ks. Mariusz Synak

(Nie) samym chlebem...? Część I

                      ks. Mariusz Synak: Samym chlebem? Część II


Wielki Post

Wielki Post to dla chrześcijan czas szczególny z wielu względów. Dlatego też (jak większość z nas może zauważyć) w okresie poprzedzającym post lub w pierwszych jego tygodniach pojawia się mnogość publikacji poświęconych temu, po co, jak i czy w ogóle pościć. Rozpisuje się na ten temat różnego rodzaju prasa – tytuły chrześcijańskie, poprzez popularnonaukowe, po świeckie i wybitnie ezoteryczne włącznie (ezoteryczny – to taki okultystyczny, kabalistyczny, czyli to samo, ale powiedziane inaczej). Jedni piszą o tym, jak w poście sobie radzić w kuchni, podając mnóstwo przepisów i porad kulinarnych, inni koncentrują się na możliwości walki z nadwagą, co wcale nie jest takim błahym problemem, gdyż trapi co drugiego obywatela naszego kraju. Są i tacy, którzy podkreślają wielką szansę oczyszczenia organizmu,
pozbycia się wszelkiego rodzaju złogów, brodawek, pryszczy, plam, pasożytów, z problemami z trawieniem i wypadaniem włosów włącznie. Można spotkać nawet takie ogłoszenia: „Szanowni Państwo, nadchodzi czas Wielkiego Postu, czas oczyszczenia, dlatego też nasi specjaliści oferują dogłębne oczyszczenie i zaprowadzenie porządku w sferze energetycznej”. Znajdą się również tacy, którzy będą się rozpisywać o tym, jak to Kościół ciemięży swoich biednych wiernych, zakazując im spożywania niezbędnych do życia pokarmów, tym samym doprowadzając do stanu zagrożenia życia lub zdrowia. Ale ponieważ ci sami ludzie z reguły zarzucają Kościołowi pazerność i chciwość, więc dla mnie taka logika ma krótkie nogi: jeśli Kościół rzeczywiście byłby aż tak chciwy, to odwrotnie, zalecałby swoim owieczkom jak najlepsze odżywianie, aby się miały jak najlepiej. Pogrzeb to opłata jednorazowa, a tak można zawsze i ochrzcić, i bierzmować, i związać węzłem małżeńskim, i z kolędą systematycznie zaglądać... Poza tym funkcjonują znacznie surowsze, wręcz drakońskie diety, wymagające od beneficjentów (choć nie jestem pewien, czy to dobre słowo) znacznie więcej wyrzeczeń i cierpliwości niż post religijny, i nikt tam nikogo nie oskarża o usiłowanie zabójstwa.


Więc jak to jest z postem?

Posłużmy się przykładem  spróbujmy porównać post do samochodu: jedni mogą w nim widzieć świetną możliwość ucieczki przed deszczem, czy na odwrót – słońcem, inni – przechowywania rzeczy w bagażniku, jeszcze inni będą go postrzegać jako pomieszczenie do zamykania w nim innych, entuzjaści doznań estetycznych zaczną go intensywnie myć, ale czy ktoś wpadnie na to, że auto tak naprawdę służy przede wszystkim do jazdy? Jak widzimy  jeden post, a ile punktów widzenia...

Przedstawmy nasz. Nasz, czyli prawosławny, punkt widzenia jest ascetyczny. To greckie słowo oznaczające ćwiczenia, przygotowujące człowieka do zapasów, do walki. A co oznacza samo słowo „post”, jeśli już przy pojęciach jesteśmy? Mamy tu kilka tłumaczeń. Pierwsze podaje Aleksander Bruckner, pisząc, iż to zapożyczenie z języka staroniemieckiego fasta, oznaczające „sprzątnąć, zjeść”, które weszło do użycia w językach słowiańskich w VIII–IX w., a które dziś w niemieckim brzmi Fasten. Z kolei w kręgach rosyjskojęzycznych mamy, prócz zbieżnego z Brucknerowskim, inne wyjaśnienie – w klasycznym słowniku opisowym języka rosyjskiego, wydanym w latach 186366, autorstwa Włodzimierza Dala wskazuje się na związek słowa „post” z pojęciami z dziedziny wojskowości: post – „warta, patrol, bycie na straży”. Autorzy innych wschodnich słowników i encyklopedii wyjaśniają jego znaczenie podobnie, przytaczając również łacińskie słowo positus  pozycje bojowe, posterunki. A więc retoryka wojskowa, sugerująca walkę. Jaką walkę i z czym, a może o co  o tym poniżej.

Nie jest dla nikogo tajemnicą, że człowiek składa się nie tylko z ciała. Ma coś jeszcze – materialiści powiedzą „nadbudowę”, wierzący – ducha, duszę. I często w świadomości nawet samych chrześcijan post jest postrzegany jako walka z ciałem, która ma pomóc naszej duszy. Ciało jako coś materialnego uważane jest za pewien ciężar, za coś, co krępuje duszę, co jej przeszkadza. Ale nie jest to prawda, a przynajmniej nie do końca. Aby wyjaśnić tę kwestię, spróbujmy znów określić pewne pojęcia.


Ciało

Przyjrzyjmy się najpierw ciału przez pryzmat Pisma Świętego. I tu napotykamy spory paradoks. Święty Paweł w Liście do Rzymian w rozdziale 7. pisze: „Jestem bowiem świadom, że we mnie, to jest w moim ciele, nie mieszka dobro; bo łatwo przychodzi mi chcieć tego, co dobre, ale wykonać - nie. Nie czynię bowiem dobra, którego chcę, ale czynię właśnie zło, którego nie chcę. […] Wewnętrzny człowiek we mnie ma upodobanie zgodnie z prawem Bożym. W członkach zaś moich spostrzegam prawo inne, które toczy walkę z prawem mojego umysłu i bierze mnie w niewolę pod prawo grzechu mieszkającego w moich członkach. Nieszczęsny ja człowiek! Któż mnie wyzwoli z ciała, [co wiedzie ku] śmierci? [...] Tak więc umysłem służę prawu Bożemu, ciałem zaś – prawu grzechu” (Rz 7, 18 i n.). Z drugiej strony, w I Liście do Koryntian, zapytuje adresatów: „Czy nie wiecie, że jesteście świątynią Boga i Duch Boży mieszka w was?” (I Kor 3, 16) i dalej podkreśla jeszcze dobitniej: „Czy nie wiecie, że ciała wasze są członkami Chrystusa?” (I Kor 6, 15). W końcu stwierdza jednoznacznie: „Czy nie wiecie, że ciało wasze jest przybytkiem Ducha Świętego, który w was jest, a którego macie od Boga?” (I Kor 6, 19). Cóż by to miało znaczyć? Pozostawiając na boku szczegółowe objaśnienie tej pozornej sprzeczności, przyjrzyjmy się jednemu z podstawowych dogmatów chrześcijaństwa, zawartemu w Credo: „Wierzę w zmartwychwstanie ciała i życie wieczne”. Jak wielu z nas ten fakt umyka ze świadomości! Jeśli zmartwychwstał Chrystus, to zmartwychwstał i duszą, i ciałem. Naszym zadaniem, jako chrześcijan, jest podążać za przykładem Jezusa, czyniąc wysiłki, by przejść do wieczności – zarówno duszą, jak i ciałem. Stąd wypływa jedno krótkie, ale jakże ważne stwierdzenie – ciało człowieka jest współuczestnikiem jego wieczności! Jeśli ciało ma zmartwychwstać, to nie może być traktowane jako balast, jako przeszkoda dla duszy. Święty mnich Talasjusz, zmarły w V w., stwierdza: „Chrystus jest Zbawicielem duszy i ciała”. Ponieważ po upadku Adama i ciało, i dusza skalane są grzechem, straciły pierwotne piękno, to by być nośnikami Ducha Świętego, powinny oczyszczać się dla wieczności. Ciało może być siedliskiem lub narzędziem żądz i namiętności, ale też przeciwnie – może być wypełnione Duchem. Przypomnijmy sobie rozterki św. Pawła: „Tak więc umysłem służę prawu Bożemu, ciałem zaś – prawu grzechu”. I to wołanie człowieka na rozdrożu odnajdujemy w jednej ze zwrotek Wielkiego Kanonu Pokutnego autorstwa św. Andrzeja, arcybiskupa Krety: „O, jakże naśladując Lamecha, dawnego zabójcę, żądzami rozkoszy zabiłem duszę jak tamten męża, rozum jak ów młodzieńca, a ciało me pozbawiłem życia, jak Kain brata swego”. 

O prawdziwość ludzkiego ciała, o jego piękno, o jego ponowne nakierowanie ku Bogu trzeba walczyć. Ile wkładamy wysiłku w upiększanie naszych ciał? W troskę o ich, jak się nam wydaje, piękno? Gładkość, smukłość, zgrabność, atrakcyjność, ba, seksowność – to cała olbrzymia gałąź przemysłu lub nawet dziedzina ludzkiej kultury. Ale w rzeczywistości to tylko makijaż dla chorego człowieka. Nie twierdzę, że człowiek powinien być brudny, rozczochrany i otoczony niemiłą aurą. Chciałbym tylko wskazać, jak wiele czasu oddajemy czemuś, co w gruncie rzeczy nie przynosi pożytecznych owoców, a raczej ociera się o zagrożenia: rodzi nutkę próżności, rozwiązłości, pokusy; chcemy, by nas podziwiano, adorowano, zazdroszczono nam, by brano nas za innych, lepszych i ładniejszych niż jesteśmy naprawdę... A jednak taki świat przemija, i dzieje się to na tyle szybko, że nie nadążamy z akceptacją tych zmian: cały czas chcemy czuć się młodzi, piękni i atrakcyjni, inwestując w to wciąż więcej i więcej środków, emocji i wysiłków. Ukuliśmy nawet dość specyficzne pojęcia, wskazujące nasze wzory: ikona stylu, ikona mody, ikona jeszcze czegoś... 

Nie jest tajemnicą, że wraz z grzechem do naszych ciał i dusz weszły choroby i śmierć. Z tego punktu widzenia nawet pozornie zdrowe ciała młodych ludzi nie są takimi naprawdę. One również są poddane chorobom, żądzom, namiętnościom, słabościom. Jeśli człowiek podąża za głosem tych pragnień (niezależnie od motywów – czy to świadomie, bo szuka rozrywki i dogadzania sobie, czy to nieświadomie, bo automatycznie uważa taki stan za prawdziwą ludzką naturę), tym energiczniej będzie szukał sposobu ich zaspokojenia. I dlatego wszelka myśl o ascetyzmie i konieczności wysiłków, nakierowanych ku poskromieniu tych złych sił w człowieku tak trudno znajduje zrozumienie. Co ciekawe, ojcowie-asceci, praktykujący – nazwijmy go – duchowo zdrowy tryb życia, nie wymagali od swych ciał zbyt wiele. Oczywiście, znamy wiele przypadków skrajnej ascezy i wyrzeczeń, ale tych nie polecam ze zrozumiałych względów. Ponieważ jednak nawet wśród dawnych ascetów nie wszyscy byli w stanie przestrzegać tak rygorystycznego trybu życia, skoncentrujmy się więc na tzw. podstawie. Najprościej mówiąc, ojcowie zalecali czynić wszystko (a) – z umiarem, (b) – konsekwentnie. Z umiarem jedli, z umiarem pili, z umiarem spali – nic ponadto. I trwało to latami. Natomiast fakt zaostrzenia tych reguł wynikał z ich dobrowolnej chęci doskonalenia się w wysiłkach i osiągnięcia wysokiego stopnia rozwoju duchowego. Ciało jest przyjacielem duszy i bez niego ta ostatnia nie może gromadzić cnót i osiągać zbawienia. O ciało trzeba się troszczyć, a jakże! „Zatroszcz się o swoje ciało, gdyż jest świątynią Boga. Zatroszcz się o nie! Powinno zmartwychwstać, a ty będziesz musiał zdać sprawę przed Bogiem, co z nim zrobiłeś. Tyle wysiłku, ile wkładasz w leczenie chorego ciała, włóż i w troskę o to, by przygotować je do zmartwychwstania oczyszczeniem od wszystkich namiętności”. To słowa św. mnicha Izajasza. Oczyszczanie od namiętności, czyli głęboko skrytych w nas złych pragnień, które w dość istotny sposób czynią nas swoimi niewolnikami, wymaga ogromnego wysiłku. I to jest właśnie owa pozorna sprzeczność – ciało, „które prowadzi do śmierci”, zmaga się z ciałem, „świątynią Ducha Świętego”. Asceza, czyli – jak już wiemy – przygotowanie do walki, do zmagań, pomaga okiełznać żądze i w ten sposób oczyszcza ciało. Asceza nie zabija ciała, jak twierdzą niektórzy przeciwnicy postu, duchowości i w ogóle chrześcijaństwa; to grzech zabija ciało człowieka. Ale tu również wymagany jest rozsądek i umiar – św. Eliasz prezbiter podkreśla tę racjonalność w traktowaniu własnego ciała: „Asceta musi wiedzieć, kiedy i czym karmić ciało, jak wroga [z powodu tkwiących w nim namiętności i złych pragnień – przyp. ks. M.S.], i kiedy należy je wzmocnić, jak osłabionego przyjaciela”.


Dusza

Pomówiliśmy o ciele, jego możliwościach i słabościach, przyjrzyjmy się duszy. „Inne są żądze ciała, inne są żądze duszy. Kto pierwsze z nich zwalcza, a o drugie nie wykazuje żadnej troski, ten jest podobny do człowieka, który  choć dla obrony przed dzikimi zwierzętami zbudował sobie wysoki i mocny płot – to pozwala ptakom skwapliwie wydziobywać wspaniałe kiście winogron – własne myśli” – ostrzega wspomniany Eliasz prezbiter. Natomiast gdy człowiek prowadzi walkę o swoją duszę, to daje się zaobserwować zadziwiająca zależność duszy i ciała: „Gdy upiększa się dusza, to również ciało, które związało się z duszą, otrzyma piękno w swoim czasie, gdy to, co zniszczalne, przyoblecze się w niezniszczalność”  zauważa św. Paweł w Liście do Koryntian (I Kor 15, 53). Im bardziej dusza upiększa się teraz, tym większe piękno otrzyma ciało po zmartwychwstaniu” – pisze św. Tichon Zadoński. Ale nie tylko po zmartwychwstaniu. Ojcowie podkreślają fakt wzajemnego oddziaływania dusz i ciał już teraz, w naszym świecie. Skąd ojcowie asceci mogli to wiedzieć? Z własnego doświadczenia. Oddając się kontemplacji, modlitwie i duchowemu doskonaleniu, byli w stanie obserwować i samych siebie, i braci, i nauczycieli. Dlatego też z pełnym przekonaniem piszą o „przedzmartwychwstaniu ciał”: „Przed zmartwychwstaniem dusz – pisze św. Symeon Nowy Teolog – zdarza się zmartwychwstanie ciał. To zmartwychwstanie dusz i ciało oświeca swoim własnym blaskiem i światłością, wylewaną przez Ducha”. Święty Grzegorz Palamas potwierdza tę myśl: „W ludziach, którzy skierowali swój umysł ku Bogu i duszę nakierowali na pragnienie Bożych spraw, również i ciało, zmieniwszy swe nastawienie, wznosi się wraz z umysłem i zaznaje obcowania z Bogiem, przez co i ono bywa własnością i domem samego Boga”. Czy nie przeżyliście nigdy sytuacji, kiedy przyjemny z pozoru człowiek przy bliższym poznaniu okazuje się odpychający? Gdy jego miła, jak sądziliśmy z dystansu, aparycja nagle zaczyna nas napawać co najmniej jakąś nieokreśloną obawą? Nie wiemy, co jest nie tak, ale instynktownie czujemy, że powinniśmy się wycofać  takie złe „piękno”, chłód, lęk, poczucie zagrożenia... Coś musi siedzieć w duszy człowieka i wywierać tak negatywny wpływ na ciało. Inaczej mówiąc – nie wszystko złoto, co się świeci. I odwrotnie – są ludzie dobrzy, ciepli, serdeczni, którzy wcale nie muszą być kandydatami na miss lub misterów, mało tego – czasem z wyraźnym kalectwem, a mimo to piękni w swym człowieczeństwie. I czujemy, że dobrze nam być z nimi. 

Ale by tak się stało, człowiek powinien wkroczyć na drogę ascezy. I nie ma tu rozgraniczenia na mnichów i świeckich, duchownych i laików – każdy z nas powinien kroczyć wąską drogą, pokonywać przeszkody według własnych możliwości, na własną miarę. Post, a zwłaszcza Wielki Post, jest ku temu dobrą okazją. Ale o tym już następnym razem. 



Fot. www.news.2000.com.ua