zaskakująca, bowiem chrześcijanie pierwszych wieków nie wiedzieli wiele więcej od nas w tej materii, samo zaś święto nie było obchodzone od zarania chrześcijaństwa.

Wraz z rozwojem Kościoła zaistniała potrzeba uzupełnienia kalendarza liturgicznego, by pamięć o wydarzeniach z życia Jezusa Chrystusa można było ponownie przywoływać wraz z płynącą z nich nauką. Otóż data 25 grudnia została wybrana spośród kilku innych. Znamy datę 20 maja, tj. 25 dzień egipskiego miesiąca Pachona; 10 lub 6 stycznia, tj. 15 lub 11 egipskiego Tubi; 28 marca- tę datę znajdujemy u św. Cypriana, czy też 25 marca, jak czytamy na statule św. Hipolita Rzymskiego. Dlaczego jednak grudzień? Otóż w tym dniu miały miejsce dwa ważne wydarzenia. Pierwsze to żydowskie święto Odnowienia Świątyni, drugie-dzień narodzin niezwyciężonego Słońca: „dies natalis solis invicti”, wielkie pogańskie święto rzymskie, które niejako z urzędu gromadziło wielką rzeszę wiernych. Uczestnictwo w nim sprowadzało się zresztą do oddania hołdu samemu imperatorowi jako „Augustusowi”. Tradycja tego święta była bardzo silnie zakorzeniona w życiu dawnych chrześcijan, więc niejako logicznym następstwem była zamiana Słońca cesarza Justyna na inne Słońce, Słońce Prawdy, jak słyszymy w tekście troparionu, samego Jezusa Chrystusa.

Aż do końca IV wieku w skład święta wchodziły dwa wydarzenia- sam fakt narodzin oraz chrzest na Jordanie, dlatego dzień ten nosił nazwę święta Epifanii, tj. Objawienia się Boga. Z biegiem czasu wspomnienia tych wydarzeń zostały rozdzielone, ale prawie identyczne, bardzo wyjątkowe liturgie tych dni świadczą o starożytnej tradycji.

Te Święta to ogromna radość. Narodzenie Chrystusa miało miejsce ponad 2 tys. lat temu i było wydarzeniem niepowtarzalnym, i choć w czasie każdej Eucharystii w sposób mistyczny następuje przypomnienie tego wydarzenia, to jednak raz w roku dzieje się to w sposób szczególny. Właśnie 25 grudnia przypadającego na dzień 7 stycznia we współczesnym, gregoriańskim kalendarzu.

Aby móc pełniej przeżyć tę dobrą nowinę, wierni naszego Kościoła już 40 dni przed samym świętem rozpoczynają post. Zaleca się wtedy m.in. powstrzymywanie od pokarmów pochodzenia zwierzęcego, a więc nie tylko mięso i jego przetwory, ale również nabiał. Ryba– rzadko, raczej w dni niedzielne. Sama Wigilia jest dniem ścisłego postu, a jej nazwa w języku słowiańskim- Soczelnik, wskazuje, że na stole znajdziemy wyłącznie soczystą kaszę- socziwo, inaczej zwaną kutią. Oczywiście, do tego oświęcony chleb ofiarny- tzw. prosforę oraz kompot z suszu. Istnieją również tradycje lokalne, które wzbogacają praktykę Kościoła, ale o nich powinni mówić bądź to ludzie pochodzący z danych środowisk lub też stron, a nawet miejscowości, bądź to etnografowie.

Rozpoczęcie celebracji samego Narodzenia Pańskiego zalecane jest po północy z 6 na 7 stycznia (według dzisiejszego kalendarza), ale parafie dysponują tu dużą swobodą, ustalając tę godzinę w zależności od warunków lokalnych i własnej tradycji. Wtedy też ma miejsce świąteczna Eucharystia. Uroczysty, złoty wystrój świątyni, radosne melodie modlitw i kolęd, wyniesiona na środek nawy głównej, jakże charakterystyczna, ikona święta, tworzą niepowtarzalną harmonię i piękno.

Święto, jak widzimy, wielkie. Radość płynąca z niego też nie może być małą. Dlatego dzień lub dwa to stanowczo za mało na jej przeżycie, zrozumienie, podzielenie się nią z innymi. Aż 11 dni Kościół głosi Narodzenie Pana, dlatego piątki i środy, a więc dni tradycyjnie postne, przestają nimi być w tym czasie, a cały ten okres nosi nazwę Swiatok, tj. dni świątecznych. Tak, jak pasterze pod Betlejem, a później Apostołowie, również i my idziemy głosić Dobrą Nowinę. Odwiedzamy sąsiadów, znajomych, krewnych, parafian, pozdrawiając się słowami: Christos rożdajetsia- sławitie Jeho! Chrystus się rodzi- wychwalajcie Go! Wtedy też rozbrzmiewają kolędy i pastorałki.

Mówiliśmy przed chwilą o ikonie i kolędzie. Te dwa charakterystyczne atrybuty Święta przeplatają się i uzupełniają wzajemnie. Pierwsza głosi, pragnę powtórzyć, głosi, narodzenie Pana, docierając ze swą treścią do naszej świadomości w sposób wizualny. Cóż możemy na ikonie dostrzec? W centralnej części znajdujemy postać Matki Bożej, obleczoną w purpurę, zaraz obok małe Dzieciątko, złoty majestat którego ostro kontrastuje z ciemnością groty Betlejemskiej. To z zasady ikona kontrastów. Wielkie góry, nienaturalnie wyciągnięte ku niebu na spotkanie Pana, muszą ustąpić przed maleńkością niemowlęcia, bowiem to Ono jest przyczyną i osią wydarzeń. To wokół Niego wszystko się dzieje. Spokój bijący z tych dwóch postaci jest przeciwwagą dynamizmu i pewnego zamieszania panującego wśród figur, dopełniających treść ikony: magów, pasterzy, a nawet zwierząt znajdujących się w grocie. Ale chyba brak w tym opisie jeszcze jednego człowieka- Józefa. Możemy go znaleźć dopiero w rogu ikony, prawie na jej obrzeżach. Obserwujący jakby z niedowierzaniem całe to „zamieszanie”, pochylony pod ciężarem losu, jaki przypadł mu w udziale, w postawie pełnej pokory. Czasem obok niego zła postać, szepcząca mu do ucha słowa zwątpienia, to jakby symbol wielu z nas, niedowierzających.

Kolęda z kolei te samą treść przekazuje słowami, melodią, rytmem. To Biblia pauperum, folklor wzbogacony i uświęcony przez Tradycję. Choć, nie bójmy się tego powiedzieć, korzenie kolędy sięgają jeszcze czasów pogańskich, to dziś jest ona wręcz manifestacją prawdy o Nowonarodzonym. Kolędy prawosławne (a myślę tu o tych pochodzących z ziem dzisiejszej Polski wschodniej, z Ukrainy, Białorusi i Rosji) są bardzo charakterystyczne. Dlaczego? Otóż nie tylko opowiadają one o wydarzeniach związanych z narodzinami Chrystusa, ale bardzo często w ich tekstach zawarte są głębokie prawdy dogmatyczne. Przedwieczny Bóg, narodzony z Dziewicy, zbawia świat i nas wszystkich, wypełnia proroctwa, ofiaruje sam Siebie, zwycięża śmierć, przychodzi po upadłego Adama i Ewę.

Nie może być świąt bez życzeń, niech więc one będą zakończeniem tego krótkiego spotkania z Wami. Pozwólcie mi nie powtarzać zwyczajowych: „zdrowych, pogodnych, radosnych...”. To, oczywiście, ważne. Ale pamiętajmy, że to w zasadzie nie nasze święto. To urodziny Boga! To my powinniśmy przynieść Mu prezent.

Moi Drodzy, życzę nam wszystkim, abyśmy podziwiając piękny żłóbek, aniołki, osiołki, coraz wymyślniejsze zabawki jak z bajki, i w ogóle Święta z całą ich rozgardiaszową oprawą nie stracili z oczu Dzieciątka, bo to Ono, jak na ikonie, jest sprawcą wydarzeń, ich sensem. Bo może tak się zdarzyć, że jedynym wspomnieniem treści świąt pozostanie ich nazwa.

Te dni mają swoją moc. Twarde serca kruszeją, znikają stare urazy. To dobry czas na powroty, na wybaczanie, na ciepło, czasem na łzy. Zasiadając do wigilijnego stołu poszukajmy w naszych myślach tych, którzy mogliby być z nami, ale brak ich , bo są czasem bardzo daleko, czasem za ścianą, czasem w ogóle nie wiadomo gdzie... . Niech jedno puste nakrycie nie będzie tylko wypełnieniem nakazu tradycji, niech stanie się nakryciem dla kogoś bliskiego, który tylko na chwilę odszedł, ale wróci. Wróci, bo czuje, że na niego czekamy.

Ogarnijmy pamięcią również tych, których już nie ma wśród nas. Nie marnujmy lekkomyślnie tych wyjątkowych chwil, to bardzo cenny, wręcz królewski prezent na Boże Narodzenie dla nas wszystkich.

Dziękując za uwagę pozdrawiam Was słowami Christos rożdajetsia- sławitie Jeho! Chrystus nam się narodził!


Słupsk, Boże Narodzenie 2002