Grzegorz Makal
Cuda św. Patapiusza
Najstarsze wzmianki o cudach św. Patapiusza możemy znaleźć u świętych Andrzeja z Krety i Symeona Tłumacza (Metafrastesa). Święty Andrzej opisuje w swoim dziewiętnastym Logosie pierwsze cztery cuda świętego: przywrócenie wzroku niewidomemu od urodzenia, uleczenie chorego na puchlinę wodną, wypędzenie demona z opętanego, uzdrowienie kobiety chorej na raka, a w Egkomionie kolejne trzy - ukazywanie się świętego kilku osobom.
Święty Symeon Tłumacz opisuje cztery pierwsze cuda świętego i tłumacząc się z tego, że przytacza tak mało, stwierdza, że tak jak na podstawie pazurów można określić wielkość lwa, tak samo na podstawie tych czterech cudów jesteśmy w stanie stwierdzić, że był to Święty Cudotwórca. Dodaje też, że gdyby chciał opisać wszystkie cuda, które uczynił święty, nie wystarczyłoby mu na to ani czasu, ani słów.
W archiwach monasterskich zostało zapisanych i potwierdzonych ponad 100 cudów z lat 1952–1985. Oprócz tego jest jeszcze mnóstwo świadectw zawartych w listach od pielgrzymów, a także od ludzi, którzy nigdy w monasterze nie byli. Za każdym razem, gdy odwiedza się monaster, można usłyszeć o nowych, kolejnych przypadkach ukazania się świętego i jego pomocy ludziom. Idąc przykładem św. Symeona, przytaczamy tylko kilka opisów, które dają świadectwo mocy Bożej i aktywnego wstawiennictwa św. Patapiusza. Pierwszy opis został opublikowany za zgodą rodziny i jest zamieszczony w książkach o cudach świętego, wydanych przez monaster. Gdy byłem ostatnio w monasterze, poprosiłem jedną z sióstr, by opowiedziała mi jakieś zdarzenia, które nie zostały jeszcze opublikowane. Zamieszczone poniżej dwa opisy stanowią zapis tego, co usłyszałem, i mówią o zdarzeniach, które zaszły w ciągu ostatnich kilku lat.
Mastocytoza
Sześcioletni Taso, syn Charilaosa i Wasiliki Papouis (zam. ul. Kyvelis 17, Kifissia). Ojciec – lekarz neurolog, a matka – właścicielka sklepu z akcesoriami dentystycznymi. 29 grudnia 1982 r. podczas kąpieli matka zauważyła na plecach małego Taso czarne kropki, które wywoływały nieznośne swędzenie. Bardzo zaniepokojona, zawołała męża, który jednak nie potrafił postawić diagnozy. Lekarz rodzinny też nie potrafił rozpoznać choroby. Lekarz uniwersytecki, prof. Walerios Kasimatis, jak również wykładowca dermatologii i ordynator szpitala „A. Syggros” dr Ioannis Stratigos, po przeprowadzeniu badań zdiagnozowali agresywną mastocytozę, chorobę nieuleczalną.
Przerażeni rodzice postanowili szukać ratunku u lekarzy w Ameryce lub Anglii i umówili się na wizytę u znanego lekarza dr. Harvey’a Bakera z Londynu. Pierwszym wolnym terminem był 28 marca kolejnego roku. Taso zaczynał dosłownie więdnąć w oczach i rodzice widzieli, że tracą swoje dziecko.
18 stycznia odwiedzili ich z wizytą znajomi, rodzina Manita, którzy dowiedziawszy się o ich sytuacji, zaproponowali wyjazd do Monasteru św. Patapiusza w Loutraki, mówiąc, że święty jest znany z uzdrawiania z ciężkich chorób, w tym nowotworowych. W następną sobotę Wasiliki razem ze swoją matką oraz rodziną Manita pojechali na nabożeństwo do monasteru. Matka Taso pierwszy raz po długim czasie poszła do spowiedzi i otrzymawszy błogosławieństwo spowiednika, przystąpiła do Eucharystii podczas nocnej Liturgii. Po Liturgii odsłużono przed relikwiami świętego nabożeństwo błagalne – molebien, podczas którego matka, osoby towarzyszące, ale również i kapłan z mniszkami bardzo gorąco prosili świętego o uzdrowienie małego Taso. Wyjeżdżając z monasteru, Wasiliki zabrała buteleczkę napełnioną olejkiem z łampady, która bez przerwy pali się przy relikwiach. Od razu po powrocie do domu, w niedzielę wieczorem, matka i babcia nasmarowały całe ciało Taso olejkiem i umieściły przy jego łóżku ikonę świętego.
Następnego dnia, wczesnym rankiem, Taso zaczął głośno wołać rodziców. Zaniepokojona matka szybko przybiegła do pokoju dziecka. Chłopiec powiedział: „Mamo, właśnie wyszedł stąd jakiś dziadek, który pogłaskał mnie po głowie i plecach i powiedział, żebym nie płakał, bo mnie już wyleczył. Jak on do nas przyjechał? Samochodem czy na osiołku?”. Matka podbiegła do Taso, zdjęła mu piżamkę i zobaczyła, że na jego ciele nie ma ani śladu po plamach. Przepełniona radością zawołała męża i ojca, żeby i oni zobaczyli cud, który się wydarzył. Odpowiedzią ojca Wasiliki były słowa psalmu: „Przedziwny jest Bóg w swoich świętych” (Ps 67(68), 36) i „gdyż Pan czyni godnym podziwu swojego świętego” (Ps. 4, 4).
Wielką radość, jaką sprawiło całej rodzinie uzdrowienie małego Taso, jedynie podkreśliło zapewnienie prof. Stratigosa: „Natychmiastowy powrót do zdrowia dziecka, u którego zdiagnozowano tak ciężką i nieuleczalną chorobę, medycyna może wyjaśnić jedynie cudem”. Kolejne badania przeprowadzone przez dr. Bakera z Londynu i lekarza dermatologa Georgiosa Nikolisa potwierdziły całkowite i pełne wyleczenie.
Rodzice Taso przez te wszystkie lata przechowują teczkę z wynikami wszystkich badań jako dowód i przypomnienie cudownych odwiedzin św. Patapiusza. Żywym dowodem opieki i wstawiennictwa świętego jest oczywiście sam Taso. Trzy lata po uzdrowieniu Taso obudził swoją mamę i powiedział: „Chcę, żebyście mnie zabrali do mojego świętego!”. Matka uspokoiła Taso i wytłumaczyła, że jest jeszcze ciemno, po czym położyła go spać. Jednak chwilę później Taso znowu wstał i obudził matkę mówiąc: „Chcę, żebyście mnie zabrali do mojego świętego. On sam przyszedł do mnie we śnie i o to poprosił. Powiedział do mnie: Dlaczego się spóźniasz z przyjściem do mnie? Czekam na ciebie”.
Od tego czasu to Taso pilnuje tego, żeby rodzina często odwiedzała Monaster św. Patapiusza w Loutraki. Świętego Patapiusza nie nazywają inaczej niż „nasz święty”.
Na koniec zamieszczamy dwie wypowiedzi matki Taso, Wasiliki Papouis, nagrane na taśmie magnetofonowej w monasterze pod koniec września 1986 r.:
„Prowadzona przez swoich rodziców, a szczególnie przez swoją matkę, która jest człowiekiem Cerkwi i modlitwy, wierzyłam i wierzę w Boga, nawet jeśli w życiu codziennym tak bardzo odbiegam od przykładu, który mi ona daje. Jednak po cudzie św. Patapiusza, który uczynił dla mojego dziecka i który uważam za cud dla siebie samej i całej mojej rodziny, moja wiara została utwierdzona i jest już niewzruszona. I jeśli jakaś osoba, a nawet znak, choćby i nadnaturalny, podawała w wątpliwość to, że Bóg istnieje i jest obecny w naszym życiu, w żaden sposób by mi to nie zaszkodziło. Moją odpowiedzią jest: Bóg istnieje, dlatego że wyleczył moje dziecko!”
„(…) Życie mojego dziecka zawdzięczamy cudowi świętego. Dlatego też, jeśli moje dziecko zechce poświęcić się Bogu jako mnich lub kapłan, ja, jako matka, nie będę stwarzała żadnych przeszkód.
Dziękuję Bogu i świętemu z całego serca za to, że podarowali mu życie i cieszę się, bo kocha ono Boga i swojego świętego. Mimo że jest bardzo żywe i lubi biegać i bawić się, cokolwiek by się nie wydarzyło, nigdy nie zapomina o modlitwie. Może czasami pójść spać głodne, bo się zmęczyło albo nie ma ochoty na jedzenie, ale zanim się nie pomodli, spać nie kładzie się nigdy (…)”.
Utrata wzroku
Kilka lat temu (2006–2007) miało miejsce następujące wydarzenie. W jednym z krajów skandynawskich młody chłopak z niewyjaśnionej przyczyny zaczął tracić wzrok. Lekarze byli bezradni. Nie potrafili powstrzymać procesu i groziła mu całkowita utrata wzroku. Pewnej nocy, we śnie, ukazał mu się nieznany starzec, z siwą brodą i powiedział, że go wyleczy. Powiedział też, że jest z Grecji, z Loutraki. Rano chłopak zauważył z radością, że widzi wszystko jasno i wyraźnie. Nastąpiło całkowite wyleczenie.
Ponieważ nigdy nie był w Grecji, zapytał znajomego, o którym wiedział, że ów tam podróżował, czy wie coś o Loutraki. Złożyło się tak, że ten znajomy był akurat z kolegą Grekiem z okolic Koryntu. Po wyjaśnieniu całego zdarzenia kolega z Grecji wyciągnął z portfela małą ikonkę św. Patapiusza, żeby pokazać „świętego z Loutraki”. Chłopak natychmiast rozpoznał na niej owego nieznanego starca, który pojawił mu się we śnie i powiedział, że to on go uzdrowił. Z racji tego, że jest protestantem, nie wiedział wcześniej nic o Cerkwi prawosławnej i jej świętych.
Odwiedziny
Ostatnio (rok 2009) z wizytą do monasteru przyjechało małżeństwo Greków. Byli oni pierwszy raz w tym miejscu i przywieźli ze sobą matkę męża, starszą kobietę. Gdy wysiedli, na parkingu nie było nikogo, kto mógłby im powiedzieć, w którą stronę iść. Wprawdzie są tam tabliczki informujące, że należy iść w górę, ale monasteru z tego miejsca nie widać, a strome schody wydają się piąć w nieskończoność. Po pokonaniu kilkudziesięciu schodków matka poczuła, że nie daje rady, więc przysiadła. Małżeństwo było w rozterce: z jednej strony przejechali kawał drogi, żeby odwiedzić monaster, z drugiej jednak cerkwi ani śladu, schodów jeszcze trzy razy więcej, niż przeszli, a tu ich mama opada z sił. Zaczęli już zbierać się z powrotem na dół.
W tym momencie zobaczyli, że z góry schodzi jakiś staruszek – kapłan albo mnich. „Ojczulku, daleko do tego monasteru?” – zapytali. „Ależ skąd, to bliziutko, jeszcze tylko kilka schodków. Chodźcie, to naprawdę niedaleko!” – odpowiedział starzec.
Podziękowali i ruszyli pod górkę. Gdy doszli do monasteru, zobaczyli tam ikonę św. Patapiusza. Ku swojemu ogromnemu zdziwieniu rozpoznali na niej tego staruszka, którego widzieli przed kilkoma minutami i który pokazał im drogę.
Od tego czasu cała rodzina ma zwyczaj mówić o św. Patapiuszu: „To nie jest jakiś tam święty Patapiusz, ale nasz żywy święty!”.
Na podstawie materiałów udostępnionych przez Monaster św. Patapiusza w Loutraki.